piątek, 7 lutego 2014

II - 4

Siedziałem w dość tradycyjnie urządzonym wnętrzu. Skórzany fotel o pikowanym siedzisku nie należał do najwygodniejszych, ale nie wypadało mi narzekać. Byłem pewny, że kosztował majątek. Poza tym, ściany pomalowano na brudny beż zmieszany w różem. Nie było to z resztą istotne, bo gdzie tylko znajdował się kawałek wolnej od regałów przestrzeni, tam przybijano obrazek z jakimś widoczkiem lub studium wnętrzności żaby. Podłoga wyłożona była ściśle dywanem o szorstkim włosie, zafarbowanym na różne odcienie brązu, by stworzyć obrazek polowania na jakieś gadopodobne stwory.
Poczułem nagle zimny dotyk na nagim ramieniu. Wzdrygnąłem się, zaskoczony, a moja ręka instynktownie wylądowała na tsubie sztyletu.
- Spokojnie, kotku, to tylko ja - Ku uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z mojej reakcji. Nie do końca byłem pewny, dlaczego. - Ale zwyczaj godny pochwały. Tylko nie zapomnij go wykorzystać.
- O czym ty mówisz? - spytałem, nie do końca podążając za myślami demona.
- Słyszałeś, co mówił stary. Chce ci przydzielić jakąś "ochronę". Nie sądzisz, że ktokolwiek z taką wiedzą uważałby cię za bezbronnego. Nie w towarzystwie demona. A gdzie nie pójdę ja, tam tym bardziej nie będzie miał dostępu ich człowiek - w oczach Ku dostrzegałem mądrość kogoś, kto przebywał na polu bitwy. Nie wiedziałem, skąd to się brało.
- Sugerujesz, że mogą coś planować?
- Jestem tego pewny. Jeśli chcesz, mogę od razu rozwiązać ten problem - uśmiechnął się w niedwuznacznym geście.
- Czekaj! - wstałem z fotela. - Nie masz pewności, że mają nieczyste intencje. Czemu nie możesz uwierzyć, że ktoś jest po prostu miły? - spytałem. Nie byłem bardzo zdziwiony tokiem rozumowania Ku, ale nie chciałem przez niego narobić jakiś głupot skutkujących listem gończym.
- Kaze, przepraszam. Ale nie mogę się z tobą zgodzić. Znam ludzi dłużej niż ty.
- Najwyraźniej nie tych odpowiednich. Proszę cię, odpuść.
- Na razie - mężczyzna niechętnie dał za wygraną. Odpowiedziałem uśmiechem ulgi.
Ponownie nastała cisza na jakieś pięć minut. Ku nie wrócił na swoje miejsce, ale wisiał teraz na oparciu fotela, bawiąc się moimi włosami. Nie przynosiło to strat dla otoczenia, więc nie protestowałem. W końcu drzwi się otwarły ostrożnie.
- Oj, jesteście już. Nie spodziewałem się, że tak szybko się pojawicie - uśmiechnął się starzeć. Od naszego pierwszego spotkania minęło kilka dni i mój notatnik został już zatwierdzony do publikacji, a naukowiec stał się promotorem i managerem "młodego talentu".
- Tak wyszło, byliśmy blisko - było to kłamstwo, wręcz biegłem przez całą drogę. Nie chciałem jednak wyjść na choleryka.
- Och, no tak. Zatem przejdę od razu do sedna, jeśli pozwolisz - mężczyzna usiadł w fotelu naprzeciwko mojego. - Jak już pewnie się zorientowałeś, każdy publicysta potrzebuje patrona, jeśli jego praca ma charakter naukowy. Jako twój, powinienem wykonywać pewne przygotowania, na które niestety nie pozwala mi praca. Dlatego też postanowiłem, że zastąpi mnie pewien młody mężczyzna, pracując w moim imieniu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
- Nie, oczywiście że nie. Ale z pana wcześniejszej wiadomości zrozumiałem, że chodzi o innego rodzaju pomoc - przyznałem.
- Och, to niefortunny zlepek słów. Oczywiście, nie mógłbym w najśmielszych snach przypuszczać, że żyje człowiek bardziej odpowiedni do walki od demona. Chodziło mi o biurokratyczną ochronę. Rozumie pan, wkrótce może się rozpocząć medialna nagonka na nieznanego twórcę, wyjaśniającego tyle zagadek, których nie mogli rozwiązać najwięksi mędrcy. Poza tym, stolica już się upomina o pańskie pozwolenie na stały pobyt. A, nie wiedzieć czemu, Cesariat (czyli sekretariat cesarski) nie chce go wydać - popatrzyliśmy po sobie z Ku. Widziałem w jego oczach wyrzut "a nie mówiłem?".
- Sądzę, że znam powód. Pozwoli pan, że zajmę się tym osobiście - uśmiechnąłem się pogodnie, kryjąc niezręczność.
- Chyba nie masz zamiaru... - zaczął Ku dość agresywnym tonem.
- Mam - uciąłem. - A ty nie będziesz się do tego wtrącał. Sam twierdziłeś, że jesteś tylko moim narzędziem - przerwałem mu sucho. Coś wewnątrz mnie krzyczało, żebym tego nie robił. Było to wyciągnięcie słabości demona, obnażonej w największym zaufaniu i zupełnie innych warunkach.
- Tak jest, panie - nie miałem wątpliwości, że bezbarwny głos był tarczą przeciwko wściekłości i zarzutowi, może i nie hipokryzji, ale na pewno nieczystego zagrania. Byłem tego świadomy, a brak protestu zabolał bardziej niż jakakolwiek inna reakcja.
- Przepraszam, ale mógłbym wiedzieć, o co chodzi? - spytał starzec.
- Niestety muszę odmówić. Jestem zobowiązany za pomoc i niewdzięcznością byłoby obarczanie pana najmniejszymi nawet problemami. W końcu, jest to mój interes i nie mogę kazać wszystkim dookoła o niego dbać bez swojego własnego wkładu - mój wystudiowany uśmiech chyba przekonał naukowca.
- Skoro pan tak uważa, nie będę się spierał. Pozwoli pan, że przedstawię panu mojego człowieka. Będzie panu towarzyszył wszędzie i zajmował się, czymkolwiek tylko będzie trzeba. Gabi?! - starzec zawołał kogoś.
Drzwi się otworzyły po chwili i do biura wszedł chłopak, może trochę młodszy ode mnie o delikatnej sylwetce, ubrany w prostą tunikę bez rękawów wiązaną kawałkiem białego materiału i luźnych spodniach. Miał czarne włosy o miękkim połysku, sięgające do ramion.
- Pan wołał, Rektorze - powiedział dość nieczystym, jak na męski, głosem. To kobiety zazwyczaj miewały wieloodcieniowy ton.
- Owszem. Gabi, od dziś będziesz się zajmował sprawami tego pana - mężczyzna wskazał na mnie ręką. - Sprawuj się dobrze.
- Oczywiście - chłopak skłonił się lekko.
- A teraz, jeśli pozwolicie, odejdę już do swoich obowiązków. Podejrzewam, że z tego biura może was wyrzucić moja sprzątaczka, ale został przygotowany specjalny pokój dla panów. Gabi, wiesz, gdzie to jest.
- Oczywiście. Proszę za mną - chłopak otworzył drzwi i odwrócił się, czekając na nas. Miałem wrażenie, że jest źle wytrenowanym niewolnikiem, nie potrafiącym do końca ukryć swojego temperamentu. Albo kimś grającym takowego. Pomimo, że był przecież z pewnością człowiekiem wolnym, nie mogłem się wyzbyć takiej myśli.
- Uważaj na niego. Coś mi tu nie pasuje - szepnął mi Ku, gdy wstawałem z fotelu, pochylając się do mnie pod pretekstem pomocy złapania pionu. Skwitowałem tą uwagę jedynie zimnym spojrzeniem.

2 komentarze:

  1. Świetny ! Obserwuje ! zapraszam http://pysiaaaa.blogspot.de

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję!
    Zostałaś nominowana do LBA!
    Więcej info na: stella191.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń