środa, 7 maja 2014

III - 5

Żarło, żarło i zdechło, jak to mówią. Bo w nagłe zepsucie się licznika nie wierzę... no, ale cóż, może do Norwida porównywać się jest "lekką" pychą, ale i tak: Późny Wnuku, niech ci świeci.

Obudziłem się nieco obolały, ale wypoczęty i szczęśliwy. Może nie byłem na tyle radykalny, by ćwiczyć fechtunek aż do nieprzytomności, by uzyskać najwyższy stopień medytacji, ale i tak wysiłek fizyczny orzeźwiał myśli. Podciągnąłem się na rękach i rozejrzałem. Leżałem w dużym łożu z puchową pościelą, pokój był dość przestrzenny i jasny, o ośmiokątnym kształcie i pewnej niedbałej lekkości umeblowania. Pod jedną ze ścian stał ubrany na czarno młody mężczyzna z przewieszonym przez przedramię ubraniem... 
Wietrzny Pałac... stolica... pałac... Melodi... audiencja............ Sel! Dopiero teraz uderzyła we mnie fala wspomnień i pełnej świadomości, niczym tsunami czasu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Spokojnie, bocchama [czyt. "boćciama"; jap. młody pan, młody mistrz, dziecięcy właściciel, z reguły na dworze o następcy głowy rodziny] - służący podszedł płynnymi krokami i pomógł mi wstać. - Wczoraj przesadził pan z treningiem i obawiam się, że może się to odbyć na pana dzisiejszej kondycji.
- Nic mi nie jest - odpowiedziałem sucho, wstając i biorąc od mężczyzny ubranie. Chciałem się przebrać, ale służący wyraźnie nie widział potrzeby, żebym zrobił to sam, bo sięgnął do guzików mojej koszuli. Może i był to tutejszy zwyczaj, ale nie śpieszyło mi się do indoktrynacji w tym kierunku. Odsunąłem się i mlasnąłem niezadowolony. - Możesz wyjść?
- Ale... - służący był zdziwiony moim zachowaniem.
- Po prostu wyjdź i zostaw mnie samego - syknąłem, nagle poirytowany. Może rzeczywiście wczorajszy dzień był obecny w moim dzisiejszym zachowaniu. Choć w trochę innym kontekście, niż przewidywał służący.
Gdy tylko mężczyzna wyszedł, zrzuciłem z siebie ubranie. Z niezadowoleniem zauważyłem kilka poważnych siniaków i jedno naruszenie struktury kości. Nie podobało mi się to, ale nie chciałem pokazać Valtranie swojego stanu. Bo, że dziś będzie dalsza część treningu, nie miałem wątpliwości. Pogrzebałem po szafach. W jednej z nich znalazłem kilka rolek dość szerokiego bandażu półelastycznego. Z lekką ulgą wziąłem go i obłożyłem kilka najgorzej wyglądających miejsc dla chociaż minimalnej ochrony ich, po czym ubrałem się, naciągając ubranie tak, żeby zakrywało białą dzianinę.
Wyszedłem z pokoju, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Zauważyłem, że w drodze do pola manewrowego, gdzie miałem się spotkać ze swoim nowym nauczycielem, cały czas towarzyszył mi służący, chowając się w cieniu. Gdy dotarłem na miejsce, Valtrana już na mnie czekał. Uśmiechnął się lekko.
- Jak tam pierwsza noc? Mam nadzieję, że zapamiętałeś wszystkie sny, bo ponoć takie są wieszcze - w jego głosie wyczułem sarkazm, ale nie złośliwy.
- Po dobrym dniu, noce są jeszcze lepsze - odpowiedziałem lekko. - On naprawdę musi się za mną tak ciągnąć? - spytałem, machając ręką ma służącego stojącego w cieniu. Szlachcic zmrużył oczy, patrząc w pokazanym przeze mnie kierunku, ale wydawało mi się, że nikogo tam nie zobaczył.
- Wydaje mi się, że trochę za mocno cię wczoraj przycisnąłem - powiedział ostrożnie.
- Nie było aż tak źle. Prawda, Shiroken? - rzuciłem w kierunku mężczyzny stojącego w ukryciu. Nie wiedziałem, skąd znam imię służącego, przecież nigdy mi się nie przedstawił, ale byłem pewny, że tak właśnie ono brzmi. Na dźwięk swojego imienia mężczyzna oniemiał na chwilę, po czym uśmiechnął się lekko, jak gdyby właśnie zrozumiał coś, nad czym wcześniej długo myślał i zrobił dwa kroki do przodu, stając w pełnym słońcu.
- Jak pan uważa, bocchama - służący skłonił się nieznacznie, ale z gracją. Valtrana dopiero teraz go zauważył i z lekkim niedowierzaniem popatrzył na mnie, na niego, a potem znowu na mnie. W końcu westchnął.
- Jesteś ostrzem, prawda? - spytał szlachcic, patrząc na służącego. Ten skinął głową. -  Kto cię tu przysłał i po co?
- Nie mam obowiązku odpowiadać na pytania postronnych.
- A gdyby zapytał Minstrel? Bo nie sądzę, żebyś mu powiedział swoje imię, choćby i to użytkowe, więc musi być twoim właścicielem - popatrzyłem na Valtranę, nie rozumiejąc, co się dzieje.
- Nie jest moim mistrzem, ale mam rozkaz go chronić - odpowiedział spokojnie służący.
- Więc skąd zna twoje imi... - szlachcic nie dokończył, zdając sobie sprawę, że jego pytanie skończy tak samo, jak poprzednie. Brunet podniósł głowę i uśmiechnął się z wyższością. - Mniejsza z tym, szczekanie na kawał betonu nic pożytecznego nie przyniesie. Szykuj się, Minstrelu - mężczyzna zmienił temat. Skinąłem głową z myślą, że muszę później zapytać, co się w ogóle działo.
Trening przebiegał spokojnie, o ile można tak określić ciągły pojedynek. Używałem tego samego sztyletu, co wczoraj. Wydawało mi się, ze jest lżejszy, ale być może po prostu przyzwyczaiłem się już do jego nadwagi na tyle, by jej nie dostrzegać świadomie. Zauważyłem, że szlachcic chce mnie zepchnąć na właściwe pole manewrowe, naszpikowane wystającą we wszystkich kierunkach bronią, dlatego każdy wolny ułamek sekundy poświęcałem na wyłapanie kolejnego przydatnego szczegółu w ułożeniu przeszkód. Wszystkiemu przyglądał się Shiroken, ale mężczyzna wydawał się być bardziej zainteresowany bronią, niż jej użytkownikami.
Walka trwała już dość długo, na oko licząc pół godziny, gdy popełniłem poważny błąd. Źle wyliczyłem odległość, przez co miecz Valtrany uderzył mnie w łydkę, powodując potworny ból. Nie pomógł fakt, że broń była nienaostrzona i na krawędzi miała około pół centymetra grubości. Prawie od razu skojarzyłem, że nie był to pierwszy raz. Cios był wymierzony dokładnie w to samo miejsce, w którym wczoraj zyskałem uszkodzenie kości, samo w sobie niegroźne, ale teraz wbijające gwóźdź do trumny. Syknąłem, z trudem tłumiąc łzy. Podejrzewałem, że Valtrana nie będzie chciał przestać, mimo pojawiającej się już powoli krwi, więc zrobiłem kilka kroków w tył, by użyć masywnego grotu włóczni jako podpory i móc choćby momentami odciążyć ranną nogę.
- Ludzie to strasznie uparty gatunek. A można było po prostu skapitulować... - westchnął szlachcic i zaatakował mnie. Ledwo sparowałem cios, ale noga odmówiła mi posłuszeństwa i poleciałem na ziemię na kolana. Następnego pchnięcia już nie miałem jak uniknąć. Zamknąłem oczy i skuliłem głowę w obronnym geście, ale oczekiwany cios nie nadszedł. Po kilku sekundach otworzyłem oczy, zdezorientowany. Nade mną stał Shiroken, wyciągniętym przedramieniem blokując ostrze. Jego ręka lśniła w odcieniu białego złota.
- Wystarczy, kolejny ruch będzie twoim ostatnim - mężczyzna był w pełni spokojny, jego głos mroził krew w żyłach, mimo braku jakichkolwiek emocji zawartych w nim.
- Bez właściciela nie masz jak mnie zaatakować - zauważył Valtrana z lekkim uśmieszkiem. - Chyba, że poświęcisz jakąś broń na to, ale jesteś zbyt miękki, żeby to zrobić. Wszyscy jesteście - stwierdził, ale odstąpił. Wyminął bruneta i ukląkł przy mnie.
- Dlaczego nie poddałeś się, nikt nie może nic zrobić na polu walki komuś, kto skapitulował - nie odpowiedziałem na wyrzut. - Pokaż tą nogę - polecił, a ja bez słowa sprzeciwu przestawiłem się tak, by ułatwić szlachcicowi dostęp do mojej rany. Mężczyzna szybkim ruchem rozerwał materiał, odsłaniając zakrwawiony bandaż. Na jego widok westchnął i przyłożył rękę do miejsca, gdzie znajdowało się rozcięcie. Było krótkie, ale szerokie, sądząc po tym, co widziałem. - Dlaczego nie powiedziałeś wczoraj, że przyjechałeś poobijany? - spytał.
- Po co miał kłamać, co? - spytał służący, odchodząc od nas. Ręka  Valtrany zawahała się. Mężczyzna popatrzył na mni pytająco.
- Z wczoraj, nic poważnego samo w sobie - westchnąłem w końcu.
- Właśnie widzę. Z tego, co widzę, to nie wytrzymała jakaś większa tętnica, samym tępym żelazem bym jej nie naruszył tak - stwierdził, nie kryjąc wściekłości. - Przydaj się na coś i idź po Libernusa, powinien być w biurze. Może i dziad jest wkurzający, ale przynajmniej zna się na magii krwi - Shiroken zniknął w cieniu. Podejrzewałem, że wykonał rozkaz, ale pewności mieć nie mogłem.
- Mamy problem, długoskrzydłe złapały pawia! - na arenę wleciał z impetem nagle Kiryuu. Tylko jego mi teraz brakowało do pełni szczęścia.
- Nie teraz, symurgu - syknął Valtrana, podtrzymując mnie w pionie. Zaczynałem tracić przytomność.
- Nie będziesz mi mówił,co mogę, a co nie. Minstrelu, paw jest... - Kiryuu urwał, gdy zauważył krew. - Co tu się stało? - spytał, warcząc. Nie miałem siły mu odpowiedzieć.
- Nie męcz się, śpij - stwierdził Valtrana bez żadnego powiązania z rozmową. Nie zrozumiałem go, ale szybki cios w podbrzusze mi wszystko wyjaśnił. Zemdlałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz