środa, 30 kwietnia 2014

III - 4

Wydaje mi się, że dłuższe niż ostatnio, ale włosów nie dam sobie za to obciąć, nie mówiąc już o bardziej wartościowych częściach ciała. Mam troch czasu przez najbliższy tydzień, tak więc będzie się działo dużo, o ile tylko mi na to pozwolicie (tak, mówię o tym fajnym białym okienku pod postem ;P).

Wpatrywałem się tępo w bezmiar nieba za oknem. Choćbym i chciał, głosu z bezmiaru suchego oceanu nie byłem wstanie dosłyszeć. Ale przecież i cisza jest odpowiedzią [nawiązania: A. Mickiewicz "Stepy Akermańskie" z sonetów krymskich i S. King "Blaze"]. Zamknąłem oczy i westchnąłem głęboko, tłumiąc szloch. Znajdowałem się w komnacie wysoko nad powierzchnią ziemi. Poza mną i Kiryuu, reagującym agresją na jakąkolwiek próbę odsunięcia go ode mnie, w pomieszczeniu znajdował się cichy służący, gotowy na każde zawołanie i lord Valtrana, chyba dla mojego komfortu psychicznego, ale z marnym skutkiem.
Usłyszałem za sobą sztucznie wymuszone tupanie. Był to szlachcic, nie musiałem się oglądać, by mieć pewność o tym. Kiryuu zawarczał ostrzegawczo, ale przydepnąłem na łapę palcami buta, więc zamilkł.
- Naprawdę sądzisz, że Seleminushin jest na tyle głupi, by dać się złapać? Uciekał z powodzeniem przez ponad pięćdziesiąt lat, więc nie widzę powodu, by miało to się zmienić tak szybko - stwierdził mężczyzna lekko. Zupełnie nie przejmował się zaistniałą sytuacją. - Z drugiej strony, radziłbym ci się skupić na nauce.
- Jest tylko jeden sposób nauki. Poprzez działanie [cytat: P. Coelho "Alchemik"] - odpowiedziałem sucho. Wywołało to śmiech.
- Więc się rusz. Nie mówię, że powinieneś zacząć trening dla zabicia czasu, tylko przygotowania. Na terenie ludzi nie było nic, więc może i pobieżne wykształcenie wzięte od ludzi ci wystarczało. Tutaj, jeśli rzeczywiście chcesz mu pomóc, najpierw naucz się pilnować swojego własnego tyłka. I to radzę szybko, wbrew pozorom świat duchów jest bardziej ludożerczy, niż ci się wydaje.
- Długoskrzydły ma rację, bronią słabych jest biurokracja, bronią silnych pazury - do rozmowy dołączył się Kiryuu. Na jego opinię odpowiedziałem wypranym z emocji śmiechem.
- Więc jakież to fascynujące książki muszę wkuć, żebyś był zadowolony, co? - spytałem, obróciwszy się. Nie wiedziałem, skąd u mnie pojawiło się nagle tyle siły, by spojrzeć twardo mężczyźnie prosto w oczy, być może było mi już wszystko jedno.
- Żadne. Jak sam powiedziałeś, prawdziwa nauka to nauka przez trening - mężczyzna wydawał się być rozśmieszony przez moje pytanie.
- Ale chyba nie chcesz go zabrać od razu na plac manewrowy...
- Dlaczego nie? Co nie zabije, to uodporni. Idziemy - szlachcic wyszedł szybkim krokiem, nie dając mi czasu na dojście.

To, co znajdowało się przede mną, było równie pociągające i ekscytujące, to przerażające. Ciągnące się przez setki metrów pole pełne porzuconych bezwładnie mieczów, włóczni i innej broni białej niczym na polu pobitewnym. Większość z nich rozdzierała niebo na sztorc, widocznie celowo tak ustawiona.
- Najchętniej wrzuciłbym cię od razu na plac manewrowy, ale nawet ja nie jestem na tyle odważny, żeby ryzykować, że Melodi się o tym dowie - Valtrana nie wydawał się być zadowolony. Czułem, że jego strach przed "wrzuceniem mnie na plac manewrowy" ratował mi skórę dość poważnie. - Tam masz arsenał, bierz, co chcesz - machnął niedbale ręką na ścianę wypełnioną wiszącymi orężami różnej wielkości, rodzaju i wykończeń. Z niepokojem zauważyłem, że gdzieniegdzie na ścianie znajdowały się czerwone plamy - skrzepła krew. Przełknąłem ślinę i podszedłem.
http://img1.wikia.nocookie.net/__cb20130822131328/camphalfbloodroleplay/images/thumb/1/1c/Dagger.jpg/640px-Dagger.jpg
Moją uwagę od razu przykuł jednosieczny długi sztylet o podobnym wykonaniu jak te kute w mojej rodzinnej okolicy. Podniosłem go jedną rękę, chcąc sprawdzić wagę. Wolałbym nieco lżejszy, ale wyważenie nieśrodkowe wróżyło dość dobrze, więc wziąłem go mimo tych kilku deko za dużo.
- Jesteś pewny, że coś większego nie byłoby lepsze? - spytał Kiryuu, dość sceptycznie patrząc na mój wybór.
- Jestem. Nie wygram siłowo, więc chociaż muszę mieć jak uciekać - uśmiechnąłem się. Obecność broni w mojej ręce dodawała mi odwagi. Przerzuciłem ją sobie ze standardowego chwytu na odwrotny. Ostrze układało się teraz na opuszczonej ręce ku górze, zwrócone ku środkowi ciała.
- Gotowy? - spytał Valtrana. - Nie będę próbował cię spychać na plac, ale jeśli sam to zrobisz, to już nie moja sprawa - oznajmił i zaatakował.
Valtrana w walce był zdecydowanie wolniejszy, niż przypuszczałem na początku. Ale może robił to celowo. Bez problemu zdążałem z parowaniem każdego ciosu, zadanego przez wąski, półtoraręczny miecz obusieczny o dość prostym kroju, zaburzonym jedynie centrycznym sztychem. Po jakimś kwadransie nieustannej obrony zacząłem rozumieć taktykę Valtrany - zauważył moje niezadowolenie w wagi i chciał, powoli, do celu, zmęczyć mnie samym faktem unoszenia jednorącz sztyletu. Uśmiechnąłem się, nieco zażenowany tym, że dopiero teraz to zauważyłem, gdy broń zaczynała mi już przeszkadzać. Postanowiłem wykorzystać jedną ze swoich zazwyczaj bezużytecznych zdolności - oburęczność. Blokowałem kolejne pchnięcia, czekając niecierpliwie na mocniejsze. Wreszcie nadszedł oczekiwany moment. Użyłem pędu broni i mężczyzny, by płaskim sparowaniem przez płaz zmusić go do zamienienia się ze mną stronami. Przez krótki moment szlachcic był zwrócony do mnie plecami z zachwianą równowagą. Nie byłbym w stanie tego wykorzystać czynnie, ale mogłem zmienić chwyt bez obawy o palce zwalniającej ręki. Gdy tylko mężczyzna obrócił się w moją stronę wykorzystałem przewagę poczucia równowagi i zaatakowałem, celując w płaz sztychu. Jak się spodziewałem, nie wyrządziło to wielkiej szkody, jeśli nie liczyć drobnego zaburzenia toru głowni miecza. Pozwoliło mi jednak zbliżyć się do nieosłoniętej części ciała. W locie odwróciłem uchwyt sztylety i przyłożyłem ostrze do karku mężczyzny, hamując krok za jego plecami.
- Kyahahaa! Kaze, kyaa! - Kiryuu piszczał podniecony moim dość nieoczekiwanym przez dłuższy czas zwycięztwem. Valtrana tylko uśmiechnął się lekko.
- Nieźle. Ale nie licz na to, że w prawdziwym życiu ktoś będzie na tyle miły, żeby zupełnie nie pilnować wolnej ręki i iść na takie cyrkopochodne sztuczki - stwierdził.
- Tak to się teraz nazywa, co? Trudno pozwolić koronie spaść i przyznać się do... - zaczął symurg, ale uciszyłem go.
- Kiryuu! Nawet ty powinieneś widzieć, że od samego początku Valtrana nawet nie próbował zbudować podstawowej defensywy. Zabijając kogoś w pierwszym ruchu, nie poznasz jego nawyków, prawda?
- Trzecim, pierwsze dwa pilnowałeś - stwierdził mężczyzna. Wydawało mi się, że była to pochwała, ale pewności mieć nie mogłem. - A teraz podziękujemy publiczności, chcę zostać sam z Minstrelem - wbiłem z impetem ostrze w ziemię, urywając protesty symurga, nim te się ujrzały światło dzienne.
Gdy niezadowolony symurg rozpłynął się w powietrzu i, sądząc po reakcji Valtrany, odszedł, szlachcic machnął ręką na ziemię, polecając mi usiąść. Zrobiłem to w milczeniu, szykując się na wszystko.
- No, to teraz bardzo chętnie posłucham, ile swoich i moich błędów jesteś w stanie nazwać. Zaczynaj od początku...
Do swojej komnaty wróciłem, gdy już zmierzchało. Byłem tak wykończony fizycznie i psychicznie, że jedynie cud, wielkie szczęście i pomoc boska doprowadziła mnie do właściwego łóżka. Ostatnie, co zobaczyłem spod zamykających się powiek to postać cichego służącego w czarnym prostym stroju, układającego na krześle moje ubrania. Miałem ochotę zapytać o duży czarno-srebrny symbol na jego ręce i szyi, ale usnąłem.

wtorek, 29 kwietnia 2014

III - 3

Na początku krótkie ogłoszenie parafialne (módlmy się, żeby się znowu nie wywaliło na pół strony standardowej). Cieszę się, że komentujecie, ale, jak już kilka razy mówiłam, statystyki to nie wszystko, więc jeśli ma to być nabijanie polegające na przepisaniu czyjegoś komentarza, to możecie sobie podarować i po prostu wrzucić swój link do strony o linkach, przynajmniej będziecie udawać. Skąd wiem, że kopiuj -> wklej poszło w ruch? To proste - potrafię zrozumieć, że jedna niezbyt uważna osoba stwierdzi, że zaczynam z historią (w końcu od stycznia minęło tak niewiele czasu), bo trzeci sezon dopiero się rozkręca i omyłkowo kliknie nie tą samogłoskę co trzeba, pisząc imię głównego bohatera. Ale w dwie równie "pomylone" osoby jedna pod drugą to już raczej nie. Możecie mi wierzyć, że prędzej wejdę na samą linkę, choćby z szacunku do kogoś, kto nie próbuje wciskać mi kitu, że czytał, nie odnosząc ani jednego słowa do fabuły ostatniego postu, o ogóle już nie mówiąc. Tyle, znowu krótkie ogłoszenia zaczynają żyć własnym życiem, chyba będę musiała zrobić dla nich odrębną sekcję...

Szliśmy długim korytarzem, mijając kolejne serie obrazów. Były to głównie portrety, półportrety i pełne wizerunki dam i dżentelmenów, choć trafiały się też mapy czy "zwykłe" krajobrazy. Przez całą drogę lord Elentamentaver o czymś rozprawiał, popierając swoje słowa obszerną gestykulacją. Kilka razy musiałem się uchylać przed jego zamachniętą dłonią dość sporych rozmiarów, by zachować obecny kształt nosa i żuchwy. Gdyby jednak ktoś kazał mi powtórzyć ostatnie zdanie mężczyzny, czy choćby jakiekolwiek jego zdanie wypowiedziane od momentu wejścia do pałacu....................... i to by było na tyle w tym temacie.
- I jak panicz sądzi, czy miałem rację? - usłyszałem ten moment tylko dzięki temu, że Sel szturchnął mnie w odpowiednim czasie.
- No cóż - udałem zamyślenie. - Sądzę, że to dość skomplikowana sprawa, wolałbym się nie wypowiadać, nie znając wszystkich okoliczności - wypaliłem w końcu, próbując za wszelką cenę uniknąć konsekwencji nieprzykładania najmniejszej uwagi.
- O, to-to-to! Ja też mówię, że kobieta to mechanizm nazbyt zawiły, żeby go zrozumieć! Nie to, co mężczyźni, u nas wszystko jest na swoim miejscu.  Ale  jednak musiałem coś zrobić, więc - i tak dalej. Dostrzegłem kątem oka, że idący obok mnie lord Valtrana przygląda mi się dość czujnie. Nie wiedziałem, czy to dobry znak, czy zły.
W końcu dotarliśmy przed wysokie drzwi z białego drewna. Wyglądało na naturalnej barwy, choć nie mogłem sobie przypomnieć choćby jednego gatunku drzewa czy krzewu o takim kolorze.
- Gotowy? - spytał mnie Sel, nachylając się od tyłu nad moim uchem. Odezwał się pierwszy raz od dość już długiego czasu. Skinąłem głową, a odrzwia się otwarły...

Siedziałem wyprostowany aż do granic bólu kręgosłupa na satynowym fotelu. Podejrzewałem, że ten mądry człowiek, co wymyślił określenie "siedzi jakby połknął kij od szczotki" wzorował się właśnie na mnie. Naprzeciwko, w podobnym meblu, rozpierała się wygodnie młoda kobieta o zachęcającym uśmiechu. Miała błyszczące, delikatnie falujące włosy, sięgające kaskadami aż do pasa. Ubrana była w suknię koloru świeżych igieł świerku, przetykanej złotą i świetliście czerwoną nitką - kolorami ognia.
Poza naszą dwójką, w pomieszczeniu znajdowali się również Sel, stojący z pełną gracji służebnością, czujący się jak u siebie Valtrana, skaczący dookoła nas obojga lord von Ztonty oraz cicha i ledwo zauważalna lady Samentria. Podejrzewałem, że również młody kapitan gdzieś tu jest, ale było to przekonanie głównie oparte na tym, że przecież zniknąć nie mógł, a widziałem, jak przekraczał próg wraz z nami. Moje przypuszczenia wkrótce się sprawdziły.
- Coś się szykuje, inaczej nie miałbyś obstawy psa generalskiego. W razie czegokolwiek niepokojącego, nie używaj magii i nie atakuj pierwszy - usłyszałem szept demona tuż przy swoim uchu. Wydawało mi się, że wyłapałem lekkie drżenie jego głosu, ale mogło to być spowodowane bardzo cichym tonem, bądź nieznacznym ruchem podczas mówienia. Skinąłem głową, na znak, że przyjmuję. Wystarczająco dużo razy mężczyzna wyczuwał zagrożenie na spotkaniach, bym mu nie ufał.
- Och, Minstrelu, naprawdę nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. To doprawdy wielkie święto dla całego Narodu Czterech Wiatrów. Gdyby tylko twój ojciec mógł tego doczekać... - nieco załamał się jej głos. Nie znałem powodu tego, więc nie wiedziałem, jak zareagować.
- Wasza wysokość, proszę nie zapominać, że młody dziedzic może się czuć niezręcznie, nie znając przeszłości - zareagował Valtrana. Szlachcic wydawał się czytać na wylot w mojej twarzy. Nie on jeden, z resztą, z zebranych. - Byłoby wskazane, gdyby poczekała pani ze wspominkami khe Przemysława, dopóki panicz Minstrel zorientuje się w sytuacji - nie bez dziwienia zauważyłem, że wobec "Przemysława", a więc najprawdopodobniej mojego ojca, człowieka, szlachcic użył tytułu khe, czyli brata oręża, druha w walce. Sugerowało mi to, że Valtrana nie tylko znał mojego ojca, ale i go szanował. W końcu, nikt nie powiedziałby o drugim khe, gdyby nie uznawał jego zdolności w posługiwaniu się mieczem.
-Ach, ta, oczywiście. Bardzo cię przepraszam. Nie powinnam cię zadręczać takimi wątkami, w końcu dziś jest dzień radości - kobieta uśmiechnęła się łagodnie. Nasza rozmowa zeszła na niezobowiązujący temat przysłowiowej pogody. Bardziej istotne informacje, jakie z niej wyłapałem, to kwestia ostatniego zatargu miedzy Narodem Czterech Wiatrów i Narodem Czterech Płomieni. Zauważyłem, że panowała tu jakaś dziwna mania czwórek, może to jakaś szczęśliwa liczba, czy coś... Co do konfliktu, to nie był poważny, angażował głównie grupy przygranicznych plemion koczowniczych i kłótnie celno-przewozowe towarów regionalnych. Kolejną była sprawa szkoły. Nie mogłem do niej uczęszczać z dwóch powodów - byłem synem szlachetnym oraz stanowczo za starym synem, żeby móc się pokazać publicznie z błędami, którym z pewnością by trochę było. - Słyszałam, że otrzymałeś już swoje skrzydła dzięki pewnemu młodemu symurgowi. Chętnie poznałabym to zwierzę, żeby móc mu odpowiednio podzięko... - Melodi nie dane było dokończyć zdania. Drzwi otwarły się z wielkim hukiem, odsłaniając szamotaninę.
Z korytarza w naszą stronę biegło czterech żołnierzy (znowu ta przeklęta czwórka), goniąc zielone, migające coś. Gwardziści nawet nie próbowali zachowywać się cicho, wrzeszczeli hasła o przyzwoitości pijanego szewca. Nagle mignęła mi przed oczyma kula w kolorze liści kasztanowca.
- Poszły mnie, gadziny jedne niewychowane! - syknął Kiryuu, zupełnie zmaterializowany przed moimi oczyma, ze szponami tylnych łap wbitymi w oparcie fotela, a przednimi położonymi na moich kolanach. Symurg miał odsłonięte dziąsła, warcząc cały czas przeciągle, a skrzydła rozłożone do połowy, by w każdej chwili mógł uciec bądź zaatakować. Nie rozumiałem zupełnie, co się dzieje.
Poza mną, zszokowana była również Melodi, siedząca z bladą twarzą naprzeciwko i pomagająca jej lady. Mężczyźni byli w tej sytuacji bardziej pragmatyczni - starszy usunął się gdzieś na bok, nie chcąc wyraźnie zawadzać i, brońcie Niebiosa, oberwać przez przypadek. Valtrana zmaterializował kulę wiatru, nie atakując jednak, być może z powodu niepewności w zamkniętym pomieszczeniu, być może z chęci odkrycia powodu zamieszania. Pozostała dwójka wyciągnęła miecze, różny był jednak kierunek ich skierowania. Kapitan Shuntarno manewrował czubkiem ostrza i wzrokiem między mną, a Kiryuu, Sel natomiast, w plecami opartymi o fotel, w strażników.
- Co tu się dzieje, psie? - syknął, nie odwracając nawet na centymetr głowy w stronę moją i symurga. Mimo wszystko, wydawało mi się, że uznaje w Kiryuu stronnika i mu wierzy, chcąc bronić w razie czego.
- Lepiej tak nie szczekaj, tylko się stąd zmywaj. Ktoś ci bardzo uczynnie przyczepił ogonek, i to dość kolorowy, z tego, co usłyszałem - odfuknął ten, łypiąc wzrokiem po potencjalnych napastnikach.
- O czym ty mówisz?
- Ty wiesz bardzo dobrze. Mam wszystkim teraz opowiadać o twojej szlachetnej historii? - symurg łączył ze sobą słowa za pomocą zupełnie zwierzęcego warczenia. - Spieprzaj, póki masz czas. Minstrel nie potrzebuje jeszcze ciebie mieć na liście problemów - reakcja mężczyzny na to stwierdzenie była dość zaskakująca. Zaśmiał się, po czym wbił miecz w bok fotela, chowając ostrze niemal w całej wysokości materiału i dobrej jakości waty, po czym wymruczał tylko naprędce "Pilnuj Rene!" i przebiegł przez całą długość pokoju, po czym wyskoczył przez otwarte okno. Nie miałem wątpliwości, że zmienił się w pawia i odleciał. Nie miałem jednak pojęcia, dlaczego, po co, i wreszcie: dokąd.


Posłowie:
Tak... Jakby to powiedział maturzysta: porównywawując z poprzednimi wyczynami, wyszło mi jak Pankracemu z rewolucją ["Nieboska komedia" Kraszewskiego, jakby ktoś szukał dramatycznych porywów duszy] - szału nie ma, dupy nie urywa. Ale mam nadzieję i nadzieię, że mi wybaczycie brak rozmiaru, bo ponoć rozmiar się nie liczy, a małe jest piękne.
Koniec posłów, eurodeputowanych i innych poślinionych rzeczy

sobota, 26 kwietnia 2014

III - 2

Ojej, aż mnie ręka trochę boli, stanowczo za dużo ostatnio gram w osu! Swoją drogą, świetna gra i wcale nie aż taka "pojemna" jeśli nie liczyć piosenek, których i tak można mieć tyle, ile się chce, więc to nie problem.  Tak, audycja zawiera lokowanie produktu, tak wyszło. Ale reklama jest w końcu dźwignią handlu, a im więcej osób się wciągnie, tym większe szanse na to, że Polska skoczy wyżej w rankingu (jesteśmy na razie 8-śmi na około 150 państw, więc i tak szacun dla wszystkich). No, ale my tu przecież nie o tym, ten blog coraz bardziej schodzi na jakieś pamiętnikarskie wypociny o wartości wątpliwej jakości. Koniec gadania, jedziem z tym śledziem.

Na początek taka mała ciekawostka fizyczna z optyki - lustro fenickie (potocznie weneckie). Dlaczego o tym piszę, dowieccie się już wkrótce. Z wikipedia.pl:
Jest to szyba pokryta cienką warstwą metalu. Zazwyczaj umieszczone jest pomiędzy dwoma pomieszczeniami – jedno z nich jest przyciemnione, a drugie jasno oświetlone. Osoby znajdujące się w jasno oświetlonym pomieszczeniu widzą własne odbicie. Światło z pokoju ciemnego również przechodzi do pokoju jasnego, ale oko ludzkie widząc znacznie jaśniejsze odbicie z jasnego pokoju nie dostrzega tego światła. Natomiast w ciemnym pomieszczeniu światło przechodzące przez lustro ma znacznie większe natężenie niż odbite od lustra, więc osoby znajdujące się w nim mogą swobodnie obserwować jaśniejsze pomieszczenie jak przez szybę.

Siedziałem w karecie naprzeciwko Sela, wpatrując się w jego szybkie ruchy palców, formujących mały płomyczek w coraz to nowe formy. Pomimo nerwowego i nieco chaotycznego drygu, były to ruchy pełne gracji i pewności siebie. Demon o czymś myślał głęboko i nie zwracał większej uwagi na to, co tworzy. Choć wyraźnie właśnie po to rozpoczął cały proceder, by nie myśleć o czymś innym. Położyłem dłoń na nadgarstu mężczyzny, chcąc zwrócić na siebie uwagę na tyle subtelnie, by nie odciąć sobie drogi do porozumienia czujnością demona.
Poczuwszy mój dotyk, Sel otworzył dotychczas przymknięte oczy szerzej.
- Uważaj, bo zaraz wymyślisz koło - uśmiechnąłem się lekko.
- Dla ciebie wszystko, kotku - zaśmiał się demon, bardziej ze swojego dowcipu niż mojego. Oboje spadaliśmy ostatnio z formą.
- Coś się stało? Odkąd wjechaliśmy do miasta zupełnie zamilkłeś - zauważyłem, patrząc demonowi prosto w oczy z lekką troską. Miałem nadzieję, że powie mi choć część tego, co chodziło mu po głowie.
- Nieważnie, nie martw się - spodziewałem się takiej odpowiedzi. - Ludzie chcą stworzyć człowieka na obraz manekina [niedokładny cytat - B. Schultz "Sklepy cynamonowe"] , nic więcej.
- Nie rozumiem - przesiadłem się na siedzisko obok Sela. - Jeśli będzie się coś działo, to mi powiesz, prawda? Ufasz mi do tego stopnia, prawda? - było to trochę pytanie wymuszające odpowiedź, ale nie wiedziałem, jak inaczej zyskać zgodę mężczyzny. Ten westchnął głęboko.
- Wiesz, że nie dajesz mi innego wyboru stawiając tak sprawę? - wiedziałem aż za dobrze. Uśmiechnąłem się na chwilę. - Rozumiem, wszystkiego się dowiesz, jeśli będziesz musiał.
- Wtedy już będzie za późno na cokolwiek, znając ciebie - stwierdziłem z nieco zbyt pretensjonalną nutą w głosie, niż bym sobie to życzył.
- Ale chyba przyznasz mi rację, że tak będzie ciekawiej - wymruczał mężczyzna tuż przy moim uchu i przytrzymał je na ułamek sekundy w zębach. Potem dwoma palcami lewej ręki popchnął mój policzek, zmuszając do obrócenia głowy tak, by nasze usta się spotkały. Położyłem mu rękę na karku, ale nie pozwalałem, by posunął się za daleko. Nie czułem się zbyt pewnie, podświadomie oczekując, aż ktoś nagle otworzy drzwiczki powozu i nas nakryje.
Jak gdyby na zawołanie, ktoś zapukał w okno z lustra weneckiego [uzupełnienie - tak, właśnie dlatego pojawiło się to lustro, gdyby ktoś nie wiedział, jak ono działa w rzeczywistości. Tu troszkę naginamy prawa fizyki, bo w środku karety aż tak ciemno nie było, więc mogłoby działać tylko dla widza z dalekiej odległości, ale zrzućmy to ma magię lub błąd w sztuce ;P]. Odskoczyłem jak oparzony.
- O co chodzi? - spytał Sel, wyraźnie niezadowolony.
- Wjeżdżamy już na teren miasta. Gdyby panicz Minstrel zechciał zsunąć okna i pokazać się mieszkańcom, byłyby to bardzo dobrze odebrane - powiedział służbowym tonem jeden z lokajów. Popatrzyłem na demona. Ten tylko kiwnął nieznacznie głową.
- O-oczywiście - odpowiedziałem, nie potrafiąc jednak powstrzymać się przed zawahaniem. Bałem się konfrontacji z ludźmi... z duchami, nie wiedziałem, czego oczekiwać. A przede wszystkim, cokolwiek bym o sobie nie powiedział, to twierdzenie o odwadze czy pewności siebie w tłumie byłoby szczytem bezczelności i hipokryzji. Szyba zjechała w dół.
- Uspokój, to w końcu twoi poddani, nie powiedzą złego słowa choćby bardzo tego chcieli - Sel położył rękę na moim udzie. Lokaj zauważył to i zmarszczył nieco nos w dezaprobacie, ale nic nie powiedział.
- Właśnie o to chodzi, że mogą chcieć - zauważyłem. - W końcu pojawiam się znikąd i nagle chcę sobie uzurpować prawo do mieszkania w pałacu. Nie sądzisz, że może się to nie podobać?
- Jak zwykle przesadzasz. A to ponoć ja uważam ludzi za idiotów i wietrzę spiski - Sel włożył rękę pod połę płaszcza, który miałem na sobie i zsunął go w bardziej widocznego na zewnątrz ramienia. Zdziwiony popatrzyłem na niego. - Skoro tak ci zależy na opinii ludzi, to nie pokazuj się im w czymś, na czym wyszyto emblemat innego żywiołu - stwierdził. Bez słowa zrzuciłem z siebie ubranie zupełnie.
http://www.moltee.com/uploads/arts/2013/06/cloud-city.jpg
Wietrzny Pałac - grafika ze strony moltee.com
Wjechaliśmy na teren miasta. Podświadomie porównywałem je ze stolicą. Było zdecydowanie jaśniejsze, prawie wszystkie budynki zbudowano z białej cegły i wykończono błękitnymi elementami. Budynki były wysokie i pasowały do siebie stylistycznie, jak gdyby projektowane wspólnie przez jednego architekta i nigdy nie dobudowywane. Podczas, gdy w Senelle wszystko żyło własnym życiem i było niejednokrotnie przytłaczające, tu sprawiało wrażenie lekkiego jak piórko i czującego się częścią większej całości. Gdyby budynki mogły być ludźmi, te pewnie byłyby gromadką wysmukłych dziewcząt w zwiewnych sukienkach. O stolicy inaczej jako o bandzie rozbójników czy pierwotnym plemieniu z maczugami przy boku  myśleć nie potrafiłem.
Na szerokich niczym największe trakty handlowe ulicach zebrało się mnóstwo gapiów, przeciskających się między sobą, żeby zobaczyć mój powóz. Starałem się uśmiechać, ale powoli strach przed tłumem zaczął brać swoje.
- Spokojnie, kotku, jestem przy tobie. Poza tym, chyba nie sądzisz, że aż tak by im zależało na zobaczeniu cię, gdyby żywili jakąkolwiek urazę - demon był spokojny jak nigdy. Nie wiem, czemu, ale coś mi podpowiadało, że była to fasada, za którą ukrywał to, co jeszcze przed chwilą zajmowało mu myśli.
- Miłe złego początki - mruknąłem.
- Zbliżamy się do pałacu - stwierdził w końcu lokaj.
Rzeczywiście, zabudowanie zaczęło się zmieniać. Ogólny klimat pozostawał niezmienny, ale budynków było coraz mniej, za to większe. Przerzedzał się też tłum. Najwyraźniej nie wszystkim wolno było przebywać w okolicach siedzib arystokracji. Gdy w końcu zatłoczone ulice zmieniły się w sporadycznie uczęszczane, odetchnąłem w ulgą i opadłem na siedzenie, opierając głowę o bark Sela.
- Widzisz, nie było aż tak źle - stwierdził, gładząc moje włosy wolnymi ruchami wierchu dłoni. - Ubierz to, zaraz wysiadamy - mężczyzna podał mi uprzednio zdjęty płaszcz. Bez słowa zgodziłem się i nieco spiąłem w oczekiwaniu, aż dojedziemy.
Kareta zatrzymała się pod wysokim na kilkaset metrów budynkiem o strzelistych wieżach i kopule pośrodku. Lokaj zeskoczył na ziemię i otworzył przede mną drzwiczki. Chciałem wyjść, ale Sel powstrzymał mnie gestem ręki. Wysiadł, a następnie wyciągnął w moją stronę rękę, chcąc mi pomóc w pokonaniu progu. Moją pierwszą myślą był protest przeciwko temu, ale gdy tylko zauważyłem czwórkę czekających przed wejściem do pałacu ludzi w dość wytwornym ubraniu, przyjąłem dłoń.
- Witamy w Wietrznym Pałacu, paniczu Minstrelu - podszedł do nas najstarszy z czekających, mężczyzna o białych jak kreda włosach i brodzie, ubrany w przyjemnie zielony mundur. Wątpiłem, by był wojskowym, przynajmniej aktualnie. - Pani Melodi już pana oczekuje. Wszyscy niezmiernie się cieszymy wraz z nią z pańskiego przybycia - mężczyzna skłonił się z gracją, bez większej służalczości, bardziej w odzewie dobrych manier dworskich. Miałem przeczucie, że pomimo zachowania, nie uznaje mojej obecności.
- Dzień bez wazeliny to dzień stracony - mruknął Sel na granicy słyszalności. Nie byłem pewny, czy starszy mężczyzna też dosłyszał te słowa.
- Ach, gdzie moje maniery. Jestem Libernus Elentamentaver von Ztonty - przedstawił się. - Akompaniują mi lord Valtrana Isemenetri von Kleshender, lady Samentria oraz kapitan Shuntarno - po kolei ukłonili się wyglądający na szlachcica mężczyzna o blond włosach, pełen dumy i prawdopodobnie wychowany w duchu wojskowym, młoda szatynka w sukni wlokącej się za nią falami i wojskowy o wyglądzie płatnego zabójcy-szpiega w czarnym, przyległym do ciała mundurze i z długą pochwą z mieczem przy boku.

środa, 23 kwietnia 2014

III - 1

Staliśmy na skarpie, porośniętej delikatnym dywanem świeżej trawy, w kolorze tak intensywnym, że graniczyło to momentami z poczuciem realności. Przede mną i Selem rozciągał się pas delikatnych wzgórków, częściowo zajętych przez uprawy zbóż, częściowo przez łąki, na których od czasu do czasu malowały się ciemne plamki zwierząt, w większości skrzydlatych bądź posiadających inne "deformacje". Poza trawą, teren zajmowały też sporadyczne drzewa, wielkie, rozłożyste, niczym nieskrępowane.
Czułem się jak dziecko, zafascynowany wszystkim dookoła. Może i nie rozglądałem się na lewo i prawo, a moje szczęki były dociśnięte do siebie ze standardową siłą, ale wewnętrznie aż huczało we mnie.
- I jak? - Sel nachylił się nad moim uchem, końcówkami włosów łaskocząc mnie po karku. Widziałem, że był zadowolony i nieco podniecony sytuacją. Nie było to jednak związane z otoczeniem, a bardziej oczekiwaniem na moją reakcję.
- No cóż... wychowywałem się na wsi, trochę mieszkaliśmy w stolicy - zacząłem przeciągać, czerpiąc satysfakcję z niepewności demona. - i...
- I? - wymruczał mi do ucha, zbliżając się jeszcze bardziej. Niemal czułem dotyk jego warg na swoim uchu.
- I w związku z powyższym stwierdzam, że nigdzie się stąd nie ruszamy - oznajmiłem. Sel zaśmiał się, przyciągając mnie do siebie.
- Oczywiście, Minstrelu - dźgnąłem go łokciem w bok. Mężczyzna zachichotał w odpowiedzi. - Przyzwyczajaj się. Tutaj wszyscy będą tak do ciebie mówić.
- Od kiedy robisz to, co wszyscy? - spytałem zaczepnie. Odpowiedział mi tylko ponowny śmiech. Staliśmy tak jeszcze przez chwilę w milczeniu - ja chłonąc krajobraz wszystkimi zmysłami, Seleminushin najwyraźniej zaabsorbowany innym widokiem. Widziałem, jak w oddali zrywa się szarpany, nierówny wiatr, poruszając wielkimi drzewami i naginając je lekko. Nie sądziłem, by było to naturalne zjawisko, ale pewności mieć nie mogłem.
- My udamy się w tamtym kierunku - w końcu powiedział Sel, wskazując palcem na niezbyt wyróżniający się punkt na niebie.
- Chyba tam... - obniżyłem jego rękę. Wzbudziło to śmiech demona.
- Nie, w górę. Miasto duchów znajduje się na naturalnej platformie jakieś kilkadziesiąt metrów nad powierzchnią tego gruntu. Pewnie tego nie dostrzegasz, ale ląd się kończy tuż przed horyzontem. Królestwo Czterech Wiatrów jest rozbite na kilka większych i całe mnóstwo małych wysp podniebnych, pomiędzy którymi nie ma nic prócz prądów powietrznych.
- Więc jak się tam dostaniemy? - spytałem.
- No cóż, masz swoje skrzydła, dla mnie też to nie byłoby problemem, ale je...
- Już jestem! Już jestem! - Kiryuu wyleciał znikąd, przerywając demonowi w pół słowa. Widziałem irytację malującą się na twarzy mężczyzny.
- Wspaniale, już nie mogłem się doczekać - stwierdził, a w jego głosie wyłapałem delikatną nutkę pociągłego sarkazmu. Symurg chyba jednak nie dosłyszał jej. Lub nie chciał dosłyszeć, co byłoby jednak dziwne. - Za ile będą?
- Dwie, trzy minuty - odpowiedział, podchodząc do mnie i łasząc się do nóg jak kot. Więc jednak słuch mu dopisywał bez zastrzeżeń, sądząc po wyzywającym spojrzeniu skierowanym do Sela.
- "Będą", czyli kto? - spytałem, czując się co najmniej głupio, jako jedyny nie mając pojęcia, o co chodzi.
- Orszak z Wietrznego Pałacu, który ma cię przywitać i przyprowadzić. Chyba nie sądzisz, że etykieta dopuściłaby pokazania się komuś z arystokracji ubranego jak średnio zamożny handlowiec - stwierdził Ku. Jego uwaga dotknęła mnie, bardzo lubiłem swoją tunikę w kolorze młodego anemonu i podróżne spodnie indygo, wiązane przy kostkach.
- Nie szata zdobi człowieka - mruknąłem, kucając przy symurgu, by podrapać go za uchem. Zwierzę zapiszczało z radości i wygięło szyję w zachęcającym geście.
- Jesteś uparty jak murowana ściana, którą próbuje się przesunąć, wiesz, Rene? - prychnął demon. Widziałem, że miał ochotę użyć innej apostrofy, ale się powstrzymał.
- A tak w ogóle, to jak wygląda ten cały Pałac? - spytałem, zmieniając temat.
- To naprawdę wolne miasto wolnych ludzi [cytat; D. Olbryski, "Wspominki o Włodzimierzu Wysockim"]. Bardzo wolnych - odpowiedział mi Kiryuu.
- A tak poza tym, to dla większości jest świętem ruchomym [cytat; E. Hemingway]. Z resztą, musisz sam zobaczyć, żeby zrozumieć - dodał Sel z lekkim półuśmieszkiem. Nie byłem pewny, co on sugerował.

I tak oto stałem w czymś, czego nawet panny lekkich obyczajów by się mogły powstydzić. Miałem na sobie jedynie delikatne pantofle przypominające buty do tańca tradycyjnego w moich rodzinnych stronach, z cienka, giętką podeszwą i do połowy odsłoniętą górą stopy. Do tego coś przypominającego skarpetki bez podeszwy, zakrywające mi dolną połowę łydki. A dalej ciągnęła się wolna przestrzeń. Ciągnęła i ciągnęła, aż do połowy ud, gdzie dopiero zaczynała się tunika w kolorze emeraldu i wiązana w pasie szarfą nieco ciemniejszego odcieniu, powiedziałbym, coś około wiridianu. [dla ciekawych, oba odcienie znajdują się na tej palecie: http://www.violtan.com/artshop2/datawares/MAR/MAC12T_B.JPG ] Może i powyżej było już dobrze, nawet długi rękaw o szerokim obwodzie zaszczycił mnie swoją obecnością, jednak nie mogłem ścierpieć ogólnokształtu.
- Protestuję głośno i wyraźnie przeciwko pokazaniu się w tym czymś - zakomunikowałem, ciągnąc jedną ręką materiał w dół.
- Ależ panie... - lokaj był naprawdę zmieszany moim zachowaniem. Widziałem w jego oczach niezrozumienie, o czym w ogóle mówię.
- Czemu? Mi tam się podoba - symurg wręcz turlał się ze śmiechu, kaszląc co chwila przez brak powietrza w płucach.
- Bo mi nogi marzną! - syknąłem, wściekły. Miałem ochotę uciec, będąc jedynie w obecności Kiryuu, Sela i czwórki służących, a co dopiero wyjść w czymś takim publicznie.
- Zgadzam się tu z Kaze. Wolałbym uniknąć nadmiernego zainteresowania ze strony kobiet - demon uśmiechnął się dość jednoznacznie.
- Naprawdę, to jest twoje główne zastrzeżenie do tego czegoś?
- Polemizowałbym jeszcze z odcieniem - stwierdził ten, chichocząc. Miałem ochotę mu coś zrobić, ale potrzebowałbym do tego obu rąk, a co najmniej jedną musiałem mieć zajętą. - Dobrze, już dobrze, żartowałem - powiedział, widząc moją minę z wypisaną chęcią podwójnego mordu. - Weź to - mężczyzna zdjął z siebie długi do kolan płaszcz ze stójką i podał mi go. Nieco dziwiło mnie, że przyniesione mu ubrania były z całą pewnością mundurem, ale nie pytałem, czekając na lepszą okazję. Z wdzięcznością przyjąłem dar, nie licząc na nic więcej.
- Ale panie, przecież kolor... - lokaj chciał zaprotestować, ale uciszyło go spojrzenie Sela.
- Pani Melodi i Minstral w połowie pochodzą z Nacji Ognia, więc nie ma w tym nic niepasującego - stwierdził sucho i poprawił mi płaszcz na karku.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

III - Prolog

Dookoła było ciemno. Początkowo pomysł wyjechania w nocy nie podobał mi się, jednak ostatecznie zgodziłem się na niego. Wierzyłem, że demon wie, co robi. Nie miałem podstaw, by nie wierzyć w to.
- Wszystko w porządku, Kaze? - usłyszałem za sobą męski głos. Przytaknąłem nieznacznie. - Myślałem, że gorzej przeżyjesz ucieczkę - demon za mną zaśmiał się. Obróciłem głowę w jego kierunku, podpierając się ręką o siodło, by nie spaść. Koń, który nas niósł, karus o obco brzmiącym imieniu Rebiata, wyczuł to najwyraźniej, bo zarzucił łbem.
- Dlaczego tak twierdzisz? Sam się zdecydowałem na wyjazd. Poza tym, nie uciekamy - stwierdziłem i pocałowałem mężczyznę w policzek.
Przez ostatnie pół roku w stolicy dość dużo się zmieniło w naszych stosunkach. Po pierwsze, przestałem go nazywać Ku, imieniem nadanych jeszcze w okresie, gdy był dla mnie zwykłym średnio pojętnym pawiem o właściwościach samozapalnych i irytującym stylu bycia. Było ono jak gdyby zaprzeczeniem, że demon posiadał swoje człowieczeństwo na długo przede mną i przywodziło mi na myśl niewolników sprzedawanych na Wielkim Targu. Mężczyzna nalegał, że Seleminushin jest imieniem tyle długim, co niewygodnym i wolałby, bym o nim jak najszybciej zapomniał, więc w ostateczności skończyliśmy na "Sel'u". Ja z resztą też zyskałem nowy przydomek. Poza zwyczajowym już "kotkiem" czy Kaze, Sel zaczął używać Minstrela, mojego tytułu jako Ducha Trzeciej Generacji, a gdy zauważył, że nie cieszy się to moim entuzjazmen, przeszedł na Rene, znaczące dokładniej to samo, jedynie w innym języku.
Poza kwestią nazewnictwa, wreszcie zaakceptowałem swój własny stan emocjonalny. I choć, muszę przyznać, dalej nie czułem się na siłach by rozpocząć swoje życie łóżkowe, to nie protestowałem przy sporadycznych pocałunkach, czy innych niedwuznacznych gestach. Zacząłem to też wykorzystywać w mniej lub bardziej oficjalnych spotkaniach z dziennikarkami, czy studentkami, których głównym celem nie było zdobycie wiedzy lub materiału do gazety. Demon nie protestował przeciwko używaniu go jako straszaka na kobiety. Co więcej, zaczęło stanowić dość dobrą rozrywkę.
- Jak więc nazwiesz nocną wyprowadzkę bez uzgodnienia jej z nikim? - na twarzy Sela zagrał przebiegły półuśmieszek. Widziałem to, bardziej wyostrzonymi przez trening zmysłami dotykiem powietrza,  niż oczyma. Pół roku temu dowiedziałem się, że nie jestem zwykłym człowiekiem. I choć początkowo dość długo uciekałem przed konsekwencjami tej wiedzy, w końcu rozpocząłem podstawowy trening pod czujnym okiem demona oraz towarzyszącego mi symurga Kiryuu, który jako jedyny mógł się pochwalić wśród naszej trójki praktyczną wiedzą o moim żywiole - wietrze.
- To doprawdy zadziwiające, że nie myślałeś nigdy o karierze politycznej, wiesz?
- Też sądzę, że lepiej by było, gdybyś został w Weldhounder zamiast przywłaszczać Minstrela - do rozmowy włączył się zmaterializowany bez ostrzeżenia Kiryuu. Rebiata zarżał przestraszony i wierzgnął, próbując skręcić w las mimo dość mocno ściągniętych wodzy.
- I co robisz, psie? Poszukaj sobie zajęcia gdzieś indziej, co? - syknął Seleminushin, uspakajając spłoszonego wierzchowca.
- Tylko nie psie, ty przerośnięty kurczaku! - warknął symurg, ponownie powodując strach u konia. - Wypraszam sobie takie traktowanie, jestem symurgiem czystej krwi. W moich żyłach płynie krew czystych rasowo wilków północnych i orłów królewskich - no i się zaczęło. Demon i symurg z nieznanego mi powodu nie lubili się od początku znajomości. Zazwyczaj każda ich rozmowa sprowdzała się do tego, że Sel nazywał Kiryuu psem, na co ten w odwecie wysuwał zarzut bycia kurczakiem w odwołaniu do pokrewieństwa kur do pawiów. Obaj byli naprawdę kreatywni, jeśli chodzi o dogadywanie sobie.
- Przestaniecie oboje! - syknąłem, przejmując kontrolę nad koniem. - Schodź, natychmiast - zarządałem ostro, zatrzymując Rebiatę.
- Kotku, ale... - mężczyzna był zaskoczony moim zachowaniem. Pogładził mnie delikatnie po biodrze, chcąc udobruchać.
- Już - zmusiłem konia do stanięcia dęba. Nie zrzuciło to Sela z siodła, ale było dość jednoznaczym przekazem.
- Jak sobie życzysz, Minstrelu - mężczyzna zeskoczył z siodła, celowo używając nielubianego przeze mnie tytułu.
- No, a teraz możecie się kłócić do białego rana, jeśli tylko macie ochotę.
- A ty? - spytali obaj niemal równocześnie.
- A ja biorę konia i jadę nad źródło. Przez to wasze ciągłe wykłócanie się, który portal będzie lepszy i wciąganie w to wszystko jeszcze mnie, nie miałem nawet czasu odpowiednio przygotować Rebiaty - pociągnąłem wodze, skręcając, ale przy łbie wierzchowca znalazł się nagle Sel. Mężczyzna złapał za uzdę konia.
- Zapominasz, że to teren łowców.
- Dam sobie radę. Zwierzęciu nic nie zrobią, a mnie nie złapią w powietrzu. Jest zbyt ciemno.
- Idę z to... - zaczął demon.
- Nie. Dogadajcie się między sobą wreszcie i przygotujcie do otwarcia portalu - strzeliłem wodzą, zmuszając Sela do puszczenia jej. Spiąłem konia i już po chwili droga zniknęła mi zupełnie z widoku, zarówno tego materialnego, jak i wyczucia magicznego.

Bo w tym właśnie jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz, ...

... czyli otwieram rekrutację na drugiego autora. Ja jestem chętna takowego przyjąć, ale czy wy chcecie być przyjęci, to już inna kwestia. Jednakowoż, żeby zapewnić czytelnikom jakość HD, na kandydata czeka mały test.
Po pierwsze: musi przeczytać całe dotychczasowe opowiadanie, żeby nie doszło do żadnej sprzeczności tekstu. Sprawdzę to kilkoma przykładowymi pytaniami, więc strzeżcie się. Kolejną sprawą jest wymyślenie swojej postaci, z której perspektywy będziecie pisać. Mogę się zgodzić na istniejącą już postać, jeśli poprzecie to dobrym uzasadnieniem, chociaż własna inicjatywa będzie tu wyżej punktowana. Ważne jest, żeby znaleźć związek pomiędzy tym, co się dzieje, a nowym bohaterem. Jeśli już macie tą postać, to musicie napisać o niej coś, żeby mogła uzyskać swoją własną zakładkę. Nie narzucam dokładnie kwestii, jakie będziecie poruszać, ale jakoś to musi korespondować z tym, co jest o Kazekirim (tak, to też trzeba przeczytać). I ostatni wymóg, ale równie ważny, co pozostałe, to uzupełnić Notatnik Demonów co najmniej trzema opisami. Póki są tam nazwy bez opisów, można je wziąć i uzupełnić (czasami trzeba sięgać do informacji zawartych w opowiadaniu, żeby zachować spójność), albo wymyślić swoje własne gatunki.
Dalej twierdzicie, że chcecie się dołączyć? Komentarze czekają na was, jakoś się na pewno dogadamy. Nie podaję limitu, że mogę przyjąć tylko jedną osobę, wszystko zależy od was i tego, co zaoferujecie blogowi. Oferta zawsze ważna.

KONIEC PRZERWY TECHNICZNEJ

Jak już pewnie zauważyliście, nasz blog wygląda "nieco" inaczej. Przez kilka najbliższych dni szukajcie jeszcze błędów, może jakieś przeoczyłam. Poza czysto estetyczną sekcją, powstało lekkie zamieszanie w podstronach, dlatego wszystko teraz wyjaśniam:

Kronika - jest to główna strona bloga, bez zmian zresztą
Kazekiri - zawartość stara, nowa nazwa. Kryje się pod nią to, co kiedyś było w "O mnie"
Plejada postaci - coś zupełnie nowego. Opisy postaci ważnych, niewystępujących epizodycznie. Pomimo że uznałam stronę za skończoną w jakiś 90%, to oczywiście w każdym momencie może się tam pojawić ktoś nowy lub uzupełnienie opisu istniejącej już postaci.
Wzdłuż i wszerz krain - czyli mapki geograficzne. Przyznaję bez bicia, że grafiki do nich pochodzą z gry RPG Aion ( w większości strona Asmodian) i tylko nazwy własne poustawiałam.
Notatnik demonów - kto czytał,  ten już lekkie pojęcie o Notatniku ma. Jest to oryginalnie książka, którą napisał Kazekiri podczas podróży po Illes, a u nas bestiariusz. Strona ciągle wymaga dość dużo czasu, zrobiłam spis demonów pewny na jakieś 85%, ale opisy powstały na razie tylko do niektórych z nich. Proszę o cierpliwość i wyrozumiałość, nawet Kaze musiał się trochę nachodzić, żeby to napisać.
Autor(zy) - czyli opis mnie. Liczba mnoga w nawiasie coś wam sugeruje? Ach, jeszcze dziś to wyjaśnię w kolejnej notce.
Szablony i strona techniczna - coś podobnego jak dawne podstrony "Szablon" oraz "muzyka" połączone. Przy okazji wrzuciłam grafiki z dawnych szablonów.
Po sznurku, po lince... - podobnie jak z "Kazekiri'm", nowa nazwa starej rzeczy, czyli wszelkie linki. Dorzuciłam dwa, czy trzy, nieaktualne wyrzuciłam.
Ona na świat - czyli reklamy. Nie dzieje się nic nowego póki co.

I to by chyba było tyle. Sprawdzałam jeszcze ortografię całej serii, dziś muszę dokończyć dwa najnowsze rozdziały i możemy je uznać za zakończone zupełnie. Mam nadzieję, że wam się podobają moje innowacje, na wszelkie wnioski, opinie, znalezione błędy, efekty nudy przez święta, czekam w komentarzach.

sobota, 19 kwietnia 2014

PRZERWA TECHNICZNA

Witam!
W dniach od 19.04 (dzisiaj) do 21.04 (poniedziałek, jak nietrudno policzyć) blog może się co chwilę zmieniać. Mam nadzieję, że nie będzie to przeszkadzać czytelnikowi w lekturze. Prosiłabym o wyrozumiałość i niedenerwowanie się. W kolejnej notce przedstawię wszystkie obecne już wtedy zmiany. Życzę wesołych Świąt, zdrowia, szczęścia, Zająca pod baziami (czy co tam kto ma) i w ogóle, czego tylko sobie tam wymarzyliście. I żeby Dusza Wiatru rozkwitała, miała ciągle ciekawą fabułę i być może komuś jakoś pomogła.

piątek, 18 kwietnia 2014

II - 10

Jest to (przed)ostatni rozdział serii. Zdecydowałam o tym dopiero dziś, więc proszę nie mieć pretensji, że dopiero teraz mówię. Skąd taka decyzja - nie będę ciągnąć w nieskończoność tej nieco już przynudnawej opery mydlanej pod tytułem wydawanie książki, wszelkie informacje o Kaze, które miały się już pojawić, pojawiły się lub zrobią to dzisiaj. Poza tym, chcę jakoś reaktywować regularne pisanie, a trudno kazać komuś czytać coś od środka. Dlatego też uznajmy te dwie serie jako pewnego rodzaju prequel tego, o czym myślę dalej. Lepiej zaczynać coś od początku, niż od nie-wiadomo-czego. Podejrzewam, że może dojść do lekkiej dezorganizacji technicznej, zastanawiam się nad przeniesieniem się na  inny adres, ale to jeszcze nie jest pewne. Na pewno powstanie kilka nowych zakładek. Co jeszcze... wreszcie mam porządne farby i tusz, więc jeśli mażą wam się jakieś wizualizacje, to piszcie (tylko nie ręczę za termin i to, jak zeskanuje bez skanera). Oj, rozpisałam się trochę, a to ponoć nie jest blog o życiu, tylko opowiadanie.... nie gadamy, nurkujemy (w fabułę).

Syknąłem z bólu.
- Przepraszam, ale nic na to nie poradzę - stwierdził Ku nieco sucho. - Co ci przyszło do głowy, żeby robić sobie takie eskapady bez jakiegokolwiek przyzwyczajenia? - skuliłem się nieco. - Dobrze, już dobrze. Wyprostuj się, bo napinasz skórę na plecach - mężczyzna delikatnym, acz stanowczym ruchem dłoni pociągnął moje ramiona w tył, zmuszając do wyprostowania się.
- Bardzo źle to wygląda? - spytałem.
- Zaskakująco dobrze, jak na skalę - przyznał. - Trochę krwi jest, ale do końca tygodnia nie powinieneś mieć problemów. Załóż koszulę - polecił mi, wstając z łóżka. Sięgnąłem po ubranie, wiszące niedaleko na oparciu krzesła.
Zapanowała cisza. Demon siedział przy biurku i pisał coś. Zauważyłem, że stało się to jego nową tradycją, odkąd tylko doszło do afery u księżniczki. Nie pytałem, co pisze, ani gdzie to potem znika, bo czułem, że i tak nie dostałbym odpowiedzi prawdziwej lub chociaż wiarygodnej.
- Masz ochotę na małe polowanko? - spytał nagle. Byłem równie zdziwiony propozycją, jak tym, że w ogóle coś proponuje.
- Ja... - zawahałem się. - Jasne - uśmiechnąłem się lekko, ale chyba niezbyt wiarygodnie. - Co cię tak nagle naszło? - spytałem, starając się zrobić to w żartobliwym tonie.
- No cóż, polowanie to tylko tchórzliwe określenie szczególnie tchórzliwego morderstwa na innym stworzeniu. A ja mam nieprzemożoną ochotę zabicia czegoś - mimo, że Ku uśmiechał się, jego słowa były dla mnie straszne. Podsunąłem się wgłąb łóżka. - Tak tylko żartowałem. Po prostu chcę stąd wyjść, przewietrzyć się. Trochę świeżego powietrza dobrze zrobi nam obojgu.
- To przeze mnie? - spytałem. Widziałem, że mimo wszystko, demon jest na coś wkurzony, i to dość mocno.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo tak się zachowujesz. Odkąd tylko przestałeś ukrywać, że masz ludzką formę, co chwilę masz o coś do mnie pretensje - stwierdziłem. O dziwo, przyszło mi to dość łatwo i spokojnie.
- Naprawdę tak do odbierasz? - Ku wydawał się być nieco dotknięty moją opinią. Ale słowa raz wypowiedziane nie znikną już.
- Owszem. Doceniam, co dla mnie robisz, ale stale zapominasz o jednym - jestem zwykłym magiem z prowincji, wychowanym na wsi, myślącym jakbym był na wsi i posiadającym wiejskie odruchy i instynkty. Bez względu na to, kto i kiedy mnie urodził - nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy. Moje ciało przeszedł mimowolny dreszcz, bałem się reakcji demona. 
- Rozumiem - spokojny ton mężczyzny wydawał się być szczery, ale coś mi podpowiadało, że była to cisza przed burzą, którą każdy wolałby ominąć lub przespać. - W takim razie odwołam wszystkie aranżacje. Skoro upierasz się na tą swoją chłopomanię, to nic i nikt tu nie poradzi, choćby i chciało.
- Dobrze, bardzo do... czekaj, jakie znowu "aranżacje"? - wstałem z łóżka i podszedłem do mężczyzny.
- Pisałem ostatnio z twoją matką. Chciałaby cię sprowadzić na swój dwór, ale skoro bliższe ci są widły od koronek, to coś wymyślę.
- Czekaj, ja jeszcze nic takiego nie powiedziałem. Jak zwykle miałeś zamiar mnie postawić przed faktem dokonanym - fuknąłem.
- Nie znasz dróg przejścia do świata duchów - zauważył Ku, cały czas mówiąc opanowanym głosem o lekkiej melodyjności i wielodźwiękowości.
- Wiesz, że nie o tym mówię - uderzyłem pięścią w jego klatkę piersiową. Nie wydawało mi się, żeby sprawiło to ból demonowi, mimo że na moje możliwości była to dość duża siła.
- Wiem - przyznał, biorąc moją rękę i całując ją z dworską kurtuazją. - Więc co mam robić?
- Nie wiem, muszę nad tym pomyśleć - przyznałem, siadając mu na kolana. Nie miałem na myśli żadnych zalotów, po prostu wolne, miarowe falowanie klatki piersiowej mężczyzny zawsze mnie uspakajało.
- Oczywiście, ile tylko chcesz - Ku lekko skłonił głowę i objął  mnie jedną ręką na wysokości nieco poniżej pasa, żebym się nie zsunął na ziemię. - Możesz już wyjść, psie.
- Nie jestem żadnym psem, ty kurczaku jeden - zaskrzeczał ktoś. Obróciłem głowę - to Kiryuu wszedł, trzymając w zębach koszulę. Ubrany w nią był Gabi, asystent profesora. - I oczekiwałem "dziękuję", wiesz? Ta mała paskuda już od dłuższego czasu się za wami ciągnęła jak smród za starymi skarpetami.
- To jeszcze nie powód, żeby tak traktować kobietę. Tylko pies mógłby być tak niedelikatny - stwierdził Ku, zabierając rękę z mojego boku. Zrozumiałem, że chce, żebym wstał.
- Gabi, co ty tu robisz? - spytałem, przykucając przed chłopakiem. Był w dobrej formie fizycznej, ale szok spowodowany sytuacją wydawał się dość duży. Mogłem tylko przypuszczać, co sobie myślał, będąc trzymanym w pysku przez symurga, którego istnienia nawet nie uznawał jeszcze kwadrans temu.
- Jak to co, szpieguje, to chyba logiczne. Kwestią jest tylko, dla kogo - syknął Kiryuu, a ja musiałem się naprawdę porządnie wyciągnąć, żeby sięgnąć jego szczęk, poluzować je na tyle, by puścił koszulę Gabi i nie miał możliwości ataku przy okazji. - To jest człowiek, ja bym im tam nie... - nie dokończył, bo oberwał niezidentyfikowanym obiektem latającym w czaszkę, rzuconym przez Ku.
- Zamknąłbyś się na chwilę - stwierdził z lekkim uśmieszkiem wyższości. - Chociaż z jedną kwestią się zgadzam - dlaczego za nami ciągle chodzisz? - spytał demon, klękając przy mnie i chwytając chłopaka za podbródek. - I, co równie ważne, dlaczego udajesz mężczyznę?
- Jak to, udaje? - spytałem, zerkając przez ramię na Ku. - Gabi, ty jesteś dziewczyną? - popatrzyłem na asystenta. Ten, milcząc, sięgnął ręką tyłu głowy i ściągnął włosy, perukę, ku mojemu zdziwieniu. Jako kobieta, Gabi była dość ładna, choć trzeba było przyznać, że nie było to czysto kobiece piękno.
- Nikt mnie nie posłał, sama przekonałam wujka - powiedziała po chwili milczenia. Miałem zamiar już coś powiedzieć, gdy głos zabrał Ku.
- Po co? - spytał. Czułem, że jego rytm oddechu jest inny niż zazwyczaj, ale nic poza tym nie sugerowało zdenerwowania, czy jakiejkolwiek innej emocji.
- Przecież to logiczne. Mieć znajomości z młodym, przystojnym, mądrym i sławnym mężczyzną to bilet na cokolwiek zechcę w tym mieście. Każda kobieta będzie mi zazdrościć i choćby dla zaaranżowania spotkania będzie mi przychylna - dziewczyna zaczęła się śmiać, ale był to śmiech szaleńca, nie kogoś szczęśliwego. Wszystko by poszło dobrze, wszystko... ale cóż, zwyciężyłeś, wiejski chłopczyku. Nie myślałam, że jesteś aż tak świrnięty na punkcie ochrony. Muszę przyznać, że niejeden forsiasty stąd mógłby się od ciebie uczyć - to stwierdziwszy, dziewczyna nagle wstała i wybiegła.
- Stój! - syknął Ku na Kiryuu. Symurg miał zamiar pobiec za Gabi. - Nie jest na tyle głupia, żeby cokolwiek powiedzieć, więc ty też siedź cicho.
- Ale...
- Chyba nie chcesz kłopotów, prawda? - ton demona był bardzo sugestywny. Poczułem, że jego skóra staje się cieplejsza niż zwykle.
- Ty też się opanuj, Ku... - wyszeptałem. Ku mojemu zdziwieniu, posłuchał bez słowa sprzeciwu.

wtorek, 15 kwietnia 2014

II - 9

Szykuje się nowa zmiana szablonu. Sama nie wiem, po co, ale się szykuje. A na pewno czcionki, bo ostatnio znalazłam kilka ładnych. Eto.. Co by tu jeszcze... okulary mam, ładne nawet, fajną stronkę znalazłam z kursem japońskiego, więc o ile ktoś jest zainteresowany i zna angielski pisany i mówiony dość dobrze, to polecam. yesjapan.com , pewnie wrzucę w linki choćby dla własnej wygody. Acha, jeszcze jedna sprawa. Chcę ruszyć tego bloga, bo dość się nad nim napracowałam, jakby nie było. Jeśli ma mu pomóc wciągnięcie kogoś jeszcze do pisania, to niech mu tak będzie. Zainteresowanych proszę o komentarz, dogadamy się na pewno jakoś. Chyba tyle z mojej strony.

To było... jedyne i niepowtarzalne. Czułem się fantastycznie, choć z drugiej strony bałem się. Jakby nie patrzeć, pierwszy raz poruszałem się bez oparcia ziemi pod stopami.
No chodź! Zachowujesz się, jakbyś pierwszy raz latał.  zamruczał niezadowolony Kiryuu. Popatrzyłem na niego znacząco. Ach, też prawda, ty latasz PIERWSZY raz. Trochę to dziwne.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytałem.
Bo przecież jesteś Minstrelem, nie? Każdy duch od dziecka potrafi latać, a ty już jesteś dorosły. Przynajmniej fizycznie. symurg przeleciał przed moim nosem, posiłkując się ogonem dla zachowania równowagi przy manewrze przekładnia ciała na drugą stronę skrzydeł. Ze zdziwieniem zauważyłem, że wyłapuję błędy w jego ruchach. Przecież sam w życiu bym tego nie zrobił choćby w połowie tak dobrze.
- No, skoro tak mówisz... - zawahałem się. Nie byłem pewny, czy zwierzę się teraz ze mnie naśmiewa, czy uczy.
Ależ oczywiście, że tak. No, to idziesz się pobawić, czy nie?
- Nie jestem pewny, na czym polegają twoje zabawy.
Oj, nie nudź. Wszystkiego się dowiesz. Chodź za mną. zwierzę rozłożyło mocniej skrzydła i zatrzepotało nimi mocno, wzlatując wyżej. Podążyłem za nim. Znaleźliśmy się ponad chmurami. Pokażę ci coś fajnego. Na pewno ci się spodoba. Kiryuu wydawał się być dumny z faktu znania tego czegoś. Bez słowa ruszyłem za nim.
Lecieliśmy ładnym kilka minut tempem, które ledwo wytrzymywałem. Mięśnie pleców paliły mnie żywym ogniem, kiedy wylądowaliśmy. Ale nie żałowałem, to, co pokazał mi symurg było warte tej ceny. Stałem nad przepaścią wąwozu, układającego się w labirynt łączących się ze sobą i rozbiegających ścieżek. Z dna coś promieniowało na czarno. Ku mojemu zdziwieniu, w okolicy nie było przez to ciemniej, a jaśniej.
- Co to? - spytałem, prawie pewny, że symurg będzie wiedział.
Nie wiem. odpowiedział, ku mojemu zdziwieniu i trochę rozczarowaniu. Ale jest piękne, prawda? Znalazłem to niedawno, może tydzień temu. Wydaje się być stare.
- Bo jest - męski głos za moimi plecami naprawdę mnie wystraszył. Obróciłem się szybko na pięcie, zszokowany.
- Ku... - wyszeptałem.
- Naprawdę myślałeś, że zostawię cię bez ochrony na cudzym terenie? Stolica to obszar łowców demonów, a ty jeszcze nie masz żadnego doświadczenia w obronie przeciwko ludzką magią.
- Ale...
- Ale to, czego się uczyłeś nie ma tu żadnego znaczenia. Po pierwsze, nie było ludzką magią, po drugie, nie posiadało żadnej wartości praktycznej - mężczyzna wydawał się być czymś zirytowany, ale nie byłem do końca pewny, czym konkretnie.
- O co ty znowu masz do mnie pretensje, co? O to, że ubzdurałeś sobie jakieś bajeczki i próbujesz je we mnie wcisnąć?
- Więc chcesz mi powiedzieć, że przeciętny Pako w twojej wiosce, czy gdziekolwiek indziej, po prostu rozkłada sobie skrzydła i lata, jak mu się nie chce iść, tak? - demon zrobił krok w moją stronę. Cofnąłem się. - Nie zachowuj się jak dziecko, kotku. Im szybciej zaakceptujesz fakty i zaczniesz odpowiedni trening, tym lepiej wszystko się skończy. To, że w twoim dzieciństwie nie dop...
- Lepiej dla kogo? - przerwałem mu. - Dla ciebie, czy dla mnie?
- Wiesz, że myślę tylko o tobie. I to nie tylko przez kontrakt - Ku wyciągnął rękę w moją stronę w zachęcającym geście.
Radziłbym ci przystopować, inteligencie, bo zaraz zrzucisz Minstrela z tego klifu. A nie wiadomo, co jest na dnie, o ile takowe w ogóle jest. zauważył Kiryuu. Obejrzałem się przez ramię za siebie. Rzeczywiście, od brzegu dzieliło mnie zaledwie kilka centymetrów. Uśmiechnąłem się pod nosem, patrząc Ku prosto w oczy. Nieoczekiwanie, sceneria zaczęła być bardzo przydatna.
- Dosyć tej zabawy - westchnął mężczyzna. - Bo rzeczywiście jeszcze czegoś nie dopilnuję - na ułamek sekundy Ku zniknął mi z pola widzenia. - Wracamy. Już - stwierdził tuż przy moim uchu. Jego jedna stopa nie opierała się do połowy o ziemie, znajdując się za krawędzią urwiska.
- Ale... - chciałem zaprotestować.
- Nie lubię używać siły fizycznej, jeśli nie muszę, ale... - nie dokończył, bo przerwało mu przeraźliwe warczenie i szczekanie. Oboje popatrzyliśmy w stronę Kiryuu. Symurg miał zjeżoną sierść, i nastroszone pióra na skrzydłach. Przebierał w miejscu ugiętymi do połowy łapami, wyraźnie szykując się do ataku. Podświadomie przysunąłem się do Ku, kładąc rękę na jego klatce piersiowej. Nie wyczułem, by poruszała się ona szybciej niż zazwyczaj.
- Nie skoczysz, bo zrzuciłbyś przy okazji Kaze - stwierdził spokojnie.
Khe, zapominasz, że Minstrel potrafi latać.
- Nie, nie zapominam. Tobie za to wyleciało z pamięci, że jego przywołanie skrzydeł nie jest zbyt pewne, a już na pewno w stanie wyczerpania lotem - jak gdyby w dowodzie swoich słów, położył mi dłoń na plecach między łopatkami. Syknąłem z bólu.
Ty... właśnie dlatego pani Burza wam nie wierzy. Jesteście gorsze od lisów.
- I lojalniejsze od psów. Ale ty o tym powinieneś już coś wiedzieć - futro na karku symurga podniosło się jeszcze bardziej. Demona to tylko rozbawiło.
- Nie mam zamiaru kontynuować tej bezsensownej kłótni.