Wydaje mi się, że dłuższe niż ostatnio, ale włosów nie dam sobie za to obciąć, nie mówiąc już o bardziej wartościowych częściach ciała. Mam troch czasu przez najbliższy tydzień, tak więc będzie się działo dużo, o ile tylko mi na to pozwolicie (tak, mówię o tym fajnym białym okienku pod postem ;P).
Wpatrywałem się tępo w bezmiar nieba za oknem. Choćbym i chciał, głosu z bezmiaru suchego oceanu nie byłem wstanie dosłyszeć. Ale przecież i cisza jest odpowiedzią [nawiązania: A. Mickiewicz "Stepy Akermańskie" z sonetów krymskich i S. King "Blaze"]. Zamknąłem oczy i westchnąłem głęboko, tłumiąc szloch. Znajdowałem się w komnacie wysoko nad powierzchnią ziemi. Poza mną i Kiryuu, reagującym agresją na jakąkolwiek próbę odsunięcia go ode mnie, w pomieszczeniu znajdował się cichy służący, gotowy na każde zawołanie i lord Valtrana, chyba dla mojego komfortu psychicznego, ale z marnym skutkiem.
Usłyszałem za sobą sztucznie wymuszone tupanie. Był to szlachcic, nie musiałem się oglądać, by mieć pewność o tym. Kiryuu zawarczał ostrzegawczo, ale przydepnąłem na łapę palcami buta, więc zamilkł.
- Naprawdę sądzisz, że Seleminushin jest na tyle głupi, by dać się złapać? Uciekał z powodzeniem przez ponad pięćdziesiąt lat, więc nie widzę powodu, by miało to się zmienić tak szybko - stwierdził mężczyzna lekko. Zupełnie nie przejmował się zaistniałą sytuacją. - Z drugiej strony, radziłbym ci się skupić na nauce.
- Jest tylko jeden sposób nauki. Poprzez działanie [cytat: P. Coelho "Alchemik"] - odpowiedziałem sucho. Wywołało to śmiech.
- Więc się rusz. Nie mówię, że powinieneś zacząć trening dla zabicia czasu, tylko przygotowania. Na terenie ludzi nie było nic, więc może i pobieżne wykształcenie wzięte od ludzi ci wystarczało. Tutaj, jeśli rzeczywiście chcesz mu pomóc, najpierw naucz się pilnować swojego własnego tyłka. I to radzę szybko, wbrew pozorom świat duchów jest bardziej ludożerczy, niż ci się wydaje.
- Długoskrzydły ma rację, bronią słabych jest biurokracja, bronią silnych pazury - do rozmowy dołączył się Kiryuu. Na jego opinię odpowiedziałem wypranym z emocji śmiechem.
- Więc jakież to fascynujące książki muszę wkuć, żebyś był zadowolony, co? - spytałem, obróciwszy się. Nie wiedziałem, skąd u mnie pojawiło się nagle tyle siły, by spojrzeć twardo mężczyźnie prosto w oczy, być może było mi już wszystko jedno.
- Żadne. Jak sam powiedziałeś, prawdziwa nauka to nauka przez trening - mężczyzna wydawał się być rozśmieszony przez moje pytanie.
- Ale chyba nie chcesz go zabrać od razu na plac manewrowy...
- Dlaczego nie? Co nie zabije, to uodporni. Idziemy - szlachcic wyszedł szybkim krokiem, nie dając mi czasu na dojście.
To, co znajdowało się przede mną, było równie pociągające i ekscytujące, to przerażające. Ciągnące się przez setki metrów pole pełne porzuconych bezwładnie mieczów, włóczni i innej broni białej niczym na polu pobitewnym. Większość z nich rozdzierała niebo na sztorc, widocznie celowo tak ustawiona.
- Najchętniej wrzuciłbym cię od razu na plac manewrowy, ale nawet ja nie jestem na tyle odważny, żeby ryzykować, że Melodi się o tym dowie - Valtrana nie wydawał się być zadowolony. Czułem, że jego strach przed "wrzuceniem mnie na plac manewrowy" ratował mi skórę dość poważnie. - Tam masz arsenał, bierz, co chcesz - machnął niedbale ręką na ścianę wypełnioną wiszącymi orężami różnej wielkości, rodzaju i wykończeń. Z niepokojem zauważyłem, że gdzieniegdzie na ścianie znajdowały się czerwone plamy - skrzepła krew. Przełknąłem ślinę i podszedłem.
Moją uwagę od razu przykuł jednosieczny długi sztylet o podobnym wykonaniu jak te kute w mojej rodzinnej okolicy. Podniosłem go jedną rękę, chcąc sprawdzić wagę. Wolałbym nieco lżejszy, ale wyważenie nieśrodkowe wróżyło dość dobrze, więc wziąłem go mimo tych kilku deko za dużo.
- Jesteś pewny, że coś większego nie byłoby lepsze? - spytał Kiryuu, dość sceptycznie patrząc na mój wybór.
- Jestem. Nie wygram siłowo, więc chociaż muszę mieć jak uciekać - uśmiechnąłem się. Obecność broni w mojej ręce dodawała mi odwagi. Przerzuciłem ją sobie ze standardowego chwytu na odwrotny. Ostrze układało się teraz na opuszczonej ręce ku górze, zwrócone ku środkowi ciała.
- Gotowy? - spytał Valtrana. - Nie będę próbował cię spychać na plac, ale jeśli sam to zrobisz, to już nie moja sprawa - oznajmił i zaatakował.
Valtrana w walce był zdecydowanie wolniejszy, niż przypuszczałem na początku. Ale może robił to celowo. Bez problemu zdążałem z parowaniem każdego ciosu, zadanego przez wąski, półtoraręczny miecz obusieczny o dość prostym kroju, zaburzonym jedynie centrycznym sztychem. Po jakimś kwadransie nieustannej obrony zacząłem rozumieć taktykę Valtrany - zauważył moje niezadowolenie w wagi i chciał, powoli, do celu, zmęczyć mnie samym faktem unoszenia jednorącz sztyletu. Uśmiechnąłem się, nieco zażenowany tym, że dopiero teraz to zauważyłem, gdy broń zaczynała mi już przeszkadzać. Postanowiłem wykorzystać jedną ze swoich zazwyczaj bezużytecznych zdolności - oburęczność. Blokowałem kolejne pchnięcia, czekając niecierpliwie na mocniejsze. Wreszcie nadszedł oczekiwany moment. Użyłem pędu broni i mężczyzny, by płaskim sparowaniem przez płaz zmusić go do zamienienia się ze mną stronami. Przez krótki moment szlachcic był zwrócony do mnie plecami z zachwianą równowagą. Nie byłbym w stanie tego wykorzystać czynnie, ale mogłem zmienić chwyt bez obawy o palce zwalniającej ręki. Gdy tylko mężczyzna obrócił się w moją stronę wykorzystałem przewagę poczucia równowagi i zaatakowałem, celując w płaz sztychu. Jak się spodziewałem, nie wyrządziło to wielkiej szkody, jeśli nie liczyć drobnego zaburzenia toru głowni miecza. Pozwoliło mi jednak zbliżyć się do nieosłoniętej części ciała. W locie odwróciłem uchwyt sztylety i przyłożyłem ostrze do karku mężczyzny, hamując krok za jego plecami.
- Kyahahaa! Kaze, kyaa! - Kiryuu piszczał podniecony moim dość nieoczekiwanym przez dłuższy czas zwycięztwem. Valtrana tylko uśmiechnął się lekko.
- Nieźle. Ale nie licz na to, że w prawdziwym życiu ktoś będzie na tyle miły, żeby zupełnie nie pilnować wolnej ręki i iść na takie cyrkopochodne sztuczki - stwierdził.
- Tak to się teraz nazywa, co? Trudno pozwolić koronie spaść i przyznać się do... - zaczął symurg, ale uciszyłem go.
- Kiryuu! Nawet ty powinieneś widzieć, że od samego początku Valtrana nawet nie próbował zbudować podstawowej defensywy. Zabijając kogoś w pierwszym ruchu, nie poznasz jego nawyków, prawda?
- Trzecim, pierwsze dwa pilnowałeś - stwierdził mężczyzna. Wydawało mi się, że była to pochwała, ale pewności mieć nie mogłem. - A teraz podziękujemy publiczności, chcę zostać sam z Minstrelem - wbiłem z impetem ostrze w ziemię, urywając protesty symurga, nim te się ujrzały światło dzienne.
Gdy niezadowolony symurg rozpłynął się w powietrzu i, sądząc po reakcji Valtrany, odszedł, szlachcic machnął ręką na ziemię, polecając mi usiąść. Zrobiłem to w milczeniu, szykując się na wszystko.
Gdy niezadowolony symurg rozpłynął się w powietrzu i, sądząc po reakcji Valtrany, odszedł, szlachcic machnął ręką na ziemię, polecając mi usiąść. Zrobiłem to w milczeniu, szykując się na wszystko.
- No, to teraz bardzo chętnie posłucham, ile swoich i moich błędów jesteś w stanie nazwać. Zaczynaj od początku...
Do swojej komnaty wróciłem, gdy już zmierzchało. Byłem tak wykończony fizycznie i psychicznie, że jedynie cud, wielkie szczęście i pomoc boska doprowadziła mnie do właściwego łóżka. Ostatnie, co zobaczyłem spod zamykających się powiek to postać cichego służącego w czarnym prostym stroju, układającego na krześle moje ubrania. Miałem ochotę zapytać o duży czarno-srebrny symbol na jego ręce i szyi, ale usnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz