piątek, 6 czerwca 2014

IV - 0

Siedział rozparty na wysłużonym krześle, skrzypiącym przy najmniejszym choćby poruszeniu. Na szczęście ruszał się niedużo, było mu tu wygodnie. Można by powiedzieć, że za wygodnie, jak na otoczenie. Miał nie więcej jak trzydzieści lat, jego skóra jeszcze opierała się zmarszczkom. Miał lśniące włosy, wypielęgnowane palce o równo przyciętych paznokciach i bieluteńkie zęby. Budził we mnie wręcz przerażenie, ale i odrazę.
- A jak to było z więźniami? - spytałem. Było to już kolejne z pytań o podobnej tematyce. Odpowiadał na wszystkie, czasami aż za dokładnie, jak na mój gust. Ale nie miałem na co narzekać, był jednym z nielicznych, od których mogłem się czegokolwiek dowiedzieć.
- Znaczy się tymi branymi z wojny, tak? - spytał się, upewniając. Kiwnąłem głową. - A, to różnie. Jak się nie nadawali do niczego, to ich braliśmy do szpitala. Tam główny lekarz miał taką dużą strzykawkę i pobierał krew. Może z litr od każdego, może trochę więcej. A potem... potem, to nie wiem. Ale słyszałem, że czasem wydział chemiczny narzekał na wysuszony materiał, więc to może to - stwierdził z niekłamaną niepewnością w głosie. Opowiadał prawie jak o wczorajszym obiedzie, czy malowaniu płotu. To, co mnie uderzyło, to słowo "materiał".
- Mówisz o ciałach, tak? - spytałem ostrożnie, a ten przytaknął.
- No, tak. Z czegoś żyć trzeba, nie? A chemia i alchemia ostatnio bardzo dochodowe są, wiadomo, nie ma kto się ziemią zająć, to jakoś trzeba. Ale jak już mówiłem, jak kto był chory, ranny, czy słaby, to szedł na materiał. A jak zdrowy, to pracował. U nas pegazy na front są potrzebne, więc coś wymyślić trzeba było. Co prawda, dużo trzeba było ich, ale nie mieliśmy problemu, około tysiąca na tydzień wchodziło, więc do pracy była stała liczba, jakoś starczało.
- Ile pracowali?
- Ile trzeba było. Ze dziesięć godzin tak na mniej więcej. Czasem nawet zdarzał się jakiś dzień wolny, ale to rzadko. Bo przecież zawsze się znalazła jakaś potrzeba - wzruszył ramionami, jak gdyby było to coś oczywistego. - A, jeszcze kobiety czasem były - dodał, jak gdyby dopiero teraz mu się przypomniał ten szczegół. - Ale rzadko, więc były dość cenne. Z tego, co wiem, to niektórzy generałowie jakoś zdobyli po trzy, cztery. Ale ja dostałem tylko jedną, i to taką niewyrobioną. Czasami, to aż musiałem zmieniać plany, żeby nie było skarg z góry. Wiesz, każdy chciał mieć u siebie ciszę i spokój, a nie jakieś wrzeszczenie i ja się im nie dziwiłem.
- Co się stało z nieżywymi? Grupa poszukiwawcza nie znalazła ani jednego grobu.
- Jakiego grobu? U nas nic się nie marnowało. A przynajmniej tak mówią. Ja w każdym razie nie słyszałem, żeby coś wyszło poza hale pobytowe, gdzie ich trzymaliśmy - na chwilę odebrało mi mowę, nie potrafiłem wydobyć z siebie najcichrzego choćby głosu. W końcu zapytałem słabo.
- Nie przeszkadzało wam sumienie? Jakaś chęć pomocy więźniom, cokolwiek, by im ulżyć?
- Nie, a po co? - nie wytrzymałem. Na chwiejnych nogach wyszedłem. Przed drzwiami na korytarzu stał Sel, dość zaniepokojony moim szybkim pojawieniem się. Przez chwilę straciłem równowagę, na szczęście zdążył mnie złapać. O nic nie pyał, na szczęście.
- Idź się przespać, chociaż trochę odpoczniesz - wyszeptał mi do ucha i pocałował delikatnie w czoło. Wzdrygnąłem się na ten gest, jakoś dziwnie obrzydzony własnym dobrobytem. Uciągnąłem poluźniony bandaż na szyi i odszedłem do swojego pokoiku, ale nie mogłem już spać...

3 komentarze:

  1. Fajny rozdział :) Bardzo fajnie opisujesz ludzi i sytuację, podoba mi się to ;)

    http://it-s-easy-being-with-you.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. naprawdę fajnie się czyta :)
    jak można się z tobą skontaktować?:)

    OdpowiedzUsuń