I tu moi drodzy
państwo kończy się sezon 1. A właściwie nie ty, tylko te kilkadziesiąt linijek
pod spodem. Cieszę się, że wejść coraz więcej, ale prosiłabym o pisemny dowód
tego, że jest to ktoś inny niż ja co pięć minut odświeżająca stronę. Do pracy rodacy,
komentarze się same nie napiszą. Nie przeciągając w nieskończoność, piszemy,
nie gadamy.
Rozejrzałem się
nerwowo po pomieszczeniu. "Salonik" miał wielkość mniej więcej całej
mojej rodzinnej chaty wraz ze stodołą i przyokiennym ogródkiem. Dodatkową
ironią był fakt, że księżniczka zaprosiła mnie tu, ponieważ "na małej
przestrzeni dużo łatwiej o intymną atmosferę", cokolwiek pod słowem
"intymny" się kryło. Może i martwiłoby mnie ono, gdybym nie miał do asysty Ku,
jakoś dziwnie małomównego i kulturalnego. Może po prostu przepych wszystkiego i
wręcz jarmarczna momentami błyskotliwość dookoła robiły na nim
takie wrażenie. Bo w zmianę poglądów nie za bardzo mogłem uwierzyć. Mniejsza o
powód, demon towarzyszył mi cały czas niczym cień, ciągle krok za mną, ale
nigdy nie zwracając na siebie niepotrzebnej uwagi.
Wreszcie przyszła
księżniczka. Miała około 20 lat, może trochę mniej lub więcej, mocny złocisty makijaż świetnie zacierał granicę. Ubrana była w pomarańczową suknię z
trójkątnym, wąskim dekoltem, sięgającym niemal pępka. Rękawy były długie i
bardzo szerokie, kończące się prawie na wysokości kolan. Wiązana w pasie na
przypominający nieco gorset pasek, podkreślała idealną figurę księżniczki, i
tak już zwracającą uwagę przez prosty, sięgający ziemi krój. Poza suknią miała
na sobie coś, co określiłbym mianem ogona, bo nic innego do głowy mi nie
przychodziło. Z tyłu, na wysokości pasa pysznił się czerwony pas długich włosów,
jak gdyby jakiegoś futra, o nad wyraz puszystej i obszernej strukturze. Podobne
"futerko" znajdowało się wokół szyi kobiety.
- Dziękuję, że był
pan łaskaw na mnie zaczekać, panie Kazekiri - księżniczka dygnęła z gracją, a
ja pośpiesznie wstałem, przetrzepując spodnie z niewidzialnego kurzu.
Zauważyłem, że Ku chichocze lekko, oparty z nonszalancją o ścianę pod oknem z
założonymi na siebie rękoma i podsuniętą pod ścianę prawą stopą.
- Jestem zaszczycony
pani zaproszeniem i możnością obecności w tak dostojnym miejscu -
odpowiedziałem odwzajemniając ukłon, gdy już doszedłem do ładu ze sobą.
- Przyjemność leży
po mojej stronie - dystyngowany uśmiech księżniczki uwydatnił jej małe usta,
pomalowane jaskrawoczerwoną szminką i równe, białe zęby o nienagannych
proporcjach. - Jeśli pan pozwoli, usiądźmy - księżniczka wykonała gest ręką w
kierunku dwóch pluszowych puf, rozdzielonych małym okrągłym stoliczkiem na
herbatę z misternie rzeźbioną jedną nogą i częściowo szklanym blatem.
- Oczywiście -
podszedłem do dalej położonej pufy i poczekałem, aż księżniczka umości się ze
swoim czerwonym asortymentem, zanim sam usiadłem.
- Może się pan
napije herbaty? Ostatnio moja służka nabyła oryginalną Da Hong Pao sprowadzoną
przez kupca zza oceanu. Doprawdy, wyśmienity okaz - no tak, zapomniałbym, że
rodzina królewska nawet herbatę pije za kwotę, jakiej przez rok nie zobaczy
statystyczny poddany. Nie zdziwiło mnie również słowo "służka", które
znaczyło nie mniej, nie więcej jak ładnie ubrana niewolnica.
- Nie śmiałbym
odmówić tak zacnej gospodyni - uśmiechnąłem się lekko z salonową swobodą. Była
to jedna z dość wielu rzeczy, jakiej się nauczyłem u mistrza, pomijając
złodziejstwo, oszustwo i doktrynę nieufności - hipokryzja. Salony aż
przeciekały od niej. Nie bez powodu dla dam są jedynie karmelki, a brak
wiosennych marzeń zdradnych.
- Mra! - zawołała
księżniczka i niemal od razu w drzwiach pojawiła się kobieta o jasnobrązowej
cerze w prostej, błękitnej sukience, bardziej przypominającej zawiązany na ciele
ręcznik niż prawdziwe ubranie. Kobieta skłoniła się beznamiętnie, po czym
wzięła z komody tacę z dwiema filiżankami mieszczących w przybliżeniu połówkę
dużej śliwki oraz czajniczek herbaciany. Rozpaliła przenośny podgrzewacz do
herbaty i wlała z dzbanka świeżą wodę do czajnika. Jak przypuszczałem, zestaw
był przygotowany tuż przed moim przybyciem. Miałem ochotę przyjrzeć się zręcznej
pracy kobiety, ale gospodyni planowała coś innego.
- Zastanawia się
zapewne pan, dlaczegóż to poprosiłam pana o przybycie - powiedziała, zwracając
całą moją uwagę na sobie.
- Nie zaprzeczę,
jest to dla mnie zaskoczeniem. Nie każdy ma zaszczyt pojawienia się na
królewskim dworze - odpowiedziałem dość dyplomatycznie.
- Otóż, słyszałam
wiele o pana dokonaniach. Doprawdy, gdy jeden z moich wiernych poddanych -
oczywiście miała tu na myśli poddanego z nie najmniejszym dochodem i skarbcem
rodowym - opowiadał mi o pana walce z trójgłowym nekomatą wręcz mdlałam ze
strachu. A to były tylko opowieści - skojarzyłem jak przez mgłę to wydarzenie.
Około roku temu w pewnym dworze pojawił się rzeczywiście koci demon,
potrafiący kontrolować ciała zmarłych. Nie był to jednak nekomata, a jego
słabsza odmiana, czyli bakeneko i całe zajście było tak niebezpieczne, jak
potknięcie się na suchym piasku. Nie warto m
było przeznaczać zbytniej uwagi na tak rutynowe interwencje. Zwłaszcza, że bakeneko, jak to często bywa ze
zwierzęcymi demonami, łatwo dał się oswoić, więc go nawet nie musiałem zabić i o
ile się dobrze orientuję, to służy teraz jako opiekun do dzieci i
myszołap.
- To nic takiego,
mogę panią zapewnić. Na tej ziemi żyje wielu egzorcystów czy treserów demonów,
znacznie ode mnie sprawniejszych w swoim fachu - powiedziałem. Nie chciałem być
skromny, była to prawda. Jeśli jakiś demon był potężny, to i tak w większości
przypadków zabójcą byłem nie ja, a Ku i jego płonące pióra.
- Niech pan nie
będzie skromny. Plotki o potężnym i przystojnym magu w towarzystwie wielkiego pawia aż huczą w całym królestwie, nie pomijając stolicy. Swoją drogą, byłabym
kontenta, mogąc zobaczyć to zwierzę - w głosie kobiety słyszałem nadzieję.
- Wybaczy mi pani,
ale na chwilę obecną jest to niemożliwe. Mój towarzysz jest obecnie dość zajęty
i niestety będzie pani musiała poczekać ze spotkaniem go. Obiecuję jednak, że
potrwa to jak najkrócej - uśmiechnąłem się przepraszająco. Nie mogłem jej
powiedzieć, że "wielki ptak" właśnie zubaża jej doniczkową roślinkę o
kolejne liście. Służąca podeszła do stolika, położyła przed nami tacę i rozlała
herbatę do filiżanek, zaczynając od mojej. Księżniczce się to wyraźnie nie
spodobało.
- Cóż za szkoda. No,
ale nie mogę wymagać od pana zaniechania obowiązków. Słyszałam, że za swoje
usługi nie brał pan również wiele pieniędzy, a często tylko coś zapisywał w
jakiejś księdze.
- Owszem. Nie
potrzebuję pieniędzy, a informacje nieraz są o wiele przydatniejsze od nowych
błyskotek - na moje szczęście kobieta nie dostrzegła w moich słowach sarkazmu,
a niewolnica nie widziała powodów do nadmiernej lojalności. - Możemy jednak
wrócić do pierwotnego tematu?
- To znaczy?
- Dlaczego pani mnie
tu sprowadziła. Bo nie uwierzę, że tylko dla ploteczek i obejrzenia pawia, bo
tych ma pani zapewne dziesiątki.
- Pan jest
równie niecierpliwy, jak mówią. Ale cóż, pragmatyczne podejście i konkretność
są ponoć ludziom bardzo przydatne w życiu, choć nie rozumiem tej mody - kobieta
wydawała się być rozbawiona. Gdyby ktoś miał jeszcze podejrzenia, że może
wiedzieć cokolwiek o życiu "normalnych" ludzi, teraz zostałyby one
rozwiane. - Jak już mówiłam, wiele plotek opisuje pana zdolności i urodę -
trzask zwrócił naszą uwagę na Ku. Mężczyzna bawił się metalową plakietką do
momentu, aż pękła mu ona w palcach, pozostawiając po sobie stalowy proszek w
rękach demona.
- Przepraszam,
troszkę zapomniałem o ograniczeniach metalu - odpowiedział z nonszalancją w
głosie. A już prawie zaczynałem tęsknić za jego wyniosłym stylem bycia. Prawie.
- No cóż,
wracając do tematu - księżniczka nie miała zamiaru dać sobie odebrać na długo
głosu. - Zdolności nie można panu odmówić, ale nimi samymi nikt jeszcze daleko
nie zaszedł. Potrzebne są jeszcze inne wartości - czytaj hipokryzja,
bezwzględność, mściwość, egoizm, znajomości i umiejętność świecenia
zakończeniem nóg komu trzeba. - Jest pan młody i niepodważalnej urody, a to
przemawia na pana korzyść - patrz ostatnie z wymienionych przeze mnie. - A tak
się składa, że ja właśnie poszukuję kogoś takiego. Otóż, zbliża się dzień, w
którym obejmę rządy po ojcu, niestety już bardzo chorym - podtrutym,
uzależnionym od "magicznych ziółek" i wykopanym z władzy realnej. -
Rozumie pan, że jako władczyni nie wypada mi nie mieć odpowiedniego zaplecza ludzi
za sobą. Nie mogę przejąć kurtyzan po obecnym władcy - zdziwiłem się, że
księżniczka nie ukrywa, do czego byłem jej potrzebny. Jakkolwiek pozycja
kochanka była dość wygodną z obiektywnego punktu widzenia, propozycję uznałem
niemal jako obrazę.
- Jestem magiem, nie
chłopczykiem do wynajęcia - odpowiedziałem z lekką agresją w głosie.
- Ależ proszę tego
tak nie odbierać - kobieta była zszokowana moją reakcją. Z pewnością
przewidywała coś zgoła odmiennego. - Nie chciałam pana obrazić. Jest to wielka
szansa na awans społeczny i finansowy. A ja wielu kochanków posiadam, nikt nie
mówi, że musiałby mi pan często towarzyszyć w łożu - w jej głosie czułem
nieprzyjemną nutę. Księżniczka oczyma wyobraźni już mnie widziała jako swoją
zabawkę seksualną, bo inaczej tego nazwać nie można było. Zapewne wielu młodych
mężczyzn wpadło w dziejach historii w podobne klateczki ze złotych prętów na
wystawę egzotycznych okazów, ale ja nie miałem zamiaru stać się jednym z nich.
- Moja decyzja jest
nieodwołalna. Pani wybaczy, ale mam inny plan przeżycia reszty swojego czasu.
Za pozwoleniem - wstałem i podszedłem do drzwi. Zaczekałem jeszcze tylko na Ku
i razem wyszliśmy, zostawiając rozczarowaną i poniekąd oburzoną księżniczkę
samą sobie z niewolnicą. Jeszcze się drzwi dobrze nie zamknęły, a już słychać
było, jak służąca otrzymuje ciosy za źle wypełnione zadanie.
- W wodzie był dość
mocny narkotyk - powiedział Ku, gdy szliśmy korytarzem, jak gdyby czytając w
moich myślach.
- Nie zareagowałeś
od razu. Jestem z ciebie dumny - nie kryłem ironii. Demon tylko się uśmiechnął
w odpowiedzi.
Tawerna Dużego Ryśka
z dość przemawiającym do wyobraźni symbolem była równie zachęcająca jak przed
kilkoma laty Pod Brzuchatym Bykiem, ale nie miałem ochoty na coś
wysublimowanego. Zwłaszcza, że teraz nie byłem sam. Gdy tylko weszliśmy do wynajętego
nam pokoju i przepłoszyłem magią wszelkie robactwo oraz gryzonie, usiedliśmy na
łóżku.
- Nie musiałeś
odmawiać. Wystarczyło dobrze się ustawić i nie musiałbyś się już więcej szlajać
po śmierdzących dziurach i zapomnianych przez bogów dziczach - stwierdził Ku,
kładąc dłoń na udzie mojej zgiętej i podłożonej pod drugą nogi.
- Zdecydowanie
bardziej wolę się szlajać niż sprzedać po raz kolejny - odpowiedziałem
spokojnie.
- Skoro tak mówisz.
Obyś tylko nie żałował swojej decyzji - demon zbliżył się do mnie i nasze usta
się spotkały. Chciałem się odsunąć, ale smukła dłoń na karku uniemożliwiła mi
to. Nie protestowałem dalej. Z lekkim westchnięciem założyłem demonowi ręce na
kark i splotłem ze sobą kilkanaście centymetrów za jego szyją.