czwartek, 15 maja 2014

III - 9

Oj, przyznaję, że trochę oporów moralnych miałam, czy dzisiaj pisać, czy poczekać jeszcze trochę. Bo postanowiłam sobie, że jak się pojawi komentarz, to na drugi dzień coś napiszę (albo w tym samym dniu, zależy od chęci), ale wraz z opinią pojawiła się najmniejsza od już dość długiego czasu liczba wejść... chociaż, może po prostu reszta weszła dzień wcześniej, a ja za bardzo się czepiam... jak już się pewnie zorientowaliście, wstawiam dziś. Acha, planuję zmienić playlistę na coś o roboczej nazwie "gimba nie pamięta" czyli piosenki powstałe do 2000 roku. Wszelkie pomysły w komentarzach mile widziane, zarówno tu, jak i pod stroną techniczną. Właśnie, dziś lub jutro uzupełnię chociaż trochę notatnik demonów (zalegają mi trzy bardzo ważne rasy, a na pewno przy okazji coś innego też dopiszę).

Obraz z dA (marionettetheatre), pomińcie modela
I tak oto stałem przed merdającym ogonem symurgiem, co chwila zmieniającym bok, na który przekrzywiał głowę.
- Jest wspaniałe, po prostu jak uszyte na ciebie - ekscytował się. - Zupełnie, jakbym widział młodego Andu - nie wiedziałem, kim owa postać jest, ale cieszyłem się, że wreszcie mogłem mieć na sobie coś normalnej długości. Szata była pociągła, o dość prostym kroju. Materiał ubrania był ciemnozielony, prawie czarny, i błyszczący z lekka. Na wykończeniach znajdowały się białe ornamenty lilii - kwiatów królewskich i spirale wiatru. Szerokie rękawy były wygodne i nadające pewnej ozdobności całemu strojowi.
- Nie zgubiłeś wstążki, prawda? - spytał bibliotekarz z nutką podejrzliwości w głosie.
- Oczywiście, że nie - pokiwałem przecząco głową i pokazałem szeroki pasek z czarnego, błyszczącego materiału.
- To dobrze. Zawiąż wysoko włosy, będzie ci pasować. I to bardzo, wiem coś o tym - wolałem nie drążyć tematu, skąd zwierzę mogło to wiedzieć, chcąc uniknąć kolejnej już z rzędu tyrady. Nigdy nie przypuszczałem, że ktoś może mieć aż tyle do powiedzenia, choć niejedną kobietę już w swoim życiu widziałem.
Ku mojemu zdziwieniu, pomysł symurga był wyjątkowo dobry. Swoje odbicie w lustrze skojarzyłem z jakimś młodym księciem szykującym się do wojny, brakowało mi tylko broni przy pasie. Jak się okazało, martwiłem się o ten szczegół bezpodstawnie.
- Znasz się na tańcu z bronią, prawda? - spytał symurg, gdy byłem już gotowy i obejrzałem się z każdego możliwego kąta. Zauważyłem, że użył starego określenia na walkę.
- Owszem, głównie sztylet, ale jednoręczne miecze też nie są mi obce - przyznałem.
- Och, to wspaniale. Wręcz zniewalające podobieństwo do młodego Andu... doprawdy, to chyba musi być jakiś omen. To by wyjaśniało, dlaczego niedawno spotkałem trzy syreny. Nie dość, że syreny - wieszczki ludu, to jeszcze trzy, a każdy przecież wie, że to liczba pełni i jest magiczna. No, chociaż obecnie coraz więcej osób zapomina o numerologii i magii pierwotnej w ogóle, a to zły znak. Ale kto by tam się przejmował ględzeniem starego bibliotekarza, przecież postępowi wiedzą więcej, a przede wszystkim, wiedzą lepiej. Kto by tam mnie słuchał... No, może chociaż ty. Pamiętaj, postęp nie jest wartością samą w sobie. Nie można wbić komuś noża w plecy na dziewięć cali, potem wyciągnąć go o sześć cali i nazwać to postępem [cytaty: J. K. Rowling i Malcolm X]. Ale większości to najwyraźniej nie przeszkadza. Ech, kiedyś, to były czasy... ludzie się nas słuchali, uważali za bóstwa, a nie jakieś , khy!, zwierzątka, które można przykuć łańcuchem do rudery i oczekiwać, że będziemy z tego zadowoleni. Wolność do granicy końca łańcucha, też mi dobre! [nawiązanie do Fitka - psa w "Granicy" Z. Naukowskiej]. No, ale oni się kiedyś doigrają... jeszcze będą skamleć o to, żeby ich ratować. A wtedy sytuacje się odwrócą!
- To wy przykujecie ich łańcuchami do budy? - spytałem nieco sarkastycznie. Miałem przeczucie, że lepiej nie przeszkadzać symurgowi w jego wywodzie.
- Co? Ależ nie, oczywiście, że nie. Mógłbym tu opowiadać o świecie bez podziału na rasę dominującą i rasę poddaną, ale byłoby to równoważne twierdzeniu, że szklane domy [zadanie domowe: sprawdzić, kto mówił o szklanych domach. Podpowiem,: są tam komuniści ;P] istnieją na prawdę, a tak nie jest. Ale jedno ci powiem: jeśli ślepy prowadzi głuchego, to prawdopodobieństwo, że ominą przepaść jest równie duże co to, że jeśli włożysz do worka części zegarka i nimi potrząśniesz, to się złożą w cały mechanizm. Trzeba wiedzieć, na czym się stoi - symurg skończył prychnięciem pełnym pogardy i litości. Nie byłem pewny, na kogo były te uczucia skierowane, może na nikogo.
- Może i masz rację. W każdym bądź razie, po co mnie pytałeś? - zmieniłem szybko temat.
- O co cię pytałem? - symurg zamrugał oczami, po czym je zmrużył, próbując sobie przypomnieć tok wcześniejszej rozmowy. - A, tak, o broń. Oczywiście, chodź za mną - symurg wskoczył na wnękę w ścianie, po czym w niej zniknął. Przetarłem oczy ze zdumienia i spróbowałem dotknąć ręką wyraźnie widocznej tapety. Ręka zniknęła mi w niej z dziwnym uczuciem mrowienia. Zafascynowany zjawiskiem jeszcze bardziej, przeszedłem przez "niewidzialne" przejście.
Znalazłem się w białej jaskini, oświetlonej ze wszystkich stron czystym światłem.
- To kamienie słoneczne, czasami spadają na powierzchnię, a symurgi je zbierają i używają. O ile moja wiedza jest aktualna, to na twojej ziemi zdarza się to bardzo rzadko, a kamienie nazywacie artefaktami.
- T-tak, istnieją u nas artefakty. Choć osobiście nie widziałem takowych, więc nie wiem, czy są tym samym - przyznałem, nieco zawstydzony, że symurg wie więcej o moim własnym świecie.
- Ależ są, zapewniam cię. Ale mniejsza o to. Rozejrzyj się, widzisz tu kogoś? - spytał mnie bibliotekarz, zmieniając ton na poważny. Wykonałem polecenie.
Rzeczywiście, zauważyłem leżącego w kącie chłopca w białej koszuli. Był drobny, wręcz wychudzony i najprawdopodobniej przestraszony. Poza tym, z pewnością byłby uznany za pięknego, miał wręcz białą karnację, choć nie chorobliwie, kontrastującą z czarnymi włosami, prostymi i długimi do ramion. Leżał zwinięty w kulkę, przyciągając kolana do chaotycznie unoszącej się i opadającej klatki piersiowej.
- Tak, jest tu jeszcze jedna osoba oprócz naszej dwójki - przytaknąłem w końcu. Chłopiec otworzył oczy i spojrzał na mnie. Jego tęczówki miały odcień jaskrawej zieleni przy nieco wydłużonej źrenicy, przechodzącej w zimny odcień niebieskiego, momentami jasnego, momentami wręcz czarnego. Musiałem przyznać, że były to oczy przyciągające jak magnes, niemo wymagające posłuszeństwa poprzez hipnozę nieszczęśnika, który na nie spojrzał. Nigdy nie widziałem tak pięknych oczu, czułem w nich coś magicznego.
- To dobrze. Potrafisz powiedzieć, jak ma na imię? - kontynuował symurg, przypominając mi o sobie.
- Shirei tsukiriko, pisane jak śmierć, dusza, zwycięstwo, mgłę i dziecko. - odpowiedziałem nieśpiesznie. Chłopiec napiął wszystkie mięśnie. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł lub nie wiedział jak i co powinien powiedzieć.
- Ciekawe... ze wszystkich wspaniałych akurat jego - zamyślił się. - No, ale w końcu to nie jest zwykłe dziecko - nie byłem pewny, czy dzieckiem, o którym mówi jest chłopiec, czy ja.
Podszedłem do chłopca i przyklęknąłem przy nim.
- Wszystko w porządku? - spytałem z uśmiechem. Chłopiec pokiwał gorączkowo głową, nie mogąc uwierzyć, że mówię właśnie do niego. - Nie zimno ci tu? Jesteś strasznie blady, to może być niebezpieczne - chłopiec zaprzeczył głową z równą żarliwością. Dopiero teraz zrozumiałem.
- Nie potrafisz mówić, prawda? - potwierdził.
- Shirei jest dzieckiem urodzonym z ojca półkrwi, dlatego niektóre funkcje organizmu okazały się zbyt trudne do przetworzenia przez jego organizm. Poza utratą mowy, jego mózg nie potrafi nałożyć na zmysły stoperów bezpieczeństwa, dlatego widzi ostrzej i jaskrawiej, słyszy więcej oraz potrafi wywęszyć coś, czego nawet symurgi nie czują. Chociaż niektórzy twierdzą, że jest to przydatne, według mnie jest klątwą, nie błogosławieństwem. W normalnych sytuacjach mózg odcina się od bodźców, które są zbyt skomplikowane do bezpiecznego zarejestrowania, on takiej blokady nie posiada. Więc lepiej uważaj, co robisz, jesteś za niego odpowiedzialny od teraz - skinąłem bezwiednie głową, nie pytając o nic. - A teraz przywołaj go do prawdziwej postaci, jako człowiek nie wyjdzie stąd bez szwanku.
- Shi -machnąłem ręką w powietrzu, pisząc palcem po niewidzialnej tablicy. Nie miałem pojęcia, dlaczego to robię, ale instynkt podpowiadał mi, że to dobre rozwiązanie. - Rei - ponownie "napisałem" znak. - Tsu - kolejny znak. - Kiri. Ko - w chwili, gdy wykonałem ostatnie machnięcie ręką, chłopak mignął, stając się świecącą na biało kulką. - Od dziś Kage, porzuć życie i chodź ze mną - formułka ta była na tyle głupia, na ile działała. A działała doskonale, bo już po kilku sekundach trzymałem w dłoni krótki sztylet w pochwie. Wyjąłem go... i okazało się, że to, co brałem za sztylet było w rzeczywistości wachlarzem w sprytnej obudowie. Całość była czarno-szkarłatna i muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiej kolorystyki po chłopcu. Nie rozumiałem, dlaczego z taką łatwością przyswoiłem fakt, że żywa istota zamieniła się w broń, chyba już naprawdę głupiałem, niczym w bajce dla dzieci.
http://www.theswan.co.uk/uploads/stock_images/Im3631_1.jpg
Gdyby mi ktoś nie wierzył, że coś takiego istnieje
- Wspaniale. Najwyraźniej geny robią więcej, niż by mogło się wydawać. Twój ojciec też posiadał świętą klingę na swoich usługach. Humankilling Madfire, o ile dobrze pamiętam. No, ale oboje już nie żyją, więc nie ma co roztrząsać zwiędłych liści z odciętej gałęzi. Jesteś gotowy? Przeniosę nas bezpośrednio pod  miejsce, gdzie ma odbyć się egzekucja, powinniśmy zdąrzyć.
- Jak to: powinniśmy? Przecież nie jestem tu aż tak...
- Czas biegnie wszędzie swoją własną ścieżką. Biblioteka przedłuża czas dla przebywających w niej, dlatego wizyta na pięć minut może się okazać całodniową eskapadą. A przyznasz mi, że trochę tu jednak jesteś - byłem przerażony tą informacją. - Ale nie martw się, na pewno zdąrzymy. Weź głęboki oddech...

Stałem na środku pustego korytarza, a obok mnie bibliotekarz z rozłożonymi skrzydłami.
- No, biegnij. Na końcu drogi znajdziesz drzwi, za którymi wszyscy już są. Moja dusza romantyka podpowiada mi, żebyś wyczekał ostatniego momentu, bo tak będzie dramatyczniej i widownia dłużej zapamięta wszystko, ale jak tam chcesz- zwierzę uśmiechnęło się szeroko. skinąłem tylko głową i ruszyłem przed siebie szybkim krokiem. Wiedziałem, że wszelkie słowa były zbędne. Po drodze włożyłem jeszcze schowany wachlarz za pas szaty, tuż przy biodrze. Odczułem ciepło, jak gdyby chłopiec, którym była broń, dodawał mi otuchy. Ale może były to tylko moje urojenia wywołane zdenerwowaniem.
Gdy znalazłem się pod drzwiami, wziąłem głęboki wdech i dotknąłem palcami dłoni wielkiej klamki. Była zimna w dotyku. Popchnąłem ją i odrzwia się otwarły...
- ... to doprawdy żałosne, że chcesz się poświecić dla kogoś, kto nawet tu nie przyszedł. To twoja... - prychnął tęgi mężczyzna w długiej zielonej todze. Mężczyzna dni swojej świetności z pewnością miał już dawno za sobą. Jego głos przypominał mi skrzypienie zardzewiałym gwoździem po źle wyhonowanej ścianie [honowanie zostawiam do sprawdzenia ciekawym, powiem tylko, że jest to obróbka chropowatości ]. Przed nim stał skuty Sel. Wydawało mi się, że dostrzegłem w jego spuszczonych na ziemię oczach błysk furii.
- Jeszcze jakieś mądrości masz w zanadrzu? -  spytałem głośno, idąc szybkim, ale harmonijnym krokiem przez środek sali. Wszyscy w momencie obejrzeli się na mnie. Mężczyzna, jak się domyślałem, sędzia z oburzeniem, Sel przerażeniem. Nie chciał, żebym tu był i widział go w takiej sytuacji. Kage na moim biodrze zapulsował, tym razie ostrzegawczo, ale uspokoiłem go dotknięciem dwóch paców. Wiedziałem, że chłopiec to wyczuje.
- Jak śmiesz przerywać rozprawę! - zagrzmiał sędzia.
- Przecież sam mnie przed chwilą wołałeś, nieprawdaż? - spytałem z butą w głosie. Dziękowałem niebiosom za lekcję arogancji na salonach u mistrza. - Więc, jeśli pozwolisz, odpowiem na twoje wołanie. Formę wybiorę sam - podszedłem do stołu sędziego i położyłem przed nim zwój pergaminu z klątwą.
- Co to niby ma być? - spytał z wściekłą niecierpliwością.
- Właśnie, Rene, co ty robisz? - szepnął stojący obok mnie demon. - I dlaczego tu w ogóle przyszedłeś? Myślałem, że będę mógł ci oszczędzić tego widoku.
- Przepraszam - wymruczałem, myśląc zarówno o postawionym mi już zarzucie, jak i o niechybnie nadchodzących w przyszłości. W czasie naszej rozmowy starzec zdąrzył już rozwinąć klątwę i kończył ją czytać, a jego oczy były dwa razy większe niż przed chwilą.
- C-co... co to jest? - spytał, po chwili milczenia.
- Dobrze wiesz co, stary pryku - odezwał się głos z głębi sali. Obejrzałem się w tamtym kierunku. Był to symurg-bibliotekarz. - I chyba nie muszę ci przypominać, że nie masz prawa odmówić.
- I tak jestem ostatni z rodu. A z pewnością nie odmówię sobie tej przyjemności, żeby zobaczyć, jak zdrajca zawiśnie - syknął nerwowo sędzia.
- Ty może tak, ale czytaj dobrze z łaski swojej. Podałem Minstrelowi pewną przydatną formułkę, którą najwyraźniej pominąłeś - sędzia zatopił się ponownie w lekturze, a ja miałem czas rozejrzeć się po wszystkich. Wśród zielonych szat, mogłem dostrzec też wiele czerwonych, a także kilka niebieskich, czy brązowych. Ludzie szeptali wspólnie "to pan Pierwyj!", "nigdy nie myślałem, że będę miał honor zobaczyć samego Pierwyja" czy "skąd on ma szatę pana Andy" i "to znak, że reinkarnacja pana Andu pojawiła się na tym zebraniu". Z głosów wywnioskowałem, że symurg, który mi pomógł miał na imię Pierwyj i był kimś bardzo ważnym i szanowanym. Nie miałem natomiast pojęcia o kimś nazywanym Andu. Skojarzyłem jedynie, że bibliotekarz też o nim wspominał.
- I tak mnie nie obchodzi ten kawałek świstka - w końcu odezwał się sędzia. Zapominasz o pewnym małym fakcie, symurgu. Aby klątwa była ważna, potrzeba ięciu głosów poparcia, a widzę tylko twój - mężczyzna zaśmiał się szaleńczo.
- Ach, to, nie zapomniałem. Ja, Pierwyj, piewszy wśród symurgów ślubuję na krew swoją i potomków, że symurgi strzec będą przymierza do utraty ostatniego wśród nas - oświadczył uroczystym tonem. Gdy skończył, coś mignęło koło mnie. Dopiero po krótkiej chwili zorientowałem się, że to coś rozcięło mi policzek do krwi.
- Ja,  Elzebinatrell Hikujaku Ernmenstre von Kiramin, pierwsza pośród feniksów królewskich ślubuję na krew swoją i przodków swoich, że feniksy będą strzec przymierza dopóki drzemie w nas choćby iskra ognia - usłyszałem za sobą głos kobiecy. Odwróciłem się i zobaczyłem babkę Sela, stojącą dumnie wyprostowaną. Podeszła do nas - ślad krwi jest tego dowodem - wskazała na biało-czerwone pióro pawie na dole strony, tuż przy odcisku łapy. - Nie robię tego dla ciebie, Minstrelu, lepiej to pamiętaj - powiedziała półszeptem, po czym odeszła w tłum.
- No, to macie dwa, czyli dalej jesteście w tyłku - zachichotał sędzia.
- Trzy - poprawił go ktoś. Przy mnie pojawił się jak cień Shiroken. Dotknął opuszką palca mojej rany na policzku i zakreślił krwisty łuk na pergaminie. - Ja, Shiroken z pokolenia świętych kling, pierwszy wśród walecznych Wojny Klanów ślubuję na ostrze swoje i dłoń Matki Stworzycielki, że strzec będę przymierza aż po kres swego istnienia - oznajmił mocnym głosem. Jeszcze nigdy nie widziałem go aż tak dumnego i pewnego siebie. Potejrzawałem, że jest tak, ponieważ swoi tuż przy swoim panu - Selu. Mężczyzna zerknął na ułamek sekundy na wachlarz przy moim pasie, ale nie powiedział ani słowa, a jego twarz była równie kamienna przez cały czas.
- Chyba szkoda byłoby zaprzepaścić okazję, jak macie już ponad połowę głosów, co? - zażartował męski głos. Był to Valtrana. - Zwłaszcza, że wiszę młodzikowi przysługę - zaśmiał się. - Pozwolisz, że nie będę powtarzał po kimś - stwierdził, gdy był już przy mnie. Wyciągnął zza pasa mały sztylet i wyciągnął rękę, oczekując mojego nadgarstka. Podałem mu go usłużnie. Szlachcic wbił w moją rękę podobną do igły rękojeść, po czym napisał krwią na niej zgromadzoną swoje nazwisko - Isemenetri. - Ja, Valtrana Isemenetri von Kleshender, na honor swój i swojego rodu ślubuję, że Isemenetri strzec będą przymierza aż do ostatniego swojego oddechu - powiedział z uśmiechem na twarzy. Coś mi mówiło, że podobało mu się, że mógł dopiec sędziemu. Potem nastała cisza.
- No, to widzę, że już koniec przedstawienia, chyba wyczerpały ci się głosy poparcia, szczeniaku - zaśmiał się starzec. - A to oznacza, że mogę bezkarnie pozbyć się twojej głowy również...
- ... albo i nie - doległo się z tłumu. Przeciskając się przez zgromadzonych, na środek wyszła kobieta w długiej czarnej sukni, idealnie dopasowanej do ciała. Dopiero po chwili zauważyłem, że falował za nią czarny ogon.
- Pomogłeś wielu z moich poddanych, wybierając drogę porozumienia nad ścieżkę wojenną. Jestem ci za to wdzięczna, wreszcie nie muszę patrzyć na śmierć swoich ukochanych. Odkąd pokazałeś ludziom, jak z nami rozmawiać, lud mój jest spokojny o swe futra. Za to, wszystkie koty są ci dozgonnie wierne i będą walczyć za ciebie - oznajmiła nieco piskliwym głosem. Podeszła do mnie, starła z mojego policzka resztkę zasychającej już krwi i przybiła swój odcisk palca. - Ja, Bastet Trzecia Białoucha, pierwsza wśród klanów kocich, ślubuję na ogon swój i swoich poddanych, iż strzec będziemy przymierza naszego największego sprzymierzeńca i oddamy za jego pomyślność wszystkie konieczne dusze - zakończyła formułę. - Odtąd nikt nie ma prawa wystąpić przeciwko naszemu głosowi, głosowi ludu, a kto to zrobi, z ludem jest sprzeczny i należy się mu potępienie.
- Choć raz rozumiemy się ze sobą, Bastet - stwierdził Pierwyj z wesołością w głosie. - Dokonaj ceremonii, Minstrelu - polecił mi.
- Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz - szepnąłem do Sela, po czym wspiąłem się na palce i pocałowałem go. Demon przez pierwszy moment spiął wszystkie mięśnie, zaskoczony tym, ale szybko opanował to uczucie i przyciągnął mnie lekko do siebie.

Pozwolicie, że sprawdę ortografię jutro, dziś już jestem wyprana z myślenia zupełnie. Ale chciałam to napisać w całości, pomimo zbyt długiego (według mnie) ciągnięcia fabuły jak na jeden rozdział. No, ale co mi tam. Może docenicie wreszcie i pojawią się komentarze ;P. Od razu mówię, że oba obrazki mam dzięki google grafika, więc proszę nie krzyczeć, dA podałam dokładnie, wachlarze są z archiwum aukcji brytyjskich (już nie pamiętam dokładnie, której domeny aukcyjnej, ale jak wpiszecie "dagger fan" to wam wyskoczy obrazek), więc może mniejszy problem z tym będzie. Koniec, padam z nóg... rąk... mniejsza z tym, wiecie, o czym mówię. Jutro na 100% robię wolne od pisania.

3 komentarze:

  1. Ehh... super! Nawet nie wiesz jak się wciągnęłam :D Pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za dobre dary na moim blogu! Jednak wyglądam jak na razie nie mam czasu się zająć (zbyt dużo nauki) :/
    Natomiast u Ciebie wygląd jest świetny! ;3
    A rozdział cudowny! *.*

    Zapraszam (nowy post) :
    unnormall.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. hej! zacznę może od tego, że rozpływam się tutaj po przeczytaniu tego gsjdjdkkff masz mnie w garści na 1000%, bo wszystko jest per-fect hah tak w ogóle to jestem pełna podziwu dla Twoich cytatów i nawiązań, bo chociaż ja wiele czytam to potrafię chyba spamiętać ogóły i ważniejsze sytuacje. jak Ty to robisz? jeszcze to dopasować do fabuły, akcji, rozwinąć wypowiedzi huhu nie rób sobie dlugiej przerwy i błagam umil mi weekend hah

    OdpowiedzUsuń