piątek, 23 maja 2014

III -11

Trochę mnie nie było, ale wy też nie zaszaleliście, więc jesteśmy kwita, tak podsumowując. Ogłoszenia parafialne miały być rzadko, a stały się nowym świeckim zwyczajem... ale co ja poradzę, że zawsze mam coś do ogłoszenia. Dobra, uwaga: ogłaszam ogłoszenie. Zbieram ekipę do wznowienia projektu mangi, który gdzieś tam sobie w styczniu poszedł, trochę było i potem zdechło naturalną koleją rzeczy z braku pomocy. Mam nadzieję, że teraz wypali. Nie przedłużając, bo i po co, kogo potrzebujemy, żeby wszystko poszło dobrze: 
- scenarzystę - który z postów prozą zrobi odpowiednie scenopisy (WAŻNE!!!)
- kilku beta-testerów - do ich należy konsultacja szkiców, żeby poprawić błędy ustawienia czy brakujące ramki, etc. Ilość nieokreślona, ale zazwyczaj jest to między 3 a 5, żeby nie zgłupieć.
- resztę ekipy już mam.
Ktokolwiek czuje się na siłach, niech mówi. Niektóre zajęcia można ze sobą łączyć, bo występują na innych etapach "linii produkcyjnej". Chyba nie muszę mówić gdzie się dogadamy. Wymagam znajomości fabuły.

Od jakiś dwóch tygodni wykłócałem się z Valtraną i jego rodziną, że mogę chodzić na pieszo, zwłaszcza że od dworu w Kleshender do Wietrznego Pałacu było może kwadrans spacerkiem. Jedyne, co udało mi się wykłócić było przyzwolenie na jazdę konną zamiast gnieżdżenia się w karecie. Tych drugich miałem już konkretnie dosyć, towarzyszyły mi wszędzie. Powoli zaczynałem rozumieć, dlaczego nie udało mi się namówić Kiryuu do przejazdu na początku naszego pobytu.
Dlaczego w ogóle musiałem mieszkać u Isemenetri zamiast w pałacu przy matce, jak poprzednio? Wszystko przez aferę sprzed dwóch tygodni, kiedy publicznie zawarłem związek z Selem, oficjalnie stając się częścią jego rodziny. Nie mogłem więc mieszkać ze swoją dotychczasowa rodziną bez względu na to, jak wątłe poczucie wspólnoty mnie z matką łączyło. A że Sel upierał się, że nie chce wprowadzać mnie do głównego domu Hikujaku, wróżąc czym to się skończy, nie mieliśmy innego wyboru. Dlatego na czas oczekiwania na swój własny dworek na granicy dwóch narodów (mieliśmy to szczęście, że Królestwo Czterech Płomieni i Królestwo Czterech Wiatrów dzieliło wyspę) musieliśmy znaleźć sobie jakiś tymczasowy dach nad głową. Początkowo proponowała nam go Bastet, jednak Sel zbyt źle znosił myśl, że będzie musiał przebywać sam pośród kotów i odmówiłem. Na szczęście Valtrana stwierdził mimochodem, że chciałby dokończyć mój trening bez względu na sytuację polityczną. A Sel i moja matka zadbali o to, by wyciągnął z tego nieprzemyślanego oświadczenia daleko idące wnioski i nas ugościł.
Ściągnąłem lejce pegaza, kasztanka o spokojnym temperamencie, przyśpieszają go. Zwierzę zrobiło to niechętnie, nie lubiło biegu. Miałem wrażenie, że Valtrana specjalnie wybrał dla mnie wierzchowca o takim właśnie temperamencie.
W końcu dotarłem do pałacu i udałem się do komnaty mojej matki, pewny, że mnie już tam oczekuje. Myliłem się, w pokoju zastałem jedynie służącą. Czułem, jak Kage na moim biodrze "rozgląda się" zaniepokojony. Z dnia na dzień nasza więź niewerbalna była coraz lepsza. A co do porozumiewania się słowami... no cóż, bywały wzloty i upadki, zależnie od tematu.Powoli zczynałem rozumieć, jak Sel mógł wyczuwać wszystkie myśli Shirokena.
- Gdzie jest Melodi? - spytałem siedzącą po cichu kobietę. Popatrzyła na mnie, jak gdyby dopiero teraz zdała sobie sprawę z mojej obecności. Płakała jeszcze przed chwilą, tego byłem pewny.
- Pani jest w sali tronowej wraz z Dwunastoma - odpowiedziała po chwili wahania. Miałem nadzieję, że powie, co się stało, ale nie odezwała się już ani słowem. Wyszedłem więc, zostawiając ją samą. Przez chwilę jeszcze wahałem się, czy nie powinienem jej jakoś pocieszyć, ale ostatecznie stwierdziłem, że tak będzie lepiej dla nas obojga.
- Kage, wracaj - szepnąłem na pustym korytarzu, a obok mnie pojawił się chłopiec. Miał na sobie ciemno-bordowe szaty, przypominające nieco mundur: sztywny bezrękawnik ze stójką oraz proste spodnie, przylegające do szczupłych nóg. Jego buty były wysokie, sięgały ponad połowy łydki. Chłopiec pociągnął mnie, chcąc, żebym zawrócił.
- Nie bój się, w pałacu nic ci nie grozi - stwierdziłem, ale ten pokiwał głową, po czym pociągnął mnie jeszcze raz. Wykonał krótki gest ręką. Zdążyłem się już nauczyć, że oznaczało to jakieś niebezpieczeństwo. Nie wiedziałem tylko, jakie. - O czym mówisz, nie rozumiem.
Chłopiec nie odpowiedział, bo drzwi się otworzyły z hukiem i w progu pojawił się Valtrana. Był wściekły. Popatrzył na mnie, trochę zdziwiony, że mnie spotkał.
- Mówiłem ci, żebyś nie przychodził w najbliższym czasie. Więc lepiej spieprzaj, póki jeszcze masz czas - syknął w moim kierunku i odszedł, pozostawiając za sobą otwarte drzwi. Zaniepokoiło mnie to jeszcze bardziej. Musiałem się dowiedzieć, co się dzieje.
Wszedłem do sali, zazwyczaj pustej, a teraz zajętej prawie w połowie przez wielki stół o owalnym kształcie. Leżało na nim kilka map różnej wielkości. Szybko powiązałem znane mi skrawki informacji i zrozumiałem, że konflikt rabusiów rozwinął się w regularną wojnę. Wszyscy zebrani, czyli Melodi i jedenastu mężczyzn, z których rozpoznawałem tylko lorda von Ztonty'iego oraz kapitana z pierwszej mojej wizyty, popatrzyli na mnie. Większość, jak na nieproszonego gościa.
- Jeszcze szczeniąt nam teraz brakuje! - prychnął jeden z nich, a jego sąsiad przytaknął.
- Przecież wydano ponoć rozkaz, żeby nikogo nie wpuszczać na czas obrad - dodał trzeci.
- Zapominacie, że mędrzec od dzieci też potrafi się uczyć - nie byłem pewny, czy adresat tego stwierdzenia był mi przychylny, czy tylko ironiczny.
- Spokój! - przerwała dyskusję Melodi. - Przypominam wam, że to mój syn. Mój i mężczyzny, któremu składaliście przysięgę krwi, że będziecie wierni.
- Przemysław już nie żyje, wasza wysokość - zauważył któryś, ale już bez takiej śmiałości jak przed chwilą.
- Przysięgałeś na jego krew, nie na niego, więc prawo każe widzieć w potomku przedłużenie kontraktów ojca - oburzył się lord von Ztonty.
- Nie jestem tym zachwycony, ale muszę się zgodzić - przyznał ubrany na czarno kapitan z westchnięciem. - Nie mamy większego wyboru jak dopuścić go do obrad.
- Nie mieliście tego wyboru od samego początku, bo ja chciałam żeby nam towarzyszył. Zapominacie, że jeden z rodu Dwunastu jest związany z moim synem. Jak również rodzina wrogów i koty - powiedziała władczo. Nie było w niej widać tej delikatnej kobiety, którą zawsze mi się jawiła. Była teraz władczynią, pewną siebie i nieznoszącą sprzeciwu.
- No dobrze. Więc może młody książę powie nam, co sądzi o północnej granicy - stwierdził któryś z mężczyzn. Podszedłem do stołu i przyjrzałem się mapie. Stały już na niej pionki różnych kolorów, symbolizując oddziały wojsk. Zdziwiła mnie jedna rzecz, a po sprawdzeniu na innej mapie, topograficznej, byłem już pewny, że coś jest nie tak.
- Wy chcecie pilnować tej granicy, czy nie? - spytałem w końcu. - Bo zbroicie się po zęby wszędzie, tylko nie  tam, gdzie to najbardziej konieczne.
- Jak ty... - zaczął ten, który naskoczył na mnie jako pierwszy, ale urwał w pół słowa, orientując się w swoim położeniu. - Można wiedzieć, na jakim irracjonalnym powodzie wyciągasz takie wnioski?
- Główny trakt handlowy - odpowiedziałem spokojnie. Zerknąłem kątem oka na Kage, przebywającego gdzieś pod tronem. Chłopiec bawił się jakąś kartką.
- Przecież nie możemy zatrzymać przepływu towaru! To by zniszczyło naszą gospodarkę.
- Pozostawienie samego sobie bez najmniejszej kontroli głównego przejścia zniszczy i gospodarkę i wszystko inne. Skoro wpuszczamy wszystkich, to szpiedzy, czy wręcz całe oddziały nie będą miały najmniejszego problemu z wejściem niezauważeni - zauważyłem.
- Wszystkich obowiązuje prawo pokojowe - zastrzegł ktoś.
- Prawo pokojowe na wojnie? Posłuchaj ty, co chrzanisz - prychnął inny. Zaczynałem mieć jakiś głos poparcia.
- Przecież nawet oni nie odważą się łamać kontraktów na krew monarchy - upierał się pierwszy przy swoim.
- Albo i wręcz przeciwnie - mruknął niby mimochodem kapitan. Wszyscy popatrzyli na niego. - Młody przez przypadek powiedział coś mądrego.
- To znaczy? - spytała moja matka. Dotychczas starała się w żaden sposób nie uczestniczyć w rozmowie.
- To znaczy, że nieznajomość naszych konwencji pokazała mu wolną drogę, którą my uważaliśmy za oczywistą. A niecałe trzysta lat temu, zmienił się panujący na granicy.
- ... czyli umowa jest nieważna... - niemal szepnął ktoś.
- Dokładnie. Dlatego sądzę, że zechcą to wykorzystać i to szybko, póki nie jesteśmy przygotowani.
Dalej rozmowa toczyła się jeszcze przez kilka godzin, omawiając szczegółowo. Niemal każdy element obrony i wycierając, kto co będzie bronił w razie potrzeby. A ja, poza kilkoma małymi przypadkami, głównie słuchałem lub stanowiłem kartę przetargową dla czyiś racji. Nie byłem stamtąd.
Przez cały czas Kage stronił ode mnie i zajmował się jedną i tą samą kartką. Zaczęło mnie zastanawiać, co z nią robi.
Wyszedłem zmęczony, zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
- I co zamierzasz teraz? - usłyszałem za swoimi plecami. Nie zdążyłem nawet sięgnąć po broń, gdy poczułem na szyi zimny dotyk sztyletu. - Byłbyś już martwy, gdybym planował cię zabić - stwierdził i odsunął ostrze od mojej szyi. Obróciłem się i zobaczyłem Valtranę. - Przyzwyczajaj się. Już wkrótce częściej spotkasz skrytobójcę niż własne odbicie w lustrze - w jego głosie słyszałem mimo wszystko śmiech.
- Dlaczego? O czym ty mówisz? - nie miałem ani siły, ani ochoty myśleć.
- O tym, że jesteś kartą przetargową. Seleminushin zachowywał się głupio omijając szerokim łukiem wszelką pomoc, ale muszę mu przyznać, że omijanie TWOJEJ pomocy było akurat mądrą decyzją.
- A to niby dlaczego? - kątem oka zauważyłem Kage, wychodzącego z sali. Najwyraźniej dopiero teraz zorientował się, że zebranie się skończyło.
- Dlatego, że w razie wojna, na przykład teraz, cokolwiek zrobisz, i tak z tyłu będziesz miał to samo - syknął, zniecierpliwiony. - Pomyśl chwilę: albo opowiesz się po stronie Wietrznego Pałacu i zmusisz Seleminushina do walki przeciwko swoim, albo sam staniesz przeciwko swojemu żywiołowi. Tak, czy tak, któraś z frakcji będzie cię chciała załatwić. Z tego, co słyszałem, to Bastet już szykuje swoje koty, żeby wyruszyć, gdy tylko opowiesz się po którejś ze stron - coś pociągnęło mnie za rękaw.To był Kage, podając mi figurkę z papieru.
Był to misternie poskładany orzeł z rozpostartymi skrzydłami. Po chwili oglądania dostrzegłem charakterystyczne dwie lotki w ogonie. Był to rok, mitologiczny ptak, który ochronił swymi skrzydłami ludzką osadę - symbol pomocy potrzebującym, zwłaszcza na wojnie. Uśmiechnąłem się, rozumiejąc, co chce mi powiedzieć chłopiec.
- Minstrelu, rozmawiam z tobą! - zdenerwował się szlachcic.
- Wiem - odpowiedziałem spokojnie. - Nie martw się, wiem, co robię - stwierdziłem i poszedłem dalej korytarzem, zostawiając zdziwionego Valtranę samego z papierowym rokiem.
- Deus vult - mruknąłem jeszcze na pożegnanie. [łac. Bóg tak chce; stwierdzenie papieże Urbana I o krucjatach]


I tak oto zakończyliśmy trzeci sezon Duszy Wiatru. Co będzie dalej? Czas pokaże, ja już wiem, a wy nie. Jutro jeszcze mamy bonusik końcowoseryjny, potem kilka postów z lokowaniem produktu i...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz