poniedziałek, 9 czerwca 2014

IV - 1

Tak na wstępie -  jeśli ktoś nie czytał "Medalionów" Naukowskiej, to daję mal klucz do pełnego zrozumienia prologu. Głównie "Profesor Spanner", a właściwie Schpanner.

Siedziałem w salonie w nowo wykończonym dworku i czytałem książkę. Była to stara opowieść o smoku imieniem Nidhogg [tak, ten od Yggdrasil i mitologi nordyckiej], żywiącego się ciałami zmarłych na wojnie. Mimo pierwszego wrażenia była to powieść dość optymistyczna, ostatecznie smok został pokonany. Zacząłem się zastanawiać, jak powstała ta historia, a w końcu doszedłem do wrażenia, że za bardzo się przejmuję szczegółami. Odłożyłem książkę i miałem właśnie zamiar wziąć kolejną z biblioteczki, gdy rozległo się ciche, acz stanowcze pukanie i do środka wszedł służący. Skłonił się szybko i formalnie, po czym zakomunikował mi:
- Czeka na pana gość w pokoju głównym - i wyszedł. Byłem prawie pewny, kim był ten "gość".
Okazało się, że się nie myliłem. W fotelu siedziała drobna, wręcz dziecięca sylwetka niskiego i wręcz anorektycznie szczupłego mężczyzny o długich, czarnych włosach. Wystawały spomiędzy nich dwa drobne trójkąciki uszu, zakończone pędzelkami. Gdy tylko wszedłem, wstał nerwowo i ukłonił się nerwowo. Od razu wyczuwało się od niego niepewność i stres, wręcz zaraźliwe.
- Przysyła mnie pani Katze - stwierdził, dochodząc do wniosku, że powinien się wytłumaczyć. Kiwnąłem ręką, by usiadł.
- Tak, tak, wiem. Pisałem do niej pewien czas temu.
- Pani Katze pyta, czy zdecydował już pan, kogo wspomoże swoimi możliwościami podczas wojny. Chciałaby także pomóc, choć nasz ród należy do żywiołu mroku. Powiedziała, że jest to jej... - mężczyzna zawahał się, starając sobie przypomnieć jakieś trudne, ale ładne wyrażenie. - ... obowiązek sumienia pomóc dozgonnemu drogiemu przyjacielowi duszy. Tak powiedziała - jego słowa były szybkie i krótkie jak piłeczki wypuszczane wiewiórkom na szkoleniu. Uśmiechnąłem się łagodnie. Coraz lepiej wychodziła mi dyplomatyczna sztuka duchów i demonów.
- Przekaż pani Katze, że jestem wdzięczny za taką łaskę. Wolałbym, by moje słowa zostały przekazane w pełni i takie, jakie być powinny, więc pozwolisz, że dam ci list, który chciałbym jej przekazać. Niestety, nie mogę sam się do niej wybrać, choć żałuję. Sam rozumiesz, mamy tu wiele do przygotowania, zanim będę mógł odpocząć.
- O-o-oczywiście - skłonił się na siedzeniu posłaniec. Podszedłem do komody, na której leżał już przygotowany list w ozdobnej, złoconej kopercie. Nie przepadałem za przepychem, ale tek formalna prośba wymagała odpowiedniej formy.
Na kotarą nagle coś zaszumiało. Posłaniec aż podniósł się ze strachu i najeżył włosy. Podałem mu kopertę, po czym odsłoniłem postać Kage, któremu najwidoczniej zachciało się podsłuchiwać ze średnią skutecznością.
- Co tu robisz? - spytałem z westchnięciem znużenia. Chłopiec zaczął wymachiwać rękoma w zupełnie niezrozumiałej gestykulacji. - Dobra, dobra, potem mi powiesz resztę, dobrze? - przykucnąłem, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Prosiłem cię, żebyś nie straszył ludzi, pamiętasz? Ostatnio o mało nie przyprawiłeś o zawał szanowanej kobiety. No, już, może Shiro ma trochę czasu wolnego, co? - uśmiechnąłem się, a chłopiec odwzajemnił ten gest i pokiwał skwapliwie głową, po czym wybiegł.
- Przepraszam za niego, niedawno dopiero zyskał kontakt ze światem zewnętrznym i potrafi się zachowywać jak dwuletnie dziecko - uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Nie, nie, bardzo ładny chłopiec. To pana i pana Selminushina?... Znaczy się, co ja wygaduję, przecież to niemożliwe, chyba że od kogoś, ale to nie... - zaplątał się w wyjaśnieniach.
- Spokojnie, spokojnie - zaśmiałem się. - Powiedzmy, że jest spokrewniony ze mną. Dość odlegle w linii rodowodowej, ale jednak - nie kłamałem. Gdzieś tam, tam, daleko, nasze drzewo genealogiczne musiało się łączyć. Bardzo daleko, ale jednak.
- Ach, rozumiem.
- Ależ nie rozmawiajmy teraz o takich rzeczach. Pan musi być z pewnością zmęczony, może zechciałby pan towarzyszyć mi podczas obiadu? - zaproponowałem bardziej z kultury niż rzeczywistej chęci. Zwłaszcza, że wiedziałem, iż spowoduje to rozdrażnienie Sela. Ostatnio WSZYSTKO powodowało rozdrażnienie Sela, a już zwłaszcza nieznane osoby, pojawiające się podczas jego nieobecności. Miałem jednak nadzieję, że obyłoby się bez takich pokazów zazdrości, czy cokolwiek to było.
- Nie , nie, muszę się śpieszyć do pani Katze - uśmiechnął się posłaniec wymijająco. - Jeśli pan pozwoli - ukłonił się i wyszedł. Słyszałem, jak przystanął za drzwiami i odetchnął głęboko. Chwilę po zniknięciu kota, w drzwiach pojawił się służący.
- Wszystko w porządku, panie? - spytał. Wydawało mi się, że w jego głosie słyszę autentyczną troskę.
- Oczywiście, czemu miało by takie nie być? - uśmiechnąłem się uspokajająco. - Sel już wrócił? - spytałem, zmieniając temat.
- O ile mi wiadomo, nie. Ale mogę to jeszcze sprawdzić - oznajmił, ale machnąłem ręką przecząco, po czym wróciłem do salonu, by znaleźć sobie nową książkę do czytania.



Treść listu [fragmenty]

Droga Katze!
Mam nadzieję, że ten list dotrze do Ciebie jak najszybciej. Spytałbym o Twe zdrowie, lecz jestem pewny, że ktoś taki jak Ty z pewnością jest w dobrej formie. Dziękuję Ci bardzo za chęć pomocy, jestem za nią wdzieczny i obiecuję odwzajemnienie, jeśli tylko będę w stanie. [...]
Co do naszej uwczesnej rozmowy, to muszę cię poinformować o wnioskach z niej wyciągniętej. Możliwe, że w momencie, kiedy to czytasz, nie Jesteś już jedyną osobą, jaka o tym wie, jednak moim zamiarem było, być Była tą pierwszą. Sama rozumiesz moje zmieszanie i niepewność, jednak jestem przekonany, że moja decyzja jest właściwa. Żywię nadzieję, że ją zrozumiesz. Jeśli jednak Jesteś jej przeciwna, z chęcią przyjmę swój błąd. [...] Wojna jest miejscem nienawiści i poróżnienia. Pochłania tysiące istnień, z których żadne nie jest winnne zaistniałej sytuacji, przed jaką postawił ich los i zwierzchnicy. To na ich rękach spoczywa odpowiedzialność za tragedie wielu rodzin i jej skutki [...]dlatego też za słuszne uznałem przeciwstawienie się temu kręgowi nienawiści i pomoc wszystkim, którzy jej będą potrzebować i pragnąć. Jeśli zechcesz wspomóc mnie, przyjmę z wdzięcznością wszelką formę wsparcia, choćby tą najmniejszą na dług wieczysty. Czuję się zobowiązany [...] stworzyć choć niewielką ostoję dla tych, którzy, niewinni obecnym czasom, stracili spokój, domr, zrowię, czy rodzinę. [...]
Z niecierpliwością czekam na odpowiedź.
Zawsze wierny
Minstrel

piątek, 6 czerwca 2014

IV - 0

Siedział rozparty na wysłużonym krześle, skrzypiącym przy najmniejszym choćby poruszeniu. Na szczęście ruszał się niedużo, było mu tu wygodnie. Można by powiedzieć, że za wygodnie, jak na otoczenie. Miał nie więcej jak trzydzieści lat, jego skóra jeszcze opierała się zmarszczkom. Miał lśniące włosy, wypielęgnowane palce o równo przyciętych paznokciach i bieluteńkie zęby. Budził we mnie wręcz przerażenie, ale i odrazę.
- A jak to było z więźniami? - spytałem. Było to już kolejne z pytań o podobnej tematyce. Odpowiadał na wszystkie, czasami aż za dokładnie, jak na mój gust. Ale nie miałem na co narzekać, był jednym z nielicznych, od których mogłem się czegokolwiek dowiedzieć.
- Znaczy się tymi branymi z wojny, tak? - spytał się, upewniając. Kiwnąłem głową. - A, to różnie. Jak się nie nadawali do niczego, to ich braliśmy do szpitala. Tam główny lekarz miał taką dużą strzykawkę i pobierał krew. Może z litr od każdego, może trochę więcej. A potem... potem, to nie wiem. Ale słyszałem, że czasem wydział chemiczny narzekał na wysuszony materiał, więc to może to - stwierdził z niekłamaną niepewnością w głosie. Opowiadał prawie jak o wczorajszym obiedzie, czy malowaniu płotu. To, co mnie uderzyło, to słowo "materiał".
- Mówisz o ciałach, tak? - spytałem ostrożnie, a ten przytaknął.
- No, tak. Z czegoś żyć trzeba, nie? A chemia i alchemia ostatnio bardzo dochodowe są, wiadomo, nie ma kto się ziemią zająć, to jakoś trzeba. Ale jak już mówiłem, jak kto był chory, ranny, czy słaby, to szedł na materiał. A jak zdrowy, to pracował. U nas pegazy na front są potrzebne, więc coś wymyślić trzeba było. Co prawda, dużo trzeba było ich, ale nie mieliśmy problemu, około tysiąca na tydzień wchodziło, więc do pracy była stała liczba, jakoś starczało.
- Ile pracowali?
- Ile trzeba było. Ze dziesięć godzin tak na mniej więcej. Czasem nawet zdarzał się jakiś dzień wolny, ale to rzadko. Bo przecież zawsze się znalazła jakaś potrzeba - wzruszył ramionami, jak gdyby było to coś oczywistego. - A, jeszcze kobiety czasem były - dodał, jak gdyby dopiero teraz mu się przypomniał ten szczegół. - Ale rzadko, więc były dość cenne. Z tego, co wiem, to niektórzy generałowie jakoś zdobyli po trzy, cztery. Ale ja dostałem tylko jedną, i to taką niewyrobioną. Czasami, to aż musiałem zmieniać plany, żeby nie było skarg z góry. Wiesz, każdy chciał mieć u siebie ciszę i spokój, a nie jakieś wrzeszczenie i ja się im nie dziwiłem.
- Co się stało z nieżywymi? Grupa poszukiwawcza nie znalazła ani jednego grobu.
- Jakiego grobu? U nas nic się nie marnowało. A przynajmniej tak mówią. Ja w każdym razie nie słyszałem, żeby coś wyszło poza hale pobytowe, gdzie ich trzymaliśmy - na chwilę odebrało mi mowę, nie potrafiłem wydobyć z siebie najcichrzego choćby głosu. W końcu zapytałem słabo.
- Nie przeszkadzało wam sumienie? Jakaś chęć pomocy więźniom, cokolwiek, by im ulżyć?
- Nie, a po co? - nie wytrzymałem. Na chwiejnych nogach wyszedłem. Przed drzwiami na korytarzu stał Sel, dość zaniepokojony moim szybkim pojawieniem się. Przez chwilę straciłem równowagę, na szczęście zdążył mnie złapać. O nic nie pyał, na szczęście.
- Idź się przespać, chociaż trochę odpoczniesz - wyszeptał mi do ucha i pocałował delikatnie w czoło. Wzdrygnąłem się na ten gest, jakoś dziwnie obrzydzony własnym dobrobytem. Uciągnąłem poluźniony bandaż na szyi i odszedłem do swojego pokoiku, ale nie mogłem już spać...

niedziela, 1 czerwca 2014

Bezpieczne Wakacje 2

Dziś dzień dziecka, 1-szy czerwca, imieniny... a z resztą, kogo to obchodzi. zapowiedziałam, tak też się stało - ruszyła strona bezpiecznewakacje.pl i będzie otwarta aż do 30 czerwca, jak czytamy w głównej informacji.
Jako, że jestem graficzką z powołania i urojenia, pozwolę sobie trochę opisać moje wrażenia wizualne.
1. Nagłówek - niby pasuje, ale osobiście chyba wyrzuciłabym chyba na środek, zwłaszcza, że jest dość nierównomierny. Zastanawia mnie, gdzie robili to zdjęcie, bo że nad Bałtykiem, to nie uwierzę. Ale przecież nie tylko w Polsce trzeba zachować ostrożność, może się za bardzo czepiam.
2. Nawigacja - na początku było lekkie wow, świetne rozwiązanie. W oczach już widzę pomysł, jak można to zaprogramować w CSS, ale mniejsza w z tym. podoba mi się zwłaszcza kolorystyka, niby kontrastująca z "chmurkowym" tłem, a jednak bardzo pasująca. I zaokrąglenia, nieostre rogi zawsze jakoś tak tworzą przyjemniejszą atmosferę jak kantówki. Jakoś tak mniej sucho jest. Humor poprawił mi symbol :D, więc jak widać, można. Tylko ten plusik tak jakoś... Czepiam się. Jak już powiedziałam - na początku. Troszkę zdębiałam, widząc drugie menu. Może i ostatnio modne jest wrzucanie sto pięćdziesiąt różnych klasyfikacji, podziałów i innych, ale i tak. Kojarzy mi się bardzo z blogowym archiwum i chyba tym właśnie jest, tylko na własnej domenie. No, ale przynajmniej dobrze wygląda jak już zjedziemy niżej.
3. Dobra, idziemy dalej. Weszła nam góry, a tak jakieś podstawowe, niby wałkowane już sto razy, a jednak zawsze umykające informacje i zdjęcia... każde inaczej ustawione. Niektóre wrzucone w tekst opływająco, niektóre żyjące własnym. Osobiście uważam, że to lekka niekonsekwencja albo niedopracowanie, ale pewnie tak miało być, a ja się nie znam. Ze zdziwieniem zauważam, że strona z profesjonalną obsługą nie ma tekstów wyjustowanych. Dla oburzonych moją uwagą - znajdźcie jakąkolwiek książkę bez wyrównania obustronnego. Wątpię, że znajdziecie. Mi przez cały czas pracy na księgozbiorze w bibliotece się nie udało, ale pewnie źle szukałam.
4. Numery alarmowe... są. Drobnym druczkiem na samym dole i łatwo je pomylić z notką o prawach autorskich, ale są, nie można nic powiedzieć. Niektóre są powtórzone w notatkah, ale jakoś tak się zbytnio nie wybijają, jeśli mam być szczera.

Zamieszczam odnośnik do strony, zainteresowanych zapraszam. A jak wasze wrażenia merytoryczne i optyczne?

niedziela, 25 maja 2014

Bezpieczne Wakacje 1

Miałam w planach wrzucić odpowiednią linkę, ale że strona odpala dopiero od czerwca, toteż nie widzę na razie powodu do tego. Zamiast tego, wrzucam dziś 10 zasad bezpiecznych wakacji. Z góry zaznaczam, że są to zasady wykonane metodą studencką - kopiuj wklej.

    http://i1.memy.pl/obrazki/8591520402_trolololo.jpg
  • Dokładnie myj ręce mydłem pod bieżącą wodą przed posiłkami, a już  bezwzględnie po każdym skorzystaniu z toalety. 
  • Dbaj o higienę osobistą. Unikaj używania wspólnie z innymi osobami ręcznika, grzebienia i przyborów toaletowych.
  • Starannie myj owoce i warzywa przed jedzeniem, najlepiej pod bieżącym strumieniem wody. Nie spożywaj żywności z objawami nieświeżości lub zepsucia (zmieniony zapach, barwa, konsystencja , itp.). Zabezpiecz żywność przed owadami.
  • Nie przechowuj poza lodówką środków spożywczych łatwo ulegających zepsuciu (ciastek z kremem, jogurtów, kefirów, serków, wędlin) - może spowodować to wystąpienie zatrucia pokarmowego.
  • Pij tylko wodę przegotowaną lub butelkowaną. Pamiętaj, zawsze i wszędzie pilnuj swoich napojów – przypadki dosypywania i dolewania różnych specyfików są coraz częstsze. Po takich substancjach łatwo możesz stracić samokontrolę. 
    http://www.kwp.radom.pl/upload/image/prewencja/Ulotka%20dla%20mlodziezy1.jpg
    • Alkohol i narkotyki prowadzą do zagrożenia zdrowia a nawet życia, ponadto mogą sprawić, że staniesz się ofiarą lub sprawcą aktów przemocy.
    • Korzystaj tylko z kąpielisk odpowiednio zorganizowanych i zawsze pod opieką osób dorosłych. Mimo, że umiesz pływać, nie przeceniaj swoich umiejętności. Zachowaj umiar w przebywaniu na słońcu - noś nakrycie głowy, okulary przeciwsłoneczne, stosuj kremy z filtrami ochronnymi.
    • Noś odpowiednią odzież w lesie zakrywającą jak najwięcej części ciała. Po wizycie w lesie dokładnie obejrzyj całe ciało. Jeżeli zauważysz kleszcza, zwróć się o pomoc w jego usunięciu.
    • W każdym przypadku gdy poczujesz, że coś ci dolega lub źle się czujesz, zgłoś to swoim opiekunom, im szybciej zostanie udzielona ci fachowa pomoc tym szybciej wrócisz do zdrowia.
    • Prowadź i propaguj zdrowy styl życia - odżywiaj się racjonalnie, bądź aktywny ruchowo, dbaj o bezpieczeństwo swoje i innych. Przebywając na wakacjach w swoim postępowaniu kieruj się zdrowym rozsądkiem.

    sobota, 24 maja 2014

    Specjalny specjał

    Jak obiecałam, tak robię. Mam nadzieję, że pozbyłam się wszystkich błędów, ale stuprocentowej pewności nie mam. Tak, to jest Kaze. Tak, ten drugi też.

    piątek, 23 maja 2014

    III -11

    Trochę mnie nie było, ale wy też nie zaszaleliście, więc jesteśmy kwita, tak podsumowując. Ogłoszenia parafialne miały być rzadko, a stały się nowym świeckim zwyczajem... ale co ja poradzę, że zawsze mam coś do ogłoszenia. Dobra, uwaga: ogłaszam ogłoszenie. Zbieram ekipę do wznowienia projektu mangi, który gdzieś tam sobie w styczniu poszedł, trochę było i potem zdechło naturalną koleją rzeczy z braku pomocy. Mam nadzieję, że teraz wypali. Nie przedłużając, bo i po co, kogo potrzebujemy, żeby wszystko poszło dobrze: 
    - scenarzystę - który z postów prozą zrobi odpowiednie scenopisy (WAŻNE!!!)
    - kilku beta-testerów - do ich należy konsultacja szkiców, żeby poprawić błędy ustawienia czy brakujące ramki, etc. Ilość nieokreślona, ale zazwyczaj jest to między 3 a 5, żeby nie zgłupieć.
    - resztę ekipy już mam.
    Ktokolwiek czuje się na siłach, niech mówi. Niektóre zajęcia można ze sobą łączyć, bo występują na innych etapach "linii produkcyjnej". Chyba nie muszę mówić gdzie się dogadamy. Wymagam znajomości fabuły.

    Od jakiś dwóch tygodni wykłócałem się z Valtraną i jego rodziną, że mogę chodzić na pieszo, zwłaszcza że od dworu w Kleshender do Wietrznego Pałacu było może kwadrans spacerkiem. Jedyne, co udało mi się wykłócić było przyzwolenie na jazdę konną zamiast gnieżdżenia się w karecie. Tych drugich miałem już konkretnie dosyć, towarzyszyły mi wszędzie. Powoli zaczynałem rozumieć, dlaczego nie udało mi się namówić Kiryuu do przejazdu na początku naszego pobytu.
    Dlaczego w ogóle musiałem mieszkać u Isemenetri zamiast w pałacu przy matce, jak poprzednio? Wszystko przez aferę sprzed dwóch tygodni, kiedy publicznie zawarłem związek z Selem, oficjalnie stając się częścią jego rodziny. Nie mogłem więc mieszkać ze swoją dotychczasowa rodziną bez względu na to, jak wątłe poczucie wspólnoty mnie z matką łączyło. A że Sel upierał się, że nie chce wprowadzać mnie do głównego domu Hikujaku, wróżąc czym to się skończy, nie mieliśmy innego wyboru. Dlatego na czas oczekiwania na swój własny dworek na granicy dwóch narodów (mieliśmy to szczęście, że Królestwo Czterech Płomieni i Królestwo Czterech Wiatrów dzieliło wyspę) musieliśmy znaleźć sobie jakiś tymczasowy dach nad głową. Początkowo proponowała nam go Bastet, jednak Sel zbyt źle znosił myśl, że będzie musiał przebywać sam pośród kotów i odmówiłem. Na szczęście Valtrana stwierdził mimochodem, że chciałby dokończyć mój trening bez względu na sytuację polityczną. A Sel i moja matka zadbali o to, by wyciągnął z tego nieprzemyślanego oświadczenia daleko idące wnioski i nas ugościł.
    Ściągnąłem lejce pegaza, kasztanka o spokojnym temperamencie, przyśpieszają go. Zwierzę zrobiło to niechętnie, nie lubiło biegu. Miałem wrażenie, że Valtrana specjalnie wybrał dla mnie wierzchowca o takim właśnie temperamencie.
    W końcu dotarłem do pałacu i udałem się do komnaty mojej matki, pewny, że mnie już tam oczekuje. Myliłem się, w pokoju zastałem jedynie służącą. Czułem, jak Kage na moim biodrze "rozgląda się" zaniepokojony. Z dnia na dzień nasza więź niewerbalna była coraz lepsza. A co do porozumiewania się słowami... no cóż, bywały wzloty i upadki, zależnie od tematu.Powoli zczynałem rozumieć, jak Sel mógł wyczuwać wszystkie myśli Shirokena.
    - Gdzie jest Melodi? - spytałem siedzącą po cichu kobietę. Popatrzyła na mnie, jak gdyby dopiero teraz zdała sobie sprawę z mojej obecności. Płakała jeszcze przed chwilą, tego byłem pewny.
    - Pani jest w sali tronowej wraz z Dwunastoma - odpowiedziała po chwili wahania. Miałem nadzieję, że powie, co się stało, ale nie odezwała się już ani słowem. Wyszedłem więc, zostawiając ją samą. Przez chwilę jeszcze wahałem się, czy nie powinienem jej jakoś pocieszyć, ale ostatecznie stwierdziłem, że tak będzie lepiej dla nas obojga.
    - Kage, wracaj - szepnąłem na pustym korytarzu, a obok mnie pojawił się chłopiec. Miał na sobie ciemno-bordowe szaty, przypominające nieco mundur: sztywny bezrękawnik ze stójką oraz proste spodnie, przylegające do szczupłych nóg. Jego buty były wysokie, sięgały ponad połowy łydki. Chłopiec pociągnął mnie, chcąc, żebym zawrócił.
    - Nie bój się, w pałacu nic ci nie grozi - stwierdziłem, ale ten pokiwał głową, po czym pociągnął mnie jeszcze raz. Wykonał krótki gest ręką. Zdążyłem się już nauczyć, że oznaczało to jakieś niebezpieczeństwo. Nie wiedziałem tylko, jakie. - O czym mówisz, nie rozumiem.
    Chłopiec nie odpowiedział, bo drzwi się otworzyły z hukiem i w progu pojawił się Valtrana. Był wściekły. Popatrzył na mnie, trochę zdziwiony, że mnie spotkał.
    - Mówiłem ci, żebyś nie przychodził w najbliższym czasie. Więc lepiej spieprzaj, póki jeszcze masz czas - syknął w moim kierunku i odszedł, pozostawiając za sobą otwarte drzwi. Zaniepokoiło mnie to jeszcze bardziej. Musiałem się dowiedzieć, co się dzieje.
    Wszedłem do sali, zazwyczaj pustej, a teraz zajętej prawie w połowie przez wielki stół o owalnym kształcie. Leżało na nim kilka map różnej wielkości. Szybko powiązałem znane mi skrawki informacji i zrozumiałem, że konflikt rabusiów rozwinął się w regularną wojnę. Wszyscy zebrani, czyli Melodi i jedenastu mężczyzn, z których rozpoznawałem tylko lorda von Ztonty'iego oraz kapitana z pierwszej mojej wizyty, popatrzyli na mnie. Większość, jak na nieproszonego gościa.
    - Jeszcze szczeniąt nam teraz brakuje! - prychnął jeden z nich, a jego sąsiad przytaknął.
    - Przecież wydano ponoć rozkaz, żeby nikogo nie wpuszczać na czas obrad - dodał trzeci.
    - Zapominacie, że mędrzec od dzieci też potrafi się uczyć - nie byłem pewny, czy adresat tego stwierdzenia był mi przychylny, czy tylko ironiczny.
    - Spokój! - przerwała dyskusję Melodi. - Przypominam wam, że to mój syn. Mój i mężczyzny, któremu składaliście przysięgę krwi, że będziecie wierni.
    - Przemysław już nie żyje, wasza wysokość - zauważył któryś, ale już bez takiej śmiałości jak przed chwilą.
    - Przysięgałeś na jego krew, nie na niego, więc prawo każe widzieć w potomku przedłużenie kontraktów ojca - oburzył się lord von Ztonty.
    - Nie jestem tym zachwycony, ale muszę się zgodzić - przyznał ubrany na czarno kapitan z westchnięciem. - Nie mamy większego wyboru jak dopuścić go do obrad.
    - Nie mieliście tego wyboru od samego początku, bo ja chciałam żeby nam towarzyszył. Zapominacie, że jeden z rodu Dwunastu jest związany z moim synem. Jak również rodzina wrogów i koty - powiedziała władczo. Nie było w niej widać tej delikatnej kobiety, którą zawsze mi się jawiła. Była teraz władczynią, pewną siebie i nieznoszącą sprzeciwu.
    - No dobrze. Więc może młody książę powie nam, co sądzi o północnej granicy - stwierdził któryś z mężczyzn. Podszedłem do stołu i przyjrzałem się mapie. Stały już na niej pionki różnych kolorów, symbolizując oddziały wojsk. Zdziwiła mnie jedna rzecz, a po sprawdzeniu na innej mapie, topograficznej, byłem już pewny, że coś jest nie tak.
    - Wy chcecie pilnować tej granicy, czy nie? - spytałem w końcu. - Bo zbroicie się po zęby wszędzie, tylko nie  tam, gdzie to najbardziej konieczne.
    - Jak ty... - zaczął ten, który naskoczył na mnie jako pierwszy, ale urwał w pół słowa, orientując się w swoim położeniu. - Można wiedzieć, na jakim irracjonalnym powodzie wyciągasz takie wnioski?
    - Główny trakt handlowy - odpowiedziałem spokojnie. Zerknąłem kątem oka na Kage, przebywającego gdzieś pod tronem. Chłopiec bawił się jakąś kartką.
    - Przecież nie możemy zatrzymać przepływu towaru! To by zniszczyło naszą gospodarkę.
    - Pozostawienie samego sobie bez najmniejszej kontroli głównego przejścia zniszczy i gospodarkę i wszystko inne. Skoro wpuszczamy wszystkich, to szpiedzy, czy wręcz całe oddziały nie będą miały najmniejszego problemu z wejściem niezauważeni - zauważyłem.
    - Wszystkich obowiązuje prawo pokojowe - zastrzegł ktoś.
    - Prawo pokojowe na wojnie? Posłuchaj ty, co chrzanisz - prychnął inny. Zaczynałem mieć jakiś głos poparcia.
    - Przecież nawet oni nie odważą się łamać kontraktów na krew monarchy - upierał się pierwszy przy swoim.
    - Albo i wręcz przeciwnie - mruknął niby mimochodem kapitan. Wszyscy popatrzyli na niego. - Młody przez przypadek powiedział coś mądrego.
    - To znaczy? - spytała moja matka. Dotychczas starała się w żaden sposób nie uczestniczyć w rozmowie.
    - To znaczy, że nieznajomość naszych konwencji pokazała mu wolną drogę, którą my uważaliśmy za oczywistą. A niecałe trzysta lat temu, zmienił się panujący na granicy.
    - ... czyli umowa jest nieważna... - niemal szepnął ktoś.
    - Dokładnie. Dlatego sądzę, że zechcą to wykorzystać i to szybko, póki nie jesteśmy przygotowani.
    Dalej rozmowa toczyła się jeszcze przez kilka godzin, omawiając szczegółowo. Niemal każdy element obrony i wycierając, kto co będzie bronił w razie potrzeby. A ja, poza kilkoma małymi przypadkami, głównie słuchałem lub stanowiłem kartę przetargową dla czyiś racji. Nie byłem stamtąd.
    Przez cały czas Kage stronił ode mnie i zajmował się jedną i tą samą kartką. Zaczęło mnie zastanawiać, co z nią robi.
    Wyszedłem zmęczony, zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
    - I co zamierzasz teraz? - usłyszałem za swoimi plecami. Nie zdążyłem nawet sięgnąć po broń, gdy poczułem na szyi zimny dotyk sztyletu. - Byłbyś już martwy, gdybym planował cię zabić - stwierdził i odsunął ostrze od mojej szyi. Obróciłem się i zobaczyłem Valtranę. - Przyzwyczajaj się. Już wkrótce częściej spotkasz skrytobójcę niż własne odbicie w lustrze - w jego głosie słyszałem mimo wszystko śmiech.
    - Dlaczego? O czym ty mówisz? - nie miałem ani siły, ani ochoty myśleć.
    - O tym, że jesteś kartą przetargową. Seleminushin zachowywał się głupio omijając szerokim łukiem wszelką pomoc, ale muszę mu przyznać, że omijanie TWOJEJ pomocy było akurat mądrą decyzją.
    - A to niby dlaczego? - kątem oka zauważyłem Kage, wychodzącego z sali. Najwyraźniej dopiero teraz zorientował się, że zebranie się skończyło.
    - Dlatego, że w razie wojna, na przykład teraz, cokolwiek zrobisz, i tak z tyłu będziesz miał to samo - syknął, zniecierpliwiony. - Pomyśl chwilę: albo opowiesz się po stronie Wietrznego Pałacu i zmusisz Seleminushina do walki przeciwko swoim, albo sam staniesz przeciwko swojemu żywiołowi. Tak, czy tak, któraś z frakcji będzie cię chciała załatwić. Z tego, co słyszałem, to Bastet już szykuje swoje koty, żeby wyruszyć, gdy tylko opowiesz się po którejś ze stron - coś pociągnęło mnie za rękaw.To był Kage, podając mi figurkę z papieru.
    Był to misternie poskładany orzeł z rozpostartymi skrzydłami. Po chwili oglądania dostrzegłem charakterystyczne dwie lotki w ogonie. Był to rok, mitologiczny ptak, który ochronił swymi skrzydłami ludzką osadę - symbol pomocy potrzebującym, zwłaszcza na wojnie. Uśmiechnąłem się, rozumiejąc, co chce mi powiedzieć chłopiec.
    - Minstrelu, rozmawiam z tobą! - zdenerwował się szlachcic.
    - Wiem - odpowiedziałem spokojnie. - Nie martw się, wiem, co robię - stwierdziłem i poszedłem dalej korytarzem, zostawiając zdziwionego Valtranę samego z papierowym rokiem.
    - Deus vult - mruknąłem jeszcze na pożegnanie. [łac. Bóg tak chce; stwierdzenie papieże Urbana I o krucjatach]


    I tak oto zakończyliśmy trzeci sezon Duszy Wiatru. Co będzie dalej? Czas pokaże, ja już wiem, a wy nie. Jutro jeszcze mamy bonusik końcowoseryjny, potem kilka postów z lokowaniem produktu i...

    sobota, 17 maja 2014

    III - 10

    Tak sobie patrzę i patrzę... i dochodzę do wniosku, że zbliżamy się do końca serii III. Proszę nie płakać, było miło, ale się prawie skończyło i te sprawy. A że koniec czegoś zawsze oznacza początek innego czegoś, to macie prawo twierdzić, że seria IV nastanie potem. Powiem więcej: ja też tak twierdzę. Chyba, że przez najbliższy tydzień wybuchnie trzecia wojna światowa, apokalipsa czy epidemia rzeżączki. Ale nie zapowiada się i oby świat się trzymał tego toku wydarzeń. A po co ja w ogóle o tym mówię? Bo mam kolejny wielki plan, który pewnie znowu nie wypali - zwerbować drugiego pisarza. Ostatnio też miałam, tak nawiasem mówiąc, a dwugłosu narracyjnego nie widać, jeśli się pominie moją zachwianą osobowość i uzna jako jedną. Tak więc: do piór rodacy, bo nie znajdę dla was pracy. Acha, jeszcze jedno. Planuję zgłosić bloga do konkursu, dlatego w najbliższym czasie (czyli znając życie w przerwie między serią, bo powtórek puszczać nie będę, nie jestem TVN) pojawi się kilka postów o bezpieczeństwie i higienie wakacji i innych takich. Byłabym wdzięczna, gdyby jakiekolwiek zainteresowanie się pojawiło tematem ;P. No, ale nie ubiegajmy faktów, bo ja z biegania jestem słaba, lepiej będę robić, co mi wychodzi, a potem się zobaczy. I jeszcze jedno ogłoszenie, bo mi się właśnie przypomniało. Będzie już bardziej o opowiadaniu, więc uznajmy, że to planowane płynne przejście. Ostatnio przeglądałam internety jak mam to robić w zwyczaju i natknęłam się na pewne cudo nad cudami: wypisz, wymaluj, Shiroken. Dlatego stwierdziłam, że skoro mi się spodobało, to wam może też (od razu mówię, że osobiście nie znam, lokowanie produktu było wcześniej):

    Obudziłem się spokojny i odprężony. Coś łaskotało mnie po włosach. Obróciłem głowę i zobaczyłem leżącego za sobą Sela. Mężczyzna był w nader dobrym humorze.
    - Mój mały śpiący królewicz już się obudził? - spytał miękkim głosem. W odpowiedzi ziewnąłem lekko. - Doprawdy, nigdy bym nie pomyślał, że jesteś w stanie zrobić to, co zrobiłeś wczoraj. Jestem naprawdę pod wrażeniem, żadna kobieta nigdy nie sprawiła mi tyle przyjemności.

    Tak, nareszcie moje cudo. Kilka błądków jest, ale przemilczmy je milczeniem, może się wystraszą

    - O czym ty mówisz? - odsunąłem się jak oparzony. Nie byłem pewny, co mnie bardziej w tej chwili przeraziło: to, że zostałem porównany do kobiety, czy to, że nie miałem pojęcia, o czym mówi Sel. Nie pamiętałem nic z ubiegłej nocy. No, jeśli nie liczyć tego, że rozpętałem mała wojnę klanową, ratując demona od szubienicy, a potem Valtrana zaprosił nas na "kieliszeczek" jarzębiaczku, który, jak dobrze wiadomo, jeszcze nikomu nie zaszkodził, a wręcz ma właściwości lecznicze [kompilacja "Świata według Kiepskich" i "Rodziny zastępczej"]. A dalej czarna dziura. Pamięć jest jakaś dziwna, zapamiętuje to, co chce. Chyba robi to wybiórczo. Tylko jak wybiera rzeczy, które potem pamięta, a które nie...? [parafraza cytatu A. Christie "Noc i dzień"] 
    Spojrzałem przestraszony na demona. Jego mina mówiła sama za siebie. Nerwowo poklepałem się po biodrze, resztkami zdrowego rozsądku planując zapytać Kage. Co ja mówię, zdrowego rozsądku... zdziwiłbym się, gdyby mi odpowiedział niemy chłopiec. Ja już naprawdę głupieję. Ale co poradzę, skoro na samą myśl o tym, co tam się mogło dziać, stawały mi włosy na karku.
    - Przestałbyś straszyć dzieci, żigolo z alei wiązów... - prychnął nagle ktoś zza moich pleców.Był to Shiroken, oparty o ścianę i z gumą w ustach. W odpowiedzi Sel posłał mu oschłe spojrzenie.
    - Sprawdź, czy cię nie ma za drzwiami - syknął, po czym zgarnął włosy z mojego czoła. - Nie przejmuj się nim, czasami jest taki niedelikatny - powiedział, gdy mężczyzna zniknął za drzwiami i uśmiechnął się, po czym zbliżył do mnie.
    - Ja jednak wolałbym posłuchać go, może wreszcie się dowiem, co przegapiłem - stwierdziłem, odchylając się do tyłu. Siedziałem już na skraju łóżka, a gdybym w tym momencie stracił równowagę, to z hukiem wylądowałbym na drewnianej posadzce.
    - A ile pamiętasz, kotku? - spytał demon, nie przejmując się moim położeniem. Byłem pewny, że planował mnie w razie czego złapać i "ułożyć" tak, jak było mu to wygodne,
    - Ceremonię, przejażdżkę do Valtrany i pierwszy kieliszek... nie, w sumie, to dwa - przyznałem nieco zawstydzony. Nałogowym cokolikiem nie byłem, ale żeby już po dwóch kieliszkach wina odlecieć zupełnie...
    - To z grubsza pojęcie masz - uśmiechnął się tajemniczo Sel. Spojrzałem na niego oczami pytającymi "A potem...?" - A potem wziąłem cię na ręce i położyłem do łóżka, umiem się choć tyle pohamować - zaśmiał się. Trochę mnie to uspokoiło, choć nie do końca. Dalej nie wiedziałem, o czym przed chwilą mówił Sel. - Nie o to mi chodziło, kotku, nie martw się. Możesz mi wierzyć, że pierwszy raz będzie czymś, czego nie pozwolę ci na długo zapomnieć. A już na pewno nie w przeciągu jednej nocy.
    - Więc o czym ty do cholery mówisz? - spytałem, tracąc cierpliwość. Moja reakcja wywołała śmiech demona.
    - Kotek ma pazurki? - spytał, przyciągając mnie do siebie zaborczo i ciągnąc za ucho zębami. - Chcesz wiedzieć? - wyszeptał mi do samego ucha. - Nikt, kogo do tej pory spotkałem nie poświęciłby siebie, żeby mnie ratować. A możesz mi wierzyć, że gdybym dostał monetę za każdym razem, gdy jakaś kobieta twierdziła, że mnie kocha, to pływałbym już w pieniądzach, gdziekolwiek bym był. Poza tym, wiem, że może nie powinienem wykorzystywać tego, że byłeś pijany, ale przynajmniej nie pamiętasz - ostatnie zdani zostało wypowiedziane zdecydowanie ciszej i szybciej.
    - Czego nie pamiętam? - spróbowałem się wyrwać, ale Sel nawet nie wysilając się zbytnio był zdecydowanie silniejszy ode mnie.
    - Tego - mężczyzna przejechał palcem po całym moim ramieniu. Spróbowałem odwrócić głowę w tamtym kierunku, a Sel tym razem nie uniemożliwił mi tego. Na całej długości aż do kilku centymetrów przed łokciem ciągnął się czarny wzór pawia. Nie byłem pewny, jak powstał. - W normalnych warunkach pewnie do teraz piszczałbyś z bólu pod wpływem dotyku, czy ruchu skóry, ale na szczęście alkohol zredukował odczuwanie nerwów i przy okazji nie pamiętasz tego. Wzór jest wypalony - dodał, jak gdyby tak zupełnie na marginesie.
    - Jak to: wypalony? - spytałem, patrząc demonowi prosto w oczy. Ten westchnął.
    - Jeśli ktoś wpisuje się w naszą rodzinę, musi przyjąć nasz herb. Normalnie feniksy posiadają go od dziecka i pojawia się tylko wtedy, gdy używają dużej ilości magii za jednym razem. Ale dla osób z zewnątrz musi upłynąć trochę czasu, zanim organizm przyjmie taką zmianę. Dlatego przez najbliższy czas bardziej widoczny już być nie będzie mógł - demon mówił miękkim głosem, chcąc mnie uspokoić w razie potrzeby. Rzeczywiście, było to dla mnie lekkim szokiem. - Nie martw się, jak chcesz, mogę polecić służbie, żeby przygotowała ci ubrania wyłącznie z długim rękawem. Bo podejrzewam, że nie masz zamiaru paradować codziennie w tym, w czym byłeś wczoraj - zdziwiła mnie aluzja do tego.
    - Właśnie, kim właściwie jest ten Andu, o którym tyle słyszałem wczoraj?
    - Andu był pierwszym ludzkim królem, którego portal dopuścił do naszego wymiaru. Było to ciągle w czasach, gdy cztery frakcje żywiołów trwały w permanentnej wojnie miedzy sobą. Dopiero on nas zjednoczył, za co został mianowany Królem Czterech Żywiołów. Ale ta pozycja zaniknęła po jego śmierci, więc nie spotkasz dziś nikogo o tym tytule.
    - Jak dawno to było? - spytałem.
    - Bardzo. Pierwyj był wtedy jeszcze szczeniakiem, gdy Andu przyszedł. Hikujaku też zresztą było ładnych kilka pokoleń wstecz jak teraz. Z żyjących aktualnie, to zgaduję, że pamiętają go tylko Pierwyj, duchy pierwszych dwóch generacji i może Bastet wraz z kilkoma przywódcami z Czterech Gór, nikt więcej.
    Nastąpiła cisza. Nie słyszałem nawet odgłosów życia z zewnątrz. Widocznie świat stwierdził, że wolno mówić tylko o tym, o czym się wie [parafraza cytatu - K. Capka] Wtuliłem się mocniej w silny tors Sela, rozkoszując chwilą. Nagle przypomniałem sobie o Kage.
    - Pamiętasz, co wczoraj miałem na sobie? - spytałem w końcu, czując się trochę winnym, że niszczę tak przyjemną atmosferę.
    - Oczywiście, że tak, Rene - odpowiedział mi demon ciepłym głosem, z moim ukochanym vibrato. - Coś się stało?
    - Gdzie teraz jest sztylet, który miałem przy sobie? - spytałem, odpychając się na wyprostowanych rękach od klatki piersiowej demona. Specjalnie przekłamałem rzeczywistość, mówiąc o wachlarzu jako o sztylecie.
    - O ile dobrze pamiętam, to tam, gdzie reszta - w pokoju obok - stwierdził, wskazując mi ręką kierunek. Wstałem, ku zdumieniu mężczyzny i poszedłem do drugiego pomieszczenia, momentami chwiejnym krokiem. Po pierwsze, dlatego że alkohol z wczoraj najwyraźniej jeszcze we mnie był pomimo braku oznak cichego mordercy, a po drugie, dlatego, że nierozruszane jeszcze po śnie mięśnie miały lepszy pomysł na spożytkowanie czasu wolnego.
    Kage leżał położony na stoliku w półmroku. Poza tym, w pomieszczeniu stała jeszcze mała prycz i rozwieszony na stojaku jak kimono strój z wczoraj. Oświeciłem światło i wziąłem go do ręki.
    - Wracaj - poleciłem krótko z pewną czułością. Wachlarz w mojej ręce zawirował, rozpłyną się i po chwili stał obok mnie chłopiec w białej koszuli. Był uśmiechnięty i w wyraźnie lepszej kondycji, jak wczoraj.
    - Jak wrażenia? - spytałem miękko. Odpowiedział mi jeszcze szerszy śmiech. Chłopiec wykonał kilka ruchów rękoma, ale nie wiedziałem, co one oznaczają. Kage zorientował się dość szybko. Wskazał na mie, potem na drzwi, a następnie przechylił nieco głowę na bok. - Co, czy ja i Sel... Nie, co ci przyszło do głowy! - byłem zszokowany, jak takie dziecko może myśleć w tym kierunku tak lekko. Moja reakcja wzbudziła śmiech u Kage. Był to naprawdę czarujący widok - chłopiec trzęsący się ze śmiechu i zakrywający sobie usta ręką, pomimo, że żaden dźwięk nie ujrzał światła dziennego. Gdy już się uspokoił, zaczął wykonywać kolejną sekwencję ruchów, ale przypomniał sobie, że go nie rozumiem i przestał. Wskazał na siebie, moje biodro i machnął rękoma niczym mieczem. - Czy będę walczył z twoją pomocą? - chłopiec pokiwał przecząco głową i zastanowił się, po czym wskazał palcem na ścianę. Wisiał tam stary, stylizowany zegar. - Kiedy? - chłopiec przytaknął. - No, nie wiem, mam nadzieję, że nigdy. Oj, nie, nie - sprostowałem, gdy zobaczyłem zawiedzioną minę. - Chodzi mi o to, że wolałbym nigdy nie musieć walczyć, jestem raczej pacyfistycznie nastawiony do wszystkiego, co się rusza. Ale jest to raczej niemożliwe, więc liczę na twoją pomoc - uśmiechnąłem się a Kage odwzajemnił to. Wskazał na siebie palcem, po czym "rozciął się" na przedramieniu niewidocznym nożem i przyłożył drugą rękę w tym miejscu. - Nie rozumiem... - zawahałem się. Chłopiec wskazał na siebie, po czym przyłożył rękę ponownie do "rany". - Ty... potrafisz leczyć rany, dobrze rozumiem? - spytałem nieco marszcząc brwi. Chłopiec przyznał mi rację. - W takim razie tym bardziej mam nadzieję, że mi pomożesz - Kage poszedł do mnie i przytulił się, obejmując mnie na wysokości swoich ramion, czyli mniej więcej dziesięć centymetrów nad pępkiem. Położyłem rękę na jego głowie.
    I w tym właśnie momencie drzwi się otworzyłe i wszedł przez nie Sel.
    - Co... co tu się dzieje? I, co chyba ważniejsze, kto to jest, jeśli można wiedzieć? - same słowa miały neutralny wydźwięk, ale chłodny ton i spojrzenie zimniejsze od lodu były przerażające. Zupełnie jak wtedy, w celi. Kage schował się za mnie, przestraszony.
    - Tylko spokojnie, Sel, to nie to, co... - zacząłem, ale demon mi przerwał.
    - A co ja niby myślę? Że ktoś, kto wczoraj ślubował mi wierność spotyka siępod moim nosem z jakimś szczeniakiem? Że przegrałem z dzieckiem, które nie potrafi nawet samo ustać na wietrze? Lepiej miej dobrą wyobraźnię... - był wściekły.
    - ... albo po prostu strzelę ci w łeb i się uspokoisz - prychnął Shiroken, wychodząc z cienia. Nie zauważyłem go przez cały ten czas. Mężczyzna podszedł do nas i kucnął, wyciągając ręce w kierunku Kage. Chłopiec bez wahania wtulił się w niego. - Nie bój się, jedyne zestawienie jego ze słowem "straszny" to straszny zrzęda. A ty byś się wstydził - zwrócił się do Sela. - Wczoraj chciałeś być powieszony, byleby nie mieszać Rene w swoje porachunki, a dziś szczekasz na niego jak jakiś kundel z nadpobudliwością. Zastanowiłbyś się chociaż przez chwilę. Chyba od razu widać, że to tylko dziecko - byłem zdziwiony "matczynym" instynktem Shirokena.
    - Więc jak mi wytłumaczysz to, że tu był? Co, Minstrelu? - wiedziałem, że specjalnie użył mojego tytułu. Westchnąłem i wyszeptałem imię Kage na tyle cicho, żeby go nie mógł usłyszeć, po czym dodałem "chodź, mały". Kage już po chwili leżał w mojej ręce jako wachlarz. Specjalnie nie wyciągałem go jednak z pochwy.