wtorek, 4 marca 2014

II - 7

Mam zamiar instalować ubuntu na system, trzymajcie kciuki za pomyślny proceder i działanie wszystkich potrzebnych mi programów.

Wreszcie nadszedł dzień publikacji. Gabi spisywał się naprawdę dobrze, zręcznie manewrując między reporterami, wydawcami, naukowcami, a zwykłymi gapiami szukającymi odrobiny rozrywki i tematu do plotek.
Już przedwczoraj przeniosłem się z podrujnowanej kwatery w tawernie do nowoczesnego apartamentu. Profesor chciał, żebym zrobił to jeszcze wcześniej, ale księżniczka protestowała przeciwko wydaniu mi zezwolenia na rezydencję aż do momentu, kiedy Ku nie wytrzymał jej uporu i zagroził podpaleniem pałacu. O dziwo, kobiecie nawet przez myśl nie przeszło, że może po prostu wezwać straż, żeby nas zatrzymali.
Nie, żebym sobie życzył takiego biegu wypadków, ale było to po prostu dla mnie dziwne. A dla Ku podejrzane, dlatego też demon ciągnął się teraz za mną wszędzie, nawet jeśli chodziłem po własnym mieszkaniu. Było to nieco uciążliwe, ale nie protestowałem, obawiając się awantury. Zwłaszcza, że oboje staraliśmy się ominąć wszelkimi środkami temat wiszący gdzieś w ciężkiej atmosferze już od jakiegoś czasu. Byłem pewny, że poruszenie kwestii mojej wolności i komfortu prywatności byłoby bardzo skutecznym zapalnikiem.
- ... pan, że wszystkie informacje są sprawdzone, tak? - dosłyszałem przez drzwi od swojego pokoju męski głos, zapewne jakiegoś dziennikarza.
- Ależ oczywiście. Mój klient - nie podobało mi się trochę to określenie, zwłaszcza, że jego autor, Gabi, było ode mnie młodszy. Miało jakiś wydźwięk pogardy. Oczywiście, nie oskarżałem o nią bezpośrednio chłopaka. - jest w stanie udowodnić każdą tezę w praktyce. Mam to zaaranżować?
- Ten mały... - syknął Ku, najwyraźniej również przysłuchujący się rozmowie. Zerwałem się z krzesła i szybko chwyciłem go za rękaw, zatrzymując.
- Odpuść, nie potrzebujemy więcej problemów, niż już mamy - syknąłem.
- Nie pozwolę, żeby jakiś dzieciak tak się... - uderzyłem go otwartą dłonią w policzek, nie dając dokończyć. Cios nie był mocny, pozostawił po sobie jedynie ledwo widoczne zaczerwienienie, ale podziałam w zamierzany przeze mnie sposób. - Przepraszam, panie - wyszeptał demon, kłaniając mi się.
- Nie wygłupiaj się. Oboje wiemy, że nie jestem typem służącego, a parodiowanie niezbyt dobrze ci wychodzi. Pomijając już fakt, że i tak mówisz i robisz to, co uważasz za wygodne.
- Co masz na myśli? - spytał, pociągając mnie ze sobą na kanapę.
- Między innymi to - szarpnąłem się, by usiąść obok zamiast na kolanach mężczyzny. - Zachowujesz się jak dziecko.
- I co masz zamiar z tym zrobić? - na twarzy Ku pojawił się wyzywający uśmiech. Przewróciłem tylko oczami. - A na poważnie, to powiesz mi wreszcie, co ci chodzi po głowie od ostatnich kilku dni? - spytał, zupełnie zmieniając ton głosu. Stracił on trochę na melodyczności i miłym wibrato, ale wciąż mógł być uznany za kanon piękna. Zastanawiałem się, czy u demonów to normalne.
- Dobrze wiesz, co. Nie masz do wyboru wiele wydarzeń sprzed tygodnia - stwierdziłem sucho.
- A, więc to. Kaze, nie przejmuj się, wszystko kiedyś zrozumiesz - demon uśmiechnął się lekko.
- "Kiedyś", czyli kiedy? Sam zacząłeś temat, po czym urwałeś go w połowie, kiedy uznałeś, że znudziło ci się go ciągnąć.
- Ależ to nie tak!
- Więc jak? - spytałem, niemal wchodząc mu w słowo. Zaczęło się, więc nie mogłem odpuścić.
- Heh... już dobrze. Ile z ostatniej wizji zrozumiałeś? - nastąpiła chwila milczenia. Demon zrozumiał, że była to moja odpowiedź. - Rozumiem. Ta kobieta, przez którą zostałeś zaatakowany, towarzyszka Wiatru, to twoja matka.
- Moja co? - spytałem, mrugając. Nie uważałem tego żartu za dobry.
- Kaze, nie żartuję. Szesnaście lat temu w świecie demonów doszło do wojny, kolejnej z resztą z wielu. Nie było to nic poważnego, dwa klany się trochę nastroszyły i dość szybko zostały uciszone przez Stare Rody, głównie mój Hikujaku. Problem zrodził się w momencie, gdy jeden z ocalałych członków walczącej rodziny nie chciał się pogodzić z porażką. Wściekły na moją rodzinę wkradł się do naszej rezydencji i porwał niemowlę pozostawione bez opieki, pewny, że w tak wystawnym ubraniu i otoczeniu może być jedynie dziedzic rodu. Gdyby tylko był choć trochę poinformowany, wiedziałby, że mój brat był już prawie pełnoletni, a ja dawno przebywałem na salonach. Skąd więc u nas znajdowało się tak małe dziecko otoczone bogactwem? Otóż odbywał się bankiet, a wśród zaproszonych gości był także Wiatr. Nie mógł przybyć osobiście, więc wysłał dwójkę ze swoich dzieci - Bryzę i , nowo poślubioną przez człowieka Melodi. Jak się domyślasz, porwane dziecko było ich potomkiem, pierworodnym z resztą.
- Co to ma wspólnego ze mną? - spytałem zniecierpliwiony. Opowieść, mimo że nawet i ciekawa, była co najmniej niejasno powiązana z tematem, o którym chciałem słyszeć.
- Nie rozumiesz jeszcze? Wyciągnij rękę przed siebie - nie miałem pojęcia, po co, ale wykonałem polecenie. - A teraz zmaterializuj powietrze wokół dłoni - ruszyłem lekko palcami, by zacieśnić cząsteczki powietrza do momentu, gdy były one widoczne gołym okiem. - Ten dowód wystarcza w pełni, by potwierdzić to, co mówię. Normalny człowiek nie jest w stanie kontrolować żywiołu. Poza tym, skąd znałeś zaklęcie przywołujące burzę? To nie jest...
- Chwila, chwila - przerwałem mu. - Nie wymyśliłem ani tego, ani tamtego użycia magii, o wszystkim czytałem w starych księgach.
- Jako zakazaną magię.
- Owszem - przytaknąłem głową. - Ale to nic nie zmienia.
- Zmienia, i to bardzo dużo. Myślisz, że czemu została zakazana? Energia potrzebna do jej przywołania jest zbyt duża, by jakikolwiek organizm był w stanie ją przeżyć.

2 komentarze:

  1. Kurcze długo się czytało ale było warto ;D
    Fajna piosenka, ale najlepszy chomiczek ! ;3
    świetnie, pisz dalej !
    Obs ?

    OdpowiedzUsuń