wtorek, 13 maja 2014

III - 8

Od razu mówię: może i krótkie, porównując do innych, ale nie rozmiar się liczy, a chęci... i element zaskoczenia następnym razem. No, to jedziem z tym śledziem. Czekam na opinie .

Wszedłem do jedynego chyba miejsca w mieście, gdzie panowała absolutna cisza - biblioteki. Wielkiej, niemal pradawnej biblioteki o wysokich na kilkadziesiąt metrów regałach z czarnego drewna w białe prążki, zapełnionych równiutko poukładanymi książkami i zwojami.
- W czym mogę panu służyć? - pojawił się nagle przy mnie symurg. Był mniejszy od Kiryuu, miał rozmiar przeciętnego psa rasy samojed i niemal podobny wygląd. Był może trochę dłuższy od niego o smuklejszych łapach, a sierść układała się jedwabiście zamiast puszyć. Posiadał stosunkowo duże skrzydła o drobnych piórkach, niemal sierści. Przez migające światło o kolorowej poświacie nie byłem pewny jego barwy, ale wydawało mi się, że były to biel i prążki koloru głębokiego błękitu pruskiego... a może brązu tak wynaturzony? Widok zwierzęcia w miejscu pełnym książek mnie zdziwił. - Czego pan szuka, ja pomogę - powtórzyło się zwierzę.
- Cóż, sam nie do końca jestem pewien... - nie przemyślałem, jak określić to, o czym myślę.
- Ach, w takim razie może osobiście coś polecę. Woli pan coś lekkiego, czy bardziej refleksyjnego? - uśmiechnęło się zwierzę zupełnie jak dobrze wytrenowany sprzedawca.
- Przywykłem do klasyki, ale nie o to mi chodziło. Po prostu nie orientuję się do końca, w czym mogę znaleźć potrzebne mi informacje - uściśliłem.
- Rozumiem. W takim razie może opowie mi pan o swoim problemie, w Bibliotece czas nie istnieje, możemy spokojnie porozmawiać - zwierzę zrobiło krok w przód, dając mi nieme pytanie o chęć spaceru między regałami. Przyjąłem propozycję.
- Otóż, ostatnio byłem na pewnej sztuce, w której kobieta uratowała więźnia dzięki ślubowi... - zacząłem mówić.
- " Izolle i Tritwaa"? Wielkie dzieło, ostatnio zapomniane, ale warte uwagi. Muszę przyznać, że cieszyłem się, gdy miało być u nas wystawiane, ale jestem trochę rozczarowany interpretacją. Wie pan, że jest historia oparta na prawdziwych zdarzeniach? Podobno autor żył w tamtych czasach jako dworski cyrulik... - dziwiło mnie, że zwierzę nie tylko czyta, ale i posiada wiedzę na temat książek podobną profesorom literatury. Ale, ostatecznie, nie byłem w znanym mi świecie ludzi.
- Coś słyszałem na ten temat przypadkiem. I właśnie dlatego tu przychodzę - powiedziałem, ubiegając dalszy potok słów. - Potrzebuję wszystkiego, co jest związane z prawem, obyczajem, sam nie wiem, jak to jest ulokowane... - zaplątałem się nie potrzebnie w słowach. - z faktem, że kobieta może przekreślić wyrok, nawet ten śmierci.
- Och, rozumiem. Stare prawo, dziś już mało kto o nim pamięta. Ale i nie ma po co, niech sobie historia gnije, a my swoje - wyczułem gorycz i bolesny sarkazm w głosie symurga. - No, ale cóż. Jeśli pan sobie życzy, mogę odszukać pełny wykaz przypadków, biografie... - zaczął wyliczać, ale wtrąciłem mu się w słowo.
- Nie, nie, jest to informacja może i ciekawa, natomiast zupełnie mi obecnie zbędna. A, niestety, muszę się spieszyć, i tak już jestem spóźniony z reakcją. Chodzi mi o to, że  gdyby ktoś (oczywiście hipotetycznie)  chciał powtórzyć to, co musiałby zrobić, żeby został potraktowany na poważnie.
- Rozumiem... no cóż, gdyby ktoś chciał (hipotetycznie, rzecz jasna) uratować jakiegoś skazańca, to musiałby przede wszystkim być wysoko rangą. Co najmniej lordem demonem lub duchem jednej z pięciu generacji. Po drugie, musi publicznie przy wszystkich zawrzeć związek ze skazańcem według starego obrządku. I wytrwać w nim do śmierci, inaczej unieważni amnestię.
[[[Wiem, że to tak trochę po polsatowsku wrzucać w środek, ale małe ogłoszenie parafialne dla czytających: jeśli ktoś ma bloga i chciałby design na niego, to mogę takowy sprawić za cenę reklamy dożywotniej. Dajcie DODATKOWO znać w komentarzu (biorę pod uwagę tylko, jeśli widzę, że ktoś czyta mnie). Koniec ogłoszenia parafialnogo. Sponsorem audycji byłam ja]]]
- Starym obrządku, to znaczy jak? - spytałem, zupełnie zapominając o dystansie pasjonata.
- Nic prostszego, według starego prawa pocałunek jest zarezerwowany tylko dla osób między którymi istnieje prawdziwe uczucie, więc jeśli się kogoś pocałuje publicznie, to jak gdyby pokazywało się wszystkim, że jest to osoba moja i nikomu nie pozwolę mi jej odebrać. A tak po trzecie, to trzeba krwią spisać klątwę. Pozwoli pan, że jej nie wypowiem, bo oznaczałoby to, że kładę ją na pana. Pokazać w odmagicznionym zwoju? Na pewno znajdzie się również odpowiedni papier do spisania jej.
- Owszem, byłbym wdzięczny - odpowiedziałem i dopiero po chwili się zawahałem. - Nie mówiłem, że chodzi o mnie, tylko o sytuację hipotetyczną.
- Ucho symurga wszystko słyszy, a jego skrzydła wszystko czują. Pan cierpi do tego stopnia, że jest gotowy porzucić swój honor. A dla istoty wiatru jest to największe poświęcenie - stwierdził dość enigmatycznie i zniknął. Rozejrzałem się jeszcze dookoła, po czym przeszedłem dalej wgłąb gmachu, pewny, że symurg znajdzie mnie, jeśli będzie chciał.
Doszedłem miejsca, gdzie regały ustąpiły miejsca placykowi wypełnionemu jedynie małym ciemnym biurkiem i antycznym krzesłem. Podszedłem do mebla i usiadłem, po czym zacząłem nerwowo wybijać pierwszy rytm, jaki przyszedł mi do głowy.
- Ładna melodia, co to? - usłyszałem za sobą głos symurga.
- Nie wiem, znam z dzieciństwa, jakaś pieśń towarzysząca zbiorom - odpowiedziałem, nie oglądając się.

Skończyłem przepisywać długi tekst, maczając co chwila końcówkę swojego własnego pióra ze szczytu skrzydła  w krwi z rozciętego nadgarstka. Ciecz zasychała szybko, tworząc szkarłatno-czarny ciąg znaków na kremowo-szarym pergaminie. Kilka razy popełniałem błędy w niezbyt dobrze przeze mnie opanowanym piśmie, na szczęście symurg na oparciu mojego krzesła szybko wszystkie wyłapywał, więc nie musiałem dużo skreślać. Gdy wreszcie bibliotekarz był zadowolony z dokumentu i przybił na dole odcisk swojej łapy (również z mojej krwi), kazał mi zwinąć papier, po czym podał rolkę bandażu i delikatne rękawiczki bez palców, żebym zakrył opatrzoną ranę.
- No, a teraz przyjemniejsze przygotowywania - ucieszył się symurg.
- To znaczy jakie? - spytałem, nie wiedząc, o czym mówi.
- Chyba nie chcesz się pokazać na oficjalnej sytuacji w tych szmatach. Sądzę, ze widziałem coś idealnego na taką okazję. Musimy wyjść z Biblioteki, ale to chyba nie stanowi wielkiego problemu. Proszę za mną...

2 komentarze:

  1. Hej, blog świetny, ale troszke nie umiem się na nim odnaleźć, więc piszę tutaj ;) Zapraszam na nowy rozdział ;) http://raj-niezywych-dusz.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. hej! na początek przepraszam że nie potrafię pisać komentarzy, ale pod tym względem wiem, że źle niż wcale :) zacznę od tego, że ten rozdział jest po prostu boski hdjdjasfg piszesz krótko, czasami według mnie zdążysz urwać akcję w połowie zanim się rozwinie, ale wszystko rekompensujesz częstotliwością dodawania i myślę, że jest okej a tak wracając do rozdziału już w tym mam takie "aww" i nie mogę się doczekać następnego, martwię się czy się uda, jaka akcja i wgl XD dużo weny oraz wolnego czasu (jednocześnie) ps. nawet jeśli nie komentuję to i tak czytam

    OdpowiedzUsuń