Ojej, aż mnie ręka trochę boli, stanowczo za dużo ostatnio gram w osu! Swoją drogą, świetna gra i wcale nie aż taka "pojemna" jeśli nie liczyć piosenek, których i tak można mieć tyle, ile się chce, więc to nie problem. Tak, audycja zawiera lokowanie produktu, tak wyszło. Ale reklama jest w końcu dźwignią handlu, a im więcej osób się wciągnie, tym większe szanse na to, że Polska skoczy wyżej w rankingu (jesteśmy na razie 8-śmi na około 150 państw, więc i tak szacun dla wszystkich). No, ale my tu przecież nie o tym, ten blog coraz bardziej schodzi na jakieś pamiętnikarskie wypociny o wartości wątpliwej jakości. Koniec gadania, jedziem z tym śledziem.
Na początek taka mała ciekawostka fizyczna z optyki - lustro fenickie (potocznie weneckie). Dlaczego o tym piszę, dowieccie się już wkrótce. Z wikipedia.pl:
Jest to szyba pokryta cienką warstwą metalu.
Zazwyczaj umieszczone jest pomiędzy dwoma pomieszczeniami – jedno z
nich jest przyciemnione, a drugie jasno oświetlone. Osoby znajdujące się
w jasno oświetlonym pomieszczeniu widzą własne odbicie. Światło z
pokoju ciemnego również przechodzi do pokoju jasnego, ale oko
ludzkie widząc znacznie jaśniejsze odbicie z jasnego pokoju nie
dostrzega tego światła. Natomiast w ciemnym pomieszczeniu światło
przechodzące przez lustro ma znacznie większe natężenie niż odbite od
lustra, więc osoby znajdujące się w nim mogą swobodnie obserwować
jaśniejsze pomieszczenie jak przez szybę.
Siedziałem w karecie naprzeciwko Sela, wpatrując się w jego szybkie ruchy palców, formujących mały płomyczek w coraz to nowe formy. Pomimo nerwowego i nieco chaotycznego drygu, były to ruchy pełne gracji i pewności siebie. Demon o czymś myślał głęboko i nie zwracał większej uwagi na to, co tworzy. Choć wyraźnie właśnie po to rozpoczął cały proceder, by nie myśleć o czymś innym. Położyłem dłoń na nadgarstu mężczyzny, chcąc zwrócić na siebie uwagę na tyle subtelnie, by nie odciąć sobie drogi do porozumienia czujnością demona.
Poczuwszy mój dotyk, Sel otworzył dotychczas przymknięte oczy szerzej.
- Uważaj, bo zaraz wymyślisz koło - uśmiechnąłem się lekko.
- Dla ciebie wszystko, kotku - zaśmiał się demon, bardziej ze swojego dowcipu niż mojego. Oboje spadaliśmy ostatnio z formą.
- Coś się stało? Odkąd wjechaliśmy do miasta zupełnie zamilkłeś - zauważyłem, patrząc demonowi prosto w oczy z lekką troską. Miałem nadzieję, że powie mi choć część tego, co chodziło mu po głowie.
- Nieważnie, nie martw się - spodziewałem się takiej odpowiedzi. - Ludzie chcą stworzyć człowieka na obraz manekina [niedokładny cytat - B. Schultz "Sklepy cynamonowe"] , nic więcej.
- Nie rozumiem - przesiadłem się na siedzisko obok Sela. - Jeśli będzie się coś działo, to mi powiesz, prawda? Ufasz mi do tego stopnia, prawda? - było to trochę pytanie wymuszające odpowiedź, ale nie wiedziałem, jak inaczej zyskać zgodę mężczyzny. Ten westchnął głęboko.
- Wiesz, że nie dajesz mi innego wyboru stawiając tak sprawę? - wiedziałem aż za dobrze. Uśmiechnąłem się na chwilę. - Rozumiem, wszystkiego się dowiesz, jeśli będziesz musiał.
- Wtedy już będzie za późno na cokolwiek, znając ciebie - stwierdziłem z nieco zbyt pretensjonalną nutą w głosie, niż bym sobie to życzył.
- Ale chyba przyznasz mi rację, że tak będzie ciekawiej - wymruczał mężczyzna tuż przy moim uchu i przytrzymał je na ułamek sekundy w zębach. Potem dwoma palcami lewej ręki popchnął mój policzek, zmuszając do obrócenia głowy tak, by nasze usta się spotkały. Położyłem mu rękę na karku, ale nie pozwalałem, by posunął się za daleko. Nie czułem się zbyt pewnie, podświadomie oczekując, aż ktoś nagle otworzy drzwiczki powozu i nas nakryje.
Jak gdyby na zawołanie, ktoś zapukał w okno z lustra weneckiego [uzupełnienie - tak, właśnie dlatego pojawiło się to lustro, gdyby ktoś nie wiedział, jak ono działa w rzeczywistości. Tu troszkę naginamy prawa fizyki, bo w środku karety aż tak ciemno nie było, więc mogłoby działać tylko dla widza z dalekiej odległości, ale zrzućmy to ma magię lub błąd w sztuce ;P]. Odskoczyłem jak oparzony.
- O co chodzi? - spytał Sel, wyraźnie niezadowolony.
- Wjeżdżamy już na teren miasta. Gdyby panicz Minstrel zechciał zsunąć okna i pokazać się mieszkańcom, byłyby to bardzo dobrze odebrane - powiedział służbowym tonem jeden z lokajów. Popatrzyłem na demona. Ten tylko kiwnął nieznacznie głową.
- O-oczywiście - odpowiedziałem, nie potrafiąc jednak powstrzymać się przed zawahaniem. Bałem się konfrontacji z ludźmi... z duchami, nie wiedziałem, czego oczekiwać. A przede wszystkim, cokolwiek bym o sobie nie powiedział, to twierdzenie o odwadze czy pewności siebie w tłumie byłoby szczytem bezczelności i hipokryzji. Szyba zjechała w dół.
- Uspokój, to w końcu twoi poddani, nie powiedzą złego słowa choćby bardzo tego chcieli - Sel położył rękę na moim udzie. Lokaj zauważył to i zmarszczył nieco nos w dezaprobacie, ale nic nie powiedział.
- Właśnie o to chodzi, że mogą chcieć - zauważyłem. - W końcu pojawiam się znikąd i nagle chcę sobie uzurpować prawo do mieszkania w pałacu. Nie sądzisz, że może się to nie podobać?
- Jak zwykle przesadzasz. A to ponoć ja uważam ludzi za idiotów i wietrzę spiski - Sel włożył rękę pod połę płaszcza, który miałem na sobie i zsunął go w bardziej widocznego na zewnątrz ramienia. Zdziwiony popatrzyłem na niego. - Skoro tak ci zależy na opinii ludzi, to nie pokazuj się im w czymś, na czym wyszyto emblemat innego żywiołu - stwierdził. Bez słowa zrzuciłem z siebie ubranie zupełnie.
Wietrzny Pałac - grafika ze strony moltee.com |
Wjechaliśmy na teren miasta. Podświadomie porównywałem je ze stolicą. Było zdecydowanie jaśniejsze, prawie wszystkie budynki zbudowano z białej cegły i wykończono błękitnymi elementami. Budynki były wysokie i pasowały do siebie stylistycznie, jak gdyby projektowane wspólnie przez jednego architekta i nigdy nie dobudowywane. Podczas, gdy w Senelle wszystko żyło własnym życiem i było niejednokrotnie przytłaczające, tu sprawiało wrażenie lekkiego jak piórko i czującego się częścią większej całości. Gdyby budynki mogły być ludźmi, te pewnie byłyby gromadką wysmukłych dziewcząt w zwiewnych sukienkach. O stolicy inaczej jako o bandzie rozbójników czy pierwotnym plemieniu z maczugami przy boku myśleć nie potrafiłem.
Na szerokich niczym największe trakty handlowe ulicach zebrało się mnóstwo gapiów, przeciskających się między sobą, żeby zobaczyć mój powóz. Starałem się uśmiechać, ale powoli strach przed tłumem zaczął brać swoje.
- Spokojnie, kotku, jestem przy tobie. Poza tym, chyba nie sądzisz, że aż tak by im zależało na zobaczeniu cię, gdyby żywili jakąkolwiek urazę - demon był spokojny jak nigdy. Nie wiem, czemu, ale coś mi podpowiadało, że była to fasada, za którą ukrywał to, co jeszcze przed chwilą zajmowało mu myśli.
- Miłe złego początki - mruknąłem.
- Zbliżamy się do pałacu - stwierdził w końcu lokaj.
Rzeczywiście, zabudowanie zaczęło się zmieniać. Ogólny klimat pozostawał niezmienny, ale budynków było coraz mniej, za to większe. Przerzedzał się też tłum. Najwyraźniej nie wszystkim wolno było przebywać w okolicach siedzib arystokracji. Gdy w końcu zatłoczone ulice zmieniły się w sporadycznie uczęszczane, odetchnąłem w ulgą i opadłem na siedzenie, opierając głowę o bark Sela.
- Widzisz, nie było aż tak źle - stwierdził, gładząc moje włosy wolnymi ruchami wierchu dłoni. - Ubierz to, zaraz wysiadamy - mężczyzna podał mi uprzednio zdjęty płaszcz. Bez słowa zgodziłem się i nieco spiąłem w oczekiwaniu, aż dojedziemy.
Kareta zatrzymała się pod wysokim na kilkaset metrów budynkiem o strzelistych wieżach i kopule pośrodku. Lokaj zeskoczył na ziemię i otworzył przede mną drzwiczki. Chciałem wyjść, ale Sel powstrzymał mnie gestem ręki. Wysiadł, a następnie wyciągnął w moją stronę rękę, chcąc mi pomóc w pokonaniu progu. Moją pierwszą myślą był protest przeciwko temu, ale gdy tylko zauważyłem czwórkę czekających przed wejściem do pałacu ludzi w dość wytwornym ubraniu, przyjąłem dłoń.
- Witamy w Wietrznym Pałacu, paniczu Minstrelu - podszedł do nas najstarszy z czekających, mężczyzna o białych jak kreda włosach i brodzie, ubrany w przyjemnie zielony mundur. Wątpiłem, by był wojskowym, przynajmniej aktualnie. - Pani Melodi już pana oczekuje. Wszyscy niezmiernie się cieszymy wraz z nią z pańskiego przybycia - mężczyzna skłonił się z gracją, bez większej służalczości, bardziej w odzewie dobrych manier dworskich. Miałem przeczucie, że pomimo zachowania, nie uznaje mojej obecności.
- Dzień bez wazeliny to dzień stracony - mruknął Sel na granicy słyszalności. Nie byłem pewny, czy starszy mężczyzna też dosłyszał te słowa.
- Ach, gdzie moje maniery. Jestem Libernus Elentamentaver von Ztonty - przedstawił się. - Akompaniują mi lord Valtrana Isemenetri von Kleshender, lady Samentria oraz kapitan Shuntarno - po kolei ukłonili się wyglądający na szlachcica mężczyzna o blond włosach, pełen dumy i prawdopodobnie wychowany w duchu wojskowym, młoda szatynka w sukni wlokącej się za nią falami i wojskowy o wyglądzie płatnego zabójcy-szpiega w czarnym, przyległym do ciała mundurze i z długą pochwą z mieczem przy boku.
Świetny blog! A opowiadanie naprawdę wciągające :)
OdpowiedzUsuńJestem z zapytaja. Mogę liczyć na rewanż i poklikanie w linki CHOIES na mojej stronie? bardzo mi na tym zależy gdyż chcę współpracować z tą firmą :)