wtorek, 29 kwietnia 2014

III - 3

Na początku krótkie ogłoszenie parafialne (módlmy się, żeby się znowu nie wywaliło na pół strony standardowej). Cieszę się, że komentujecie, ale, jak już kilka razy mówiłam, statystyki to nie wszystko, więc jeśli ma to być nabijanie polegające na przepisaniu czyjegoś komentarza, to możecie sobie podarować i po prostu wrzucić swój link do strony o linkach, przynajmniej będziecie udawać. Skąd wiem, że kopiuj -> wklej poszło w ruch? To proste - potrafię zrozumieć, że jedna niezbyt uważna osoba stwierdzi, że zaczynam z historią (w końcu od stycznia minęło tak niewiele czasu), bo trzeci sezon dopiero się rozkręca i omyłkowo kliknie nie tą samogłoskę co trzeba, pisząc imię głównego bohatera. Ale w dwie równie "pomylone" osoby jedna pod drugą to już raczej nie. Możecie mi wierzyć, że prędzej wejdę na samą linkę, choćby z szacunku do kogoś, kto nie próbuje wciskać mi kitu, że czytał, nie odnosząc ani jednego słowa do fabuły ostatniego postu, o ogóle już nie mówiąc. Tyle, znowu krótkie ogłoszenia zaczynają żyć własnym życiem, chyba będę musiała zrobić dla nich odrębną sekcję...

Szliśmy długim korytarzem, mijając kolejne serie obrazów. Były to głównie portrety, półportrety i pełne wizerunki dam i dżentelmenów, choć trafiały się też mapy czy "zwykłe" krajobrazy. Przez całą drogę lord Elentamentaver o czymś rozprawiał, popierając swoje słowa obszerną gestykulacją. Kilka razy musiałem się uchylać przed jego zamachniętą dłonią dość sporych rozmiarów, by zachować obecny kształt nosa i żuchwy. Gdyby jednak ktoś kazał mi powtórzyć ostatnie zdanie mężczyzny, czy choćby jakiekolwiek jego zdanie wypowiedziane od momentu wejścia do pałacu....................... i to by było na tyle w tym temacie.
- I jak panicz sądzi, czy miałem rację? - usłyszałem ten moment tylko dzięki temu, że Sel szturchnął mnie w odpowiednim czasie.
- No cóż - udałem zamyślenie. - Sądzę, że to dość skomplikowana sprawa, wolałbym się nie wypowiadać, nie znając wszystkich okoliczności - wypaliłem w końcu, próbując za wszelką cenę uniknąć konsekwencji nieprzykładania najmniejszej uwagi.
- O, to-to-to! Ja też mówię, że kobieta to mechanizm nazbyt zawiły, żeby go zrozumieć! Nie to, co mężczyźni, u nas wszystko jest na swoim miejscu.  Ale  jednak musiałem coś zrobić, więc - i tak dalej. Dostrzegłem kątem oka, że idący obok mnie lord Valtrana przygląda mi się dość czujnie. Nie wiedziałem, czy to dobry znak, czy zły.
W końcu dotarliśmy przed wysokie drzwi z białego drewna. Wyglądało na naturalnej barwy, choć nie mogłem sobie przypomnieć choćby jednego gatunku drzewa czy krzewu o takim kolorze.
- Gotowy? - spytał mnie Sel, nachylając się od tyłu nad moim uchem. Odezwał się pierwszy raz od dość już długiego czasu. Skinąłem głową, a odrzwia się otwarły...

Siedziałem wyprostowany aż do granic bólu kręgosłupa na satynowym fotelu. Podejrzewałem, że ten mądry człowiek, co wymyślił określenie "siedzi jakby połknął kij od szczotki" wzorował się właśnie na mnie. Naprzeciwko, w podobnym meblu, rozpierała się wygodnie młoda kobieta o zachęcającym uśmiechu. Miała błyszczące, delikatnie falujące włosy, sięgające kaskadami aż do pasa. Ubrana była w suknię koloru świeżych igieł świerku, przetykanej złotą i świetliście czerwoną nitką - kolorami ognia.
Poza naszą dwójką, w pomieszczeniu znajdowali się również Sel, stojący z pełną gracji służebnością, czujący się jak u siebie Valtrana, skaczący dookoła nas obojga lord von Ztonty oraz cicha i ledwo zauważalna lady Samentria. Podejrzewałem, że również młody kapitan gdzieś tu jest, ale było to przekonanie głównie oparte na tym, że przecież zniknąć nie mógł, a widziałem, jak przekraczał próg wraz z nami. Moje przypuszczenia wkrótce się sprawdziły.
- Coś się szykuje, inaczej nie miałbyś obstawy psa generalskiego. W razie czegokolwiek niepokojącego, nie używaj magii i nie atakuj pierwszy - usłyszałem szept demona tuż przy swoim uchu. Wydawało mi się, że wyłapałem lekkie drżenie jego głosu, ale mogło to być spowodowane bardzo cichym tonem, bądź nieznacznym ruchem podczas mówienia. Skinąłem głową, na znak, że przyjmuję. Wystarczająco dużo razy mężczyzna wyczuwał zagrożenie na spotkaniach, bym mu nie ufał.
- Och, Minstrelu, naprawdę nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. To doprawdy wielkie święto dla całego Narodu Czterech Wiatrów. Gdyby tylko twój ojciec mógł tego doczekać... - nieco załamał się jej głos. Nie znałem powodu tego, więc nie wiedziałem, jak zareagować.
- Wasza wysokość, proszę nie zapominać, że młody dziedzic może się czuć niezręcznie, nie znając przeszłości - zareagował Valtrana. Szlachcic wydawał się czytać na wylot w mojej twarzy. Nie on jeden, z resztą, z zebranych. - Byłoby wskazane, gdyby poczekała pani ze wspominkami khe Przemysława, dopóki panicz Minstrel zorientuje się w sytuacji - nie bez dziwienia zauważyłem, że wobec "Przemysława", a więc najprawdopodobniej mojego ojca, człowieka, szlachcic użył tytułu khe, czyli brata oręża, druha w walce. Sugerowało mi to, że Valtrana nie tylko znał mojego ojca, ale i go szanował. W końcu, nikt nie powiedziałby o drugim khe, gdyby nie uznawał jego zdolności w posługiwaniu się mieczem.
-Ach, ta, oczywiście. Bardzo cię przepraszam. Nie powinnam cię zadręczać takimi wątkami, w końcu dziś jest dzień radości - kobieta uśmiechnęła się łagodnie. Nasza rozmowa zeszła na niezobowiązujący temat przysłowiowej pogody. Bardziej istotne informacje, jakie z niej wyłapałem, to kwestia ostatniego zatargu miedzy Narodem Czterech Wiatrów i Narodem Czterech Płomieni. Zauważyłem, że panowała tu jakaś dziwna mania czwórek, może to jakaś szczęśliwa liczba, czy coś... Co do konfliktu, to nie był poważny, angażował głównie grupy przygranicznych plemion koczowniczych i kłótnie celno-przewozowe towarów regionalnych. Kolejną była sprawa szkoły. Nie mogłem do niej uczęszczać z dwóch powodów - byłem synem szlachetnym oraz stanowczo za starym synem, żeby móc się pokazać publicznie z błędami, którym z pewnością by trochę było. - Słyszałam, że otrzymałeś już swoje skrzydła dzięki pewnemu młodemu symurgowi. Chętnie poznałabym to zwierzę, żeby móc mu odpowiednio podzięko... - Melodi nie dane było dokończyć zdania. Drzwi otwarły się z wielkim hukiem, odsłaniając szamotaninę.
Z korytarza w naszą stronę biegło czterech żołnierzy (znowu ta przeklęta czwórka), goniąc zielone, migające coś. Gwardziści nawet nie próbowali zachowywać się cicho, wrzeszczeli hasła o przyzwoitości pijanego szewca. Nagle mignęła mi przed oczyma kula w kolorze liści kasztanowca.
- Poszły mnie, gadziny jedne niewychowane! - syknął Kiryuu, zupełnie zmaterializowany przed moimi oczyma, ze szponami tylnych łap wbitymi w oparcie fotela, a przednimi położonymi na moich kolanach. Symurg miał odsłonięte dziąsła, warcząc cały czas przeciągle, a skrzydła rozłożone do połowy, by w każdej chwili mógł uciec bądź zaatakować. Nie rozumiałem zupełnie, co się dzieje.
Poza mną, zszokowana była również Melodi, siedząca z bladą twarzą naprzeciwko i pomagająca jej lady. Mężczyźni byli w tej sytuacji bardziej pragmatyczni - starszy usunął się gdzieś na bok, nie chcąc wyraźnie zawadzać i, brońcie Niebiosa, oberwać przez przypadek. Valtrana zmaterializował kulę wiatru, nie atakując jednak, być może z powodu niepewności w zamkniętym pomieszczeniu, być może z chęci odkrycia powodu zamieszania. Pozostała dwójka wyciągnęła miecze, różny był jednak kierunek ich skierowania. Kapitan Shuntarno manewrował czubkiem ostrza i wzrokiem między mną, a Kiryuu, Sel natomiast, w plecami opartymi o fotel, w strażników.
- Co tu się dzieje, psie? - syknął, nie odwracając nawet na centymetr głowy w stronę moją i symurga. Mimo wszystko, wydawało mi się, że uznaje w Kiryuu stronnika i mu wierzy, chcąc bronić w razie czego.
- Lepiej tak nie szczekaj, tylko się stąd zmywaj. Ktoś ci bardzo uczynnie przyczepił ogonek, i to dość kolorowy, z tego, co usłyszałem - odfuknął ten, łypiąc wzrokiem po potencjalnych napastnikach.
- O czym ty mówisz?
- Ty wiesz bardzo dobrze. Mam wszystkim teraz opowiadać o twojej szlachetnej historii? - symurg łączył ze sobą słowa za pomocą zupełnie zwierzęcego warczenia. - Spieprzaj, póki masz czas. Minstrel nie potrzebuje jeszcze ciebie mieć na liście problemów - reakcja mężczyzny na to stwierdzenie była dość zaskakująca. Zaśmiał się, po czym wbił miecz w bok fotela, chowając ostrze niemal w całej wysokości materiału i dobrej jakości waty, po czym wymruczał tylko naprędce "Pilnuj Rene!" i przebiegł przez całą długość pokoju, po czym wyskoczył przez otwarte okno. Nie miałem wątpliwości, że zmienił się w pawia i odleciał. Nie miałem jednak pojęcia, dlaczego, po co, i wreszcie: dokąd.


Posłowie:
Tak... Jakby to powiedział maturzysta: porównywawując z poprzednimi wyczynami, wyszło mi jak Pankracemu z rewolucją ["Nieboska komedia" Kraszewskiego, jakby ktoś szukał dramatycznych porywów duszy] - szału nie ma, dupy nie urywa. Ale mam nadzieję i nadzieię, że mi wybaczycie brak rozmiaru, bo ponoć rozmiar się nie liczy, a małe jest piękne.
Koniec posłów, eurodeputowanych i innych poślinionych rzeczy

2 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że będę tu częściej zaglądać :)
    Podoba mi się jak piszesz i ogólnie cały pomysł ;>
    Zaobserwowałam ;>
    www.cicha-kawiarenka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. cóż faktycznie krótki. zdążyłaś mnie już zaciekawić, a potem urwałaś ech.
    życzę weny i czekam na następny rozdział x

    OdpowiedzUsuń