Na początku krótkie ogłoszenie
parafialne (módlmy się, żeby się znowu nie wywaliło na pół strony
standardowej). Cieszę się, że komentujecie, ale, jak już kilka
razy mówiłam, statystyki to nie wszystko, więc jeśli ma to być
nabijanie polegające na przepisaniu czyjegoś komentarza, to
możecie sobie podarować i po prostu wrzucić swój link do strony o
linkach, przynajmniej będziecie udawać. Skąd wiem, że kopiuj ->
wklej poszło w ruch? To proste - potrafię zrozumieć, że jedna
niezbyt uważna osoba stwierdzi, że zaczynam z historią (w końcu od
stycznia minęło tak niewiele czasu), bo trzeci sezon dopiero się
rozkręca i omyłkowo kliknie nie tą samogłoskę co trzeba, pisząc
imię głównego bohatera. Ale w dwie równie "pomylone" osoby jedna
pod drugą to już raczej nie. Możecie mi wierzyć, że prędzej wejdę
na samą linkę, choćby z szacunku do kogoś, kto nie próbuje wciskać
mi kitu, że czytał, nie odnosząc ani jednego słowa do fabuły
ostatniego postu, o ogóle już nie mówiąc. Tyle, znowu krótkie
ogłoszenia zaczynają żyć własnym życiem, chyba będę musiała zrobić
dla nich odrębną sekcję...
Szliśmy długim korytarzem,
mijając kolejne serie obrazów. Były to głównie portrety,
półportrety i pełne wizerunki dam i dżentelmenów, choć trafiały
się też mapy czy "zwykłe" krajobrazy. Przez całą drogę lord
Elentamentaver o czymś rozprawiał, popierając swoje słowa obszerną
gestykulacją. Kilka razy musiałem się uchylać przed jego
zamachniętą dłonią dość sporych rozmiarów, by zachować obecny
kształt nosa i żuchwy. Gdyby jednak ktoś kazał mi powtórzyć
ostatnie zdanie mężczyzny, czy choćby jakiekolwiek jego zdanie
wypowiedziane od momentu wejścia do pałacu.......................
i to by było na tyle w tym temacie.
- I jak panicz sądzi, czy miałem rację? - usłyszałem ten moment
tylko dzięki temu, że Sel szturchnął mnie w odpowiednim czasie.
- No cóż - udałem zamyślenie. - Sądzę, że to dość skomplikowana
sprawa, wolałbym się nie wypowiadać, nie znając wszystkich
okoliczności - wypaliłem w końcu, próbując za wszelką cenę uniknąć
konsekwencji nieprzykładania najmniejszej uwagi.
- O, to-to-to! Ja też mówię, że kobieta to mechanizm nazbyt
zawiły, żeby go zrozumieć! Nie to, co mężczyźni, u nas wszystko
jest na swoim miejscu. Ale jednak musiałem coś zrobić,
więc - i tak dalej. Dostrzegłem kątem oka, że idący obok mnie lord
Valtrana przygląda mi się dość czujnie. Nie wiedziałem, czy to
dobry znak, czy zły.
W końcu dotarliśmy przed wysokie drzwi z białego drewna. Wyglądało
na naturalnej barwy, choć nie mogłem sobie przypomnieć choćby
jednego gatunku drzewa czy krzewu o takim kolorze.
- Gotowy? - spytał mnie Sel, nachylając się od tyłu nad moim
uchem. Odezwał się pierwszy raz od dość już długiego czasu.
Skinąłem głową, a odrzwia się otwarły...
Siedziałem wyprostowany aż do granic bólu kręgosłupa na satynowym
fotelu. Podejrzewałem, że ten mądry człowiek, co wymyślił
określenie "siedzi jakby połknął kij od szczotki" wzorował się
właśnie na mnie. Naprzeciwko, w podobnym meblu, rozpierała się
wygodnie młoda kobieta o zachęcającym uśmiechu. Miała błyszczące,
delikatnie falujące włosy, sięgające kaskadami aż do pasa. Ubrana
była w suknię koloru świeżych igieł świerku, przetykanej złotą i
świetliście czerwoną nitką - kolorami ognia.
Poza naszą dwójką, w pomieszczeniu znajdowali się również Sel,
stojący z pełną gracji służebnością, czujący się jak u siebie
Valtrana, skaczący dookoła nas obojga lord von Ztonty oraz cicha i
ledwo zauważalna lady Samentria. Podejrzewałem, że również młody
kapitan gdzieś tu jest, ale było to przekonanie głównie oparte na
tym, że przecież zniknąć nie mógł, a widziałem, jak przekraczał
próg wraz z nami. Moje przypuszczenia wkrótce się sprawdziły.
- Coś się szykuje, inaczej nie miałbyś obstawy psa generalskiego.
W razie czegokolwiek niepokojącego, nie używaj magii i nie atakuj
pierwszy - usłyszałem szept demona tuż przy swoim uchu. Wydawało
mi się, że wyłapałem lekkie drżenie jego głosu, ale mogło to być
spowodowane bardzo cichym tonem, bądź nieznacznym ruchem podczas
mówienia. Skinąłem głową, na znak, że przyjmuję. Wystarczająco
dużo razy mężczyzna wyczuwał zagrożenie na spotkaniach, bym mu nie
ufał.
- Och, Minstrelu, naprawdę nie wiesz, jak się cieszę, że cię
widzę. To doprawdy wielkie święto dla całego Narodu Czterech
Wiatrów. Gdyby tylko twój ojciec mógł tego doczekać... - nieco
załamał się jej głos. Nie znałem powodu tego, więc nie wiedziałem,
jak zareagować.
- Wasza wysokość, proszę nie zapominać, że młody dziedzic może się
czuć niezręcznie, nie znając przeszłości - zareagował Valtrana.
Szlachcic wydawał się czytać na wylot w mojej twarzy. Nie on
jeden, z resztą, z zebranych. - Byłoby wskazane, gdyby poczekała
pani ze wspominkami khe Przemysława, dopóki panicz Minstrel
zorientuje się w sytuacji - nie bez dziwienia zauważyłem, że wobec
"Przemysława", a więc najprawdopodobniej mojego ojca, człowieka,
szlachcic użył tytułu khe, czyli brata oręża, druha w walce.
Sugerowało mi to, że Valtrana nie tylko znał mojego ojca, ale i go
szanował. W końcu, nikt nie powiedziałby o drugim khe, gdyby nie
uznawał jego zdolności w posługiwaniu się mieczem.
-Ach, ta, oczywiście. Bardzo cię przepraszam. Nie powinnam cię
zadręczać takimi wątkami, w końcu dziś jest dzień radości -
kobieta uśmiechnęła się łagodnie. Nasza rozmowa zeszła na
niezobowiązujący temat przysłowiowej pogody. Bardziej istotne
informacje, jakie z niej wyłapałem, to kwestia ostatniego zatargu
miedzy Narodem Czterech Wiatrów i Narodem Czterech Płomieni.
Zauważyłem, że panowała tu jakaś dziwna mania czwórek, może to
jakaś szczęśliwa liczba, czy coś... Co do konfliktu, to nie był
poważny, angażował głównie grupy przygranicznych plemion
koczowniczych i kłótnie celno-przewozowe towarów regionalnych.
Kolejną była sprawa szkoły. Nie mogłem do niej uczęszczać z dwóch
powodów - byłem synem szlachetnym oraz stanowczo za starym synem,
żeby móc się pokazać publicznie z błędami, którym z pewnością by
trochę było. - Słyszałam, że otrzymałeś już swoje skrzydła dzięki
pewnemu młodemu symurgowi. Chętnie poznałabym to zwierzę, żeby móc
mu odpowiednio podzięko... - Melodi nie dane było dokończyć
zdania. Drzwi otwarły się z wielkim hukiem, odsłaniając
szamotaninę.
Z korytarza w naszą stronę biegło czterech żołnierzy (znowu ta
przeklęta czwórka), goniąc zielone, migające coś. Gwardziści nawet
nie próbowali zachowywać się cicho, wrzeszczeli hasła o
przyzwoitości pijanego szewca. Nagle mignęła mi przed oczyma kula
w kolorze liści kasztanowca.
- Poszły mnie, gadziny jedne niewychowane! - syknął Kiryuu,
zupełnie zmaterializowany przed moimi oczyma, ze szponami tylnych
łap wbitymi w oparcie fotela, a przednimi położonymi na moich
kolanach. Symurg miał odsłonięte dziąsła, warcząc cały czas
przeciągle, a skrzydła rozłożone do połowy, by w każdej chwili
mógł uciec bądź zaatakować. Nie rozumiałem zupełnie, co się
dzieje.
Poza mną, zszokowana była również Melodi, siedząca z bladą twarzą
naprzeciwko i pomagająca jej lady. Mężczyźni byli w tej sytuacji
bardziej pragmatyczni - starszy usunął się gdzieś na bok, nie
chcąc wyraźnie zawadzać i, brońcie Niebiosa, oberwać przez
przypadek. Valtrana zmaterializował kulę wiatru, nie atakując
jednak, być może z powodu niepewności w zamkniętym pomieszczeniu,
być może z chęci odkrycia powodu zamieszania. Pozostała dwójka
wyciągnęła miecze, różny był jednak kierunek ich skierowania.
Kapitan Shuntarno manewrował czubkiem ostrza i wzrokiem między
mną, a Kiryuu, Sel natomiast, w plecami opartymi o fotel, w
strażników.
- Co tu się dzieje, psie? - syknął, nie odwracając nawet na
centymetr głowy w stronę moją i symurga. Mimo wszystko, wydawało
mi się, że uznaje w Kiryuu stronnika i mu wierzy, chcąc bronić w
razie czego.
- Lepiej tak nie szczekaj, tylko się stąd zmywaj. Ktoś ci bardzo
uczynnie przyczepił ogonek, i to dość kolorowy, z tego, co
usłyszałem - odfuknął ten, łypiąc wzrokiem po potencjalnych
napastnikach.
- O czym ty mówisz?
- Ty wiesz bardzo dobrze. Mam wszystkim teraz opowiadać o twojej
szlachetnej historii? - symurg łączył ze sobą słowa za pomocą
zupełnie zwierzęcego warczenia. - Spieprzaj, póki masz czas.
Minstrel nie potrzebuje jeszcze ciebie mieć na liście problemów -
reakcja mężczyzny na to stwierdzenie była dość zaskakująca.
Zaśmiał się, po czym wbił miecz w bok fotela, chowając ostrze
niemal w całej wysokości materiału i dobrej jakości waty, po czym
wymruczał tylko naprędce "Pilnuj Rene!" i przebiegł przez całą
długość pokoju, po czym wyskoczył przez otwarte okno. Nie miałem
wątpliwości, że zmienił się w pawia i odleciał. Nie miałem jednak
pojęcia, dlaczego, po co, i wreszcie: dokąd.
Posłowie:
Tak... Jakby to powiedział maturzysta: porównywawując z
poprzednimi wyczynami, wyszło mi jak Pankracemu z rewolucją
["Nieboska komedia" Kraszewskiego, jakby ktoś szukał dramatycznych
porywów duszy] - szału nie ma, dupy nie urywa. Ale mam nadzieję i
nadzieię, że mi wybaczycie brak rozmiaru, bo ponoć rozmiar się nie
liczy, a małe jest piękne.
Koniec posłów, eurodeputowanych i innych poślinionych rzeczy
Wydaje mi się, że będę tu częściej zaglądać :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się jak piszesz i ogólnie cały pomysł ;>
Zaobserwowałam ;>
www.cicha-kawiarenka.blogspot.com
cóż faktycznie krótki. zdążyłaś mnie już zaciekawić, a potem urwałaś ech.
OdpowiedzUsuńżyczę weny i czekam na następny rozdział x