piątek, 31 stycznia 2014

Special A

Skończyliśmy pierwszą serię więc w oczekiwaniu na drugą kilka niezwiązanych z fabułą postów. Dziś zrobię podsumowanie liczb, bo jako matematyczka liczby lubię.
Zacznę może od ogólnych statystyk. Powstało 10 postów (teraz już 11), na które odpowiedziało 11 komentarzy, czyli jak nietrudno policzyć, stosunek 1:1 prawie mamy. Może liczyłam na trochę więcej, no ale to w końcu początki, pierwsze koty za płoty, śliwki robaczywki też wyrzucamy, jest. Oczywiście, temat nie jest zamknięty, możecie zdziałać w tej kwestii wiele, a nawet i wszystko, co się tylko da. Najczęściej przychodzicie tu z howrse.pl, pokewars.pl, zapytaj.onet.pl oraz scmplayer.net. Znaczna większość pochodzi z kwadratowego koła z cyckiem zwanego Polską, ale też mamy gości z Rosji, Niemiec i USA.
Odnośnie poszczególnych postów, to najpopularniejszym jest rozdział 3 z 23 wejściami, najmniej popularne 4 i 2 egzekwo (tak to się chyba pisze) z 4 wejściami. Komentarze zaczęły się pojawiać od posta 3, najwięcej (bo 3) było  w rozdziale 5. Post ten też otrzymał najwięcej google+\ów w ilości 2 (pozostałe po 1).
Ze statystyk to by chyba było tyle, więcej i tak nie widzę. Powstała kolorowa wersja okładki już raczej nie do odwołania, więc wstawiam dla ciekawych. Obrazek, jaki jest, każdy już widzi (skaner straszny a programu typowo pod zdjęcia brak na stronie dysku).
Z originale to brudne coś na dole jest błękitem, paw jest bardzo intensywny, koszula Kiriego nie została przeżuta przez trzy krowy a czarne niestety nie pozostało czarne.
Co więcej... zrzucałam ostatnio cały sezon na plik do siebie i jestem wręcz przerażona ilością literówek z kategorii dziwne, głupie i zupełnie niepotrzebne. Zazwyczaj uznawałam się za kogoś, kto nie ma problemów nawet na komputerze z utrzymaniem cywilizowanej ortografii, ale najwyraźniej przeliczyłam się. Dziś i jutro przejrzę każdy post dwa razy jeśli nie więcej na tropie wszystkich nowotworów językowych i obiecuję się poprawić w nowym sezonie (który nastąpi już niebawem). Jeśli ktoś lubi bawić się w ortograficzne kruczki, zapraszam do zabawy, można wziąć posadkę mojego edytora poprawiacza. Chociaż sama bym chyba nie piszczała z zachwytu nad tym zadaniem, szczerze mówiąc, zwłaszcza że niepłatne.
To chyba tyle, muszę mieć co jeszcze pisać w następnych zapychaczach.... znaczy się postach specjalnych. Na koniec pożegnamy się z wesołą nutką z filmu, na który nie mogę się doczekać, a wszelkie siły wyższe nie doceniają tego entuzjazmu czekając z wydaniem DVD już ponad pół roku.

czwartek, 30 stycznia 2014

6


I tu moi drodzy państwo kończy się sezon 1. A właściwie nie ty, tylko te kilkadziesiąt linijek pod spodem. Cieszę się, że wejść coraz więcej, ale prosiłabym o pisemny dowód tego, że jest to ktoś inny niż ja co pięć minut odświeżająca stronę. Do pracy rodacy, komentarze się same nie napiszą. Nie przeciągając w nieskończoność, piszemy, nie gadamy.

Rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu. "Salonik" miał wielkość mniej więcej całej mojej rodzinnej chaty wraz ze stodołą i przyokiennym ogródkiem. Dodatkową ironią był fakt, że księżniczka zaprosiła mnie tu, ponieważ "na małej przestrzeni dużo łatwiej o intymną atmosferę", cokolwiek pod słowem "intymny" się kryło. Może i martwiłoby mnie ono, gdybym nie miał do asysty Ku, jakoś dziwnie małomównego i kulturalnego. Może po prostu przepych wszystkiego i wręcz jarmarczna momentami błyskotliwość dookoła robiły na nim takie wrażenie. Bo w zmianę poglądów nie za bardzo mogłem uwierzyć. Mniejsza o powód, demon towarzyszył mi cały czas niczym cień, ciągle krok za mną, ale nigdy nie zwracając na siebie niepotrzebnej uwagi.
Wreszcie przyszła księżniczka. Miała około 20 lat, może trochę mniej lub więcej, mocny złocisty makijaż świetnie zacierał granicę. Ubrana była w pomarańczową suknię z trójkątnym, wąskim dekoltem, sięgającym niemal pępka. Rękawy były długie i bardzo szerokie, kończące się prawie na wysokości kolan. Wiązana w pasie na przypominający nieco gorset pasek, podkreślała idealną figurę księżniczki, i tak już zwracającą uwagę przez prosty, sięgający ziemi krój. Poza suknią miała na sobie coś, co określiłbym mianem ogona, bo nic innego do głowy mi nie przychodziło. Z tyłu, na wysokości pasa pysznił się czerwony pas długich włosów, jak gdyby jakiegoś futra, o nad wyraz puszystej i obszernej strukturze. Podobne "futerko" znajdowało się wokół szyi kobiety.
- Dziękuję, że był pan łaskaw na mnie zaczekać, panie Kazekiri - księżniczka dygnęła z gracją, a ja pośpiesznie wstałem, przetrzepując spodnie z niewidzialnego kurzu. Zauważyłem, że Ku chichocze lekko, oparty z nonszalancją o ścianę pod oknem z założonymi na siebie rękoma i podsuniętą pod ścianę prawą stopą.
- Jestem zaszczycony pani zaproszeniem i możnością obecności w tak dostojnym miejscu - odpowiedziałem odwzajemniając ukłon, gdy już doszedłem do ładu ze sobą.
- Przyjemność leży po mojej stronie - dystyngowany uśmiech księżniczki uwydatnił jej małe usta, pomalowane jaskrawoczerwoną szminką i równe, białe zęby o nienagannych proporcjach. - Jeśli pan pozwoli, usiądźmy - księżniczka wykonała gest ręką w kierunku dwóch pluszowych puf, rozdzielonych małym okrągłym stoliczkiem na herbatę z misternie rzeźbioną jedną nogą i częściowo szklanym blatem.
- Oczywiście - podszedłem do dalej położonej pufy i poczekałem, aż księżniczka umości się ze swoim czerwonym asortymentem, zanim sam usiadłem.
- Może się pan napije herbaty? Ostatnio moja służka nabyła oryginalną Da Hong Pao sprowadzoną przez kupca zza oceanu. Doprawdy, wyśmienity okaz - no tak, zapomniałbym, że rodzina królewska nawet herbatę pije za kwotę, jakiej przez rok nie zobaczy statystyczny poddany. Nie zdziwiło mnie również słowo "służka", które znaczyło nie mniej, nie więcej jak ładnie ubrana niewolnica.
- Nie śmiałbym odmówić tak zacnej gospodyni - uśmiechnąłem się lekko z salonową swobodą. Była to jedna z dość wielu rzeczy, jakiej się nauczyłem u mistrza, pomijając złodziejstwo, oszustwo i doktrynę nieufności - hipokryzja. Salony aż przeciekały od niej. Nie bez powodu dla dam są jedynie karmelki, a brak wiosennych marzeń zdradnych.
- Mra! - zawołała księżniczka i niemal od razu w drzwiach pojawiła się kobieta o jasnobrązowej cerze w prostej, błękitnej sukience, bardziej przypominającej zawiązany na ciele ręcznik niż prawdziwe ubranie. Kobieta skłoniła się beznamiętnie, po czym wzięła z komody tacę z dwiema filiżankami mieszczących w przybliżeniu połówkę dużej śliwki oraz czajniczek herbaciany. Rozpaliła przenośny podgrzewacz do herbaty i wlała z dzbanka świeżą wodę do czajnika. Jak przypuszczałem, zestaw był przygotowany tuż przed moim przybyciem. Miałem ochotę przyjrzeć się zręcznej pracy kobiety, ale gospodyni planowała coś innego.
- Zastanawia się zapewne pan, dlaczegóż to poprosiłam pana o przybycie - powiedziała, zwracając całą moją uwagę na sobie.
- Nie zaprzeczę, jest to dla mnie zaskoczeniem. Nie każdy ma zaszczyt pojawienia się na królewskim dworze - odpowiedziałem dość dyplomatycznie.
- Otóż, słyszałam wiele o pana dokonaniach. Doprawdy, gdy jeden z moich wiernych poddanych - oczywiście miała tu na myśli poddanego z nie najmniejszym dochodem i skarbcem rodowym - opowiadał mi o pana walce z trójgłowym nekomatą wręcz mdlałam ze strachu. A to były tylko opowieści - skojarzyłem jak przez mgłę to wydarzenie. Około roku temu w pewnym dworze pojawił się rzeczywiście koci demon, potrafiący kontrolować ciała zmarłych. Nie był to jednak nekomata, a jego słabsza odmiana, czyli bakeneko i całe zajście było tak niebezpieczne, jak potknięcie się na suchym piasku. Nie warto m było przeznaczać zbytniej uwagi na tak rutynowe interwencje. Zwłaszcza, że bakeneko, jak to często bywa ze zwierzęcymi demonami, łatwo dał się oswoić, więc go nawet nie musiałem zabić i o ile się dobrze orientuję, to służy teraz jako opiekun do dzieci i myszołap. 
- To nic takiego, mogę panią zapewnić. Na tej ziemi żyje wielu egzorcystów czy treserów demonów, znacznie ode mnie sprawniejszych w swoim fachu - powiedziałem. Nie chciałem być skromny, była to prawda. Jeśli jakiś demon był potężny, to i tak w większości przypadków zabójcą byłem nie ja, a Ku i jego płonące pióra. 
- Niech pan nie będzie skromny. Plotki o potężnym i przystojnym magu w towarzystwie wielkiego pawia aż huczą w całym królestwie, nie pomijając stolicy. Swoją drogą, byłabym kontenta, mogąc zobaczyć to zwierzę - w głosie kobiety słyszałem nadzieję.
- Wybaczy mi pani, ale na chwilę obecną jest to niemożliwe. Mój towarzysz jest obecnie dość zajęty i niestety będzie pani musiała poczekać ze spotkaniem go. Obiecuję jednak, że potrwa to jak najkrócej - uśmiechnąłem się przepraszająco. Nie mogłem jej powiedzieć, że "wielki ptak" właśnie zubaża jej doniczkową roślinkę o kolejne liście. Służąca podeszła do stolika, położyła przed nami tacę i rozlała herbatę do filiżanek, zaczynając od mojej. Księżniczce się to wyraźnie nie spodobało.
- Cóż za szkoda. No, ale nie mogę wymagać od pana zaniechania obowiązków. Słyszałam, że za swoje usługi nie brał pan również wiele pieniędzy, a często tylko coś zapisywał w jakiejś księdze.
- Owszem. Nie potrzebuję pieniędzy, a informacje nieraz są o wiele przydatniejsze od nowych błyskotek - na moje szczęście kobieta nie dostrzegła w moich słowach sarkazmu, a niewolnica nie widziała powodów do nadmiernej lojalności. - Możemy jednak wrócić do pierwotnego tematu?
- To znaczy?
- Dlaczego pani mnie tu sprowadziła. Bo nie uwierzę, że tylko dla ploteczek i obejrzenia pawia, bo tych ma pani zapewne dziesiątki.
 - Pan jest równie niecierpliwy, jak mówią. Ale cóż, pragmatyczne podejście i konkretność są ponoć ludziom bardzo przydatne w życiu, choć nie rozumiem tej mody - kobieta wydawała się być rozbawiona. Gdyby ktoś miał jeszcze podejrzenia, że może wiedzieć cokolwiek o życiu "normalnych" ludzi, teraz zostałyby one rozwiane. - Jak już mówiłam, wiele plotek opisuje pana zdolności i urodę - trzask zwrócił naszą uwagę na Ku. Mężczyzna bawił się metalową plakietką do momentu, aż pękła mu ona w palcach, pozostawiając po sobie stalowy proszek w rękach demona.
- Przepraszam, troszkę zapomniałem o ograniczeniach metalu - odpowiedział z nonszalancją w głosie. A już prawie zaczynałem tęsknić za jego wyniosłym stylem bycia. Prawie.
 - No cóż, wracając do tematu - księżniczka nie miała zamiaru dać sobie odebrać na długo głosu. - Zdolności nie można panu odmówić, ale nimi samymi nikt jeszcze daleko nie zaszedł. Potrzebne są jeszcze inne wartości - czytaj hipokryzja, bezwzględność, mściwość, egoizm, znajomości i umiejętność świecenia zakończeniem nóg komu trzeba. - Jest pan młody i niepodważalnej urody, a to przemawia na pana korzyść - patrz ostatnie z wymienionych przeze mnie. - A tak się składa, że ja właśnie poszukuję kogoś takiego. Otóż, zbliża się dzień, w którym obejmę rządy po ojcu, niestety już bardzo chorym - podtrutym, uzależnionym od "magicznych ziółek" i wykopanym z władzy realnej. - Rozumie pan, że jako władczyni nie wypada mi nie mieć odpowiedniego zaplecza ludzi za sobą. Nie mogę przejąć kurtyzan po obecnym władcy - zdziwiłem się, że księżniczka nie ukrywa, do czego byłem jej potrzebny. Jakkolwiek pozycja kochanka była dość wygodną z obiektywnego punktu widzenia, propozycję uznałem niemal jako obrazę.
- Jestem magiem, nie chłopczykiem do wynajęcia - odpowiedziałem z lekką agresją w głosie.
- Ależ proszę tego tak nie odbierać - kobieta była zszokowana moją reakcją. Z pewnością przewidywała coś zgoła odmiennego. - Nie chciałam pana obrazić. Jest to wielka szansa na awans społeczny i finansowy. A ja wielu kochanków posiadam, nikt nie mówi, że musiałby mi pan często towarzyszyć w łożu - w jej głosie czułem nieprzyjemną nutę. Księżniczka oczyma wyobraźni już mnie widziała jako swoją zabawkę seksualną, bo inaczej tego nazwać nie można było. Zapewne wielu młodych mężczyzn wpadło w dziejach historii w podobne klateczki ze złotych prętów na wystawę egzotycznych okazów, ale ja nie miałem zamiaru stać się jednym z nich.
- Moja decyzja jest nieodwołalna. Pani wybaczy, ale mam inny plan przeżycia reszty swojego czasu. Za pozwoleniem - wstałem i podszedłem do drzwi. Zaczekałem jeszcze tylko na Ku i razem wyszliśmy, zostawiając rozczarowaną i poniekąd oburzoną księżniczkę samą sobie z niewolnicą. Jeszcze się drzwi dobrze nie zamknęły, a już słychać było, jak służąca otrzymuje ciosy za źle wypełnione zadanie.
- W wodzie był dość mocny narkotyk - powiedział Ku, gdy szliśmy korytarzem, jak gdyby czytając w moich myślach.
- Nie zareagowałeś od razu. Jestem z ciebie dumny - nie kryłem ironii. Demon tylko się uśmiechnął w odpowiedzi.

Tawerna Dużego Ryśka z dość przemawiającym do wyobraźni symbolem była równie zachęcająca jak przed kilkoma laty Pod Brzuchatym Bykiem, ale nie miałem ochoty na coś wysublimowanego. Zwłaszcza, że teraz nie byłem sam. Gdy tylko weszliśmy do wynajętego nam pokoju i przepłoszyłem magią wszelkie robactwo oraz gryzonie, usiedliśmy na łóżku.
- Nie musiałeś odmawiać. Wystarczyło dobrze się ustawić i nie musiałbyś się już więcej szlajać po śmierdzących dziurach i zapomnianych przez bogów dziczach - stwierdził Ku, kładąc dłoń na udzie mojej zgiętej i podłożonej pod drugą nogi.
- Zdecydowanie bardziej wolę się szlajać niż sprzedać po raz kolejny - odpowiedziałem spokojnie.
- Skoro tak mówisz. Obyś tylko nie żałował swojej decyzji - demon zbliżył się do mnie i nasze usta się spotkały. Chciałem się odsunąć, ale smukła dłoń na karku uniemożliwiła mi to. Nie protestowałem dalej. Z lekkim westchnięciem założyłem demonowi ręce na kark i splotłem ze sobą kilkanaście centymetrów za jego szyją.

wtorek, 28 stycznia 2014

5

Zmienił nam się szablon, co dość łatwo zauważyć. Mogą się znaleźć błędy, więc pisać. Powstał dział reklamy, skąd możecie w szybki i prosty sposób pobrać jeden z dwóch oficjalnych bannerów.Co więcej... Ogłaszam konkurs na maskotkę bloga. Wasze propozycje powinny mieć szerokość maksymalnie 200 px, być ruchome, najlepiej interaktywne i w jakiś sposób pasować do bloga. Na poszukiwania macie czas do końca tego sezonu, piszcie w komentarzach. Mam również do was małe pytanie - czy według was wątek miłosny Kazekiri'ego i Ku powinien rozbłysnąć w nadchodzącej serii? A może jakaś kobieta byłaby odpowiedniejsza? Na razie to chyba tyle, the show has begun!

Szliśmy wolno szerokim traktem wiodącym do stolicy. Kto by się spodziewał, że ja, osiemnastoletni wędrowny mag-egzorcysta, zostanę zaproszony osobiście przez księżniczkę Illes, Damę Ognia. O ironio, pomimo znajomości głównie arkan żywiołu wiatru, wszyscy kojarzyli mnie z płomieniami. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, waży niecałe dziesięć kilo i właśnie siedziała mi na ramieniu, machając ogonem na prawo i lewo, wzbudzając tym zainteresowanie niezbyt wysublimowanej publiczności przejeżdżających kupców i rzemieślników.
- Ku, przestań się popisywać - machnąłem ręką w stronę łebka pawia, ale ten zwinnie ją ominął i jeszcze zdążył mnie dziobnąć lekko w grzbiet dłoni. Uśmiechnąłem się lekko. - Przed stolicą masz się zmienić, nie będę chodził po mieście z wielkim ptakiem - oświadczyłem, a ten tylko skinął głową i popatrzył w dół, na moją nogę. Dopiero niedawno odzyskałem pełną sprawność i siłę w niej. Prawie dwa lata zajęła mi rekonwalescencja, mimo że miałem wsparcie w postaci demonicznych ziół z bogowie jedni wiedzą jakich terenów.

Senelle była dość typowo zbudowanym miastem, jeśli nie liczyć jej wielkości. Ciemne mury o nie do końca określonym kolorze otaczały masę budynków i budyneczków wszelakiej maści, wielkości, koloru, kształtu i jakości. Nieco na zachód od środka stolicy, na sztucznie zbudowanym wzniesieniu, pysznił się najwyższy wśród nich - pałac królewski wraz z przyległym do niego kompleksem biurowo-mieszkalnym dla najwyższych urzędników i dworu. Areał Arystokratyczny, jak zwała się ta dzielnica, śmiało mógłby funkcjonować jako miasto samo w sobie. Poza domami i biurami mieściły się tam między innymi biblioteka, stajnie, kuchnie, basen, szkoła, dwa teatry, małe zoo oraz Instytut Do Badań Nad Magią, gdzie przechowywano większość artefaktów stolicy i gdzie ciągle dokonywano jakiś odkryć w dziedzinie magii, zarówno tej stosowanej przez ludzi, zwierzęta, jak i naturalnej.
Drugim co do ważności miejscem był Wielki Targ, gromadzący znaczną ilość kupców z całego świata, handlujących zarówno lokalnymi towarami, jak i tymi zwożonymi z regionów egzotycznych. Dość niechlubną pozycję zajmował Rynek Niewolników, którego funkcjonowania zupełnie nie popierałem. Pomimo to, było to chyba najbardziej oblegane miejsce, i to nie tylko przez absolutną elitę finansową.
Poza głównym murem stolicę okalało jeszcze siedem innych, każdy położony kilkadziesiąt metrów od siebie. Wiązało się do ze stopniową ekspansją terenu aż do maksymalnej objętości pomiędzy korytem rzecznym. Stanowiły one również świetną obronę, bo w wypadku, gdyby któryś z murów został zdobyty, obrona mogła się po prostu cofnąć o jedną zaporę bliżej centrum. Każda z nich posiadała baszty, ale tylko przy bramie głównej i bramie mniejszej (czyli położonej najbliżej centrum) sprawowano kontrolę, przy czym brama główna kontrolowała każdego przybyłego, a mniejsza jedynie wozy handlowe i w przeciwieństwie do swojej koleżanki nie zamykała się na noc.

W niedługim czasie z częstych, ale wciąż luźno jadących wozów, trakt przerodził się w rzekę tłumu składającego się z koni, wozów, masy pieszych i bezpańskich zwierząt, szukających resztek jedzenia spadających z wozów. Co jakiś czas pojawiała się lektyka niesiona przez czwórkę lub szóstkę półnagich mężczyzn o ciemnej skórze lśniącej orzechowym brązem od potu i przypuszczalnie jakiś olejków. Cały tłum musiał się wtedy rozstąpić. Nie mogłem patrzyć, do jakiego zniszczenia to doprowadza, więc kilka razy interweniowałem, podtrzymując magią obsunięte koło wozu, chroniąc go przez spadkiem. Zwłaszcza, że  jakieś sto metrów wokół muru skończył się stały grunt i pod traktatem przelewała się rzeka o nadzwyczaj nieprzyjemnym kolorze i zapachu.
- Stolico, cudne kreślisz w dziejach naszych karty - usłyszałem przy uchu. - Obróciłem się gwałtownie. Za mną stał Ku w swojej ludzkiej postaci z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Wiedziałem, że niełatwo mi będzie powstrzymać go przed nieodpowiednimi słowami, ale liczyłem się z tym od początku.
- Przestań! - syknąłem, zaciskając zęby i odwracając głowę.
- Następny! - krzyknął strażnik przy bramie i pociągnąłem śmiejącego się Ku za sobą.
Ubrany w długą tunikę koloru indygo i nieco ciemniejsze płócienne spodnie strażnik wyglądał na raczej niegroźnego. Nie posiadał przy sobie nawet broni. Ku najwyraźniej zauważył, co chodziło mi po głowie, bo ruchem głowy wskazał mi trzech ciężkozbrojnych kawałek dalej. Gdy podeszliśmy to tego pierwszego, dostrzegłem, jak bardzo mylny był mój osąd. Pod materiałem kryła się żelazna zbroja, a w nodze stolika ze spisem ukryty był dwuręczny miecz. Mężczyzna spojrzał na nas, niezbyt skrzętnie kryjąc nieufność wyuczonym uśmiechem.
- Cel podróży? - spytał, gdy usiadłem na wysłużonym lecz wciąż dość dobrym krześle z jakiegoś solidnego drewna o niezbyt charakterystycznym odcieniu brązu.
- Jesteśmy tu z zaproszenia - odpowiedziałem, ubiegając jakąś ambitną odpowiedź demona, stojącego przy ścianie za moimi plecami z nogą założoną na nogę.
- W takim razie poproszę list zapraszający oraz przepustkę - dostrzegłem mimowolne drgnięcie wargi strażnika. Podejrzewał podstęp, ale w dalszym ciągu udawał przyjazność. Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem z niej w końcu zwinięty na dwóch metalowych szpilach list z dworu królewskiego oraz żelazny krążek z pieczęcią Illes i jakimiś znaczkami, będącymi zabezpieczeniem przed podrobieniem. Nie sprawdzałem, ale dałbym sobie obie ręce uciąć, że miał na sobie jakieś magiczne czujniki, chroniące przed stworzeniem falsyfikatu. Nie pomyliłem się, bo strażnik przysunął jakąś puszkę, a gdy uzyskał pozytywny wynik testu pokiwał lekko głową i popatrzył na nas uważnie, jak gdyby niedowierzając.
- No dobrze - wymruczał przeciągle. - A teraz spójrzmy na... - urwał, gdy rozwinął list do miejsca, w którym podane było imię zapraszającego. - Wszystko się zgadza - oddał mi list, a krążek wrzucił do koszyka z podobnymi pod stolikiem.
- Można wiedzieć, w jakim charakterze został pan zaproszony, panie Kazekiri, do naszej pięknej stolicy? - spytał, tym razem już z prawdziwym szacunkiem. Cóż za farsa kieruje ludzkim zachowaniem i jak niewiele trzeba, by osądzono cię zupełnie inaczej w przeciągu kilku sekund. - Oczywiście, o ile nie jest to coś, czego taki zwykły wojskowy jak ja powinien wiedzieć - dodał szybko, korygując swój błąd nachalności. Jeśli "zwykły wojskowy" wiedział coś o sferach wyższych, a za taką mnie teraz uznawał, to fakt, że lepiej z nimi nie zadzierać, o ile nie chce się wylądować z ręką w nocniku i walizkami pod mostem.
- Nic wielkiego, prywatne zaproszenie - uśmiechnąłem się lekko, wstając. - Chodź, Ku. Arystokracji podobno nie wypada kazać czekać zbyt długo - machnąłem ręką w stronę widniejącej ponad zabudową wierzy pałacowej.
- Ależ oczywiście! Cieszmy się, że możemy przebywać w mieście wolności! - demon zaśmiał się i podbiegł do mnie. Do stolicy weszliśmy oboje we wręcz nieprzystająco dobrych humorach, wygłaszając na zmianę kwestie z klasycznych dzieł opiewających uroki stolicy - miasta, gdzie dziennie ginęło z głodu około stu ludzi, w tym dzieci, niewolnictwo było chlubą, a smród zgnilizny, odchodów i nędzy towarzyszył większości przez całe życie od narodzin aż po śmierć. El viva Senelle!

poniedziałek, 27 stycznia 2014

4.67

Jak już pewnie zauważyliście, dzisiejszy post i poprzedni mają numerację co najmniej interesującą. Skąd ona się wzięła? Otóż jest to kontynuacja posta 4, a więc jeden ciąg fabularny. Post podzielił mi się na 3 części, stąd też 4, 4 i 1/3 (czyli 4.33333333...) oraz 4 i 2/3 ( 4.666666666...). To takie drobne uściślenie, bo nie wszyscy byli pewni, o co chodzi. Cieszę się, że zaczynają pojawiać się komentarze, oby ich było coraz więcej i niech bogowie świecą nad id istnieniem w ogóle. Bardzo bym prosiła, o wrzucanie mojego skromnego dziełka w swoje linki, jakaś promocja zawsze się przyda. Co jeszcze... okładka się produkuje, możliwe, że dziś się już do końca dokoloruje. No, a teraz, jak to w pewnej książce kiedyś przeczytałam, "każda strona zbliża cię do końca" tak i my zbliżajmy się do końca rozdziału i sezonu, przedstawienie czas zacząć!... A właściwie skończyć.

[...] Potwór zawył przeraźliwie, po czym rzucił się w moim kierunku, już odkryty. Szybko sięgnąłem po dwa kolejne pióra. Gdy tylko znalazł się na tyle blisko, bym mógł trafnie rzucić w jego pysk, dwie lotki poszybowały w akompaniamencie wysokiego szumu i wbiły się ostatecznie w pysk, jedna w górną wargę przy nosie, druga poniżej w okolicach podgardla. Demon znał już sztuczkę leżącą za nimi i wstrząsnął się, zrzucając niżej leżącą lotkę. Drugą chwilę potem strącił łapą, zanim ta zdążyła rozpalić się na dobre.
Przekląłem z przerażającą świadomością, że była to moje ostatnia deska ratunku. W dodatku materiał zaczął już ociekać szkarłatną posoką, a ja traciłem powoli świadomość. Zacisnąłem pięści. Jeśli gadzina ma mnie zabić, to chociaż niech się napracuje. Zbierając wszystkie pokłady sił, jakie mi zostały, wyskoczyłem zza kryjówki.
- Esterum nichramen! - krzyknąłem z szeroko rozłożonymi rękoma. Była to jedna z najniebezpieczniejsza z form magii, przez mojego Mistrza nazywana zakazaną, magia natury. Niebo zachmurzyło się i zaczęło błyskać. Demon rozejrzał się dookoła, poddenerwowany i zdziwiony nagłą zmianą pogody. Czułem, że ledwo się trzymam na nogach, ale nie mogłem teraz dać za wygraną, gdy miałem pod swoją kontrolą cząstkę wszechwładnej siły niebios, najpotężniejszej z sił natury. - Eremin vesrundalim nocti - zaintonowałem. Nigdy nie wykonywałem tak potężnego zaklęcia. Do niedawna leżało sobie jeszcze zakurzone  w bibliotece Mistrza, czekając na zupełne zapomnienie i zniszczenie przez nad wyraz pracowite i skrupulatne mole. Magia pochłonęła moją energię niemal doszczętnie, zabierając jakąkolwiek siłę w nogach. Poleciałem na twarz, kątem oka dostrzegając błyskawicę, lecącą w dół kilka metrów ode mnie.
Niebo rozdarł ryk, nie dający się porównać nawet z tysiącem byków, a w powietrzu dało się czuć zapał spalenizny. Spróbowałem się podciągnąć na rękach, ale moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Czułem na skórze promyki ciepła. Więc chmury zaczęły się rozpraszać, pozbawione mojej kontroli, i na nowo pojawiło się słońce. Uśmiechnąłem się. Nigdy nie chciałem umierać w deszczu i ta irracjonalna myśl dziwnie mnie rozweseliła. Bo że umrę, nie miałem wątpliwości, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką demon wykona. Jeśli coś mogłem powiedzieć o istotach zwierzęcego pochodzenia, to fakt,  że były mściwe. Zamknąłem oczy, dziwnie spokojny.
Nade mną pojawiło się coś wielkiego, rzucając czarny cień na moje ciało i trawę dookoła. Podejrzewałem, że była to łapa lub pysk demona. I gdy to coś miało już na mnie spaść, miażdżąc bez prawie żadnego oporu ciało wraz z duszą, koło mojego ucha coś świsnęło. A potem jeszcze dwa razy. Znowu rozległ się ryk, teraz cichszy, ale dłuższy i bardziej bezosobowy. Demon nie wiedział, kto go zaatakował. Mnie też nie dane było posiadać tą wiedzę na razie.
Poczułem falę gorąca. Dookoła mnie wszystko płonęło. Trawa trzaskała w ogniu, a jeziorko i poprzedzający je wodospad z rzeką nie dawały sobie rady z płomieniami, bezsilnie walcząc z żywiołem kosztem własnego istnienia.
Ktoś przeczesał moje włosy palcami. Drgnąłem, zaskoczony tym. Przybysz najwyraźniej dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jeszcze żyję. Ledwo i niekoniecznie na długo, ale żyję. Zobaczyłem twarz Ku w swojej ludzkiej postaci. W jego oczach odbijał się szkarłat ognia. A może to ogień odbijał szkarłat jego oczu... Nie wiem tego do dzisiaj.
- Kaze... - szepnął, a jego spojrzenie stało się miękkie niczym nowo zakochanej kobiety. Podłożył ręce pod moje plecy i przyciągnął mnie do siebie. Nawet, gdybym chciał zaprotestować, i tak nie miałem na to siły. Przytrzymał mnie jedną ręką, a drugą wciągnął przed siebie. Nie widziałem dokładnie, co robi, ale poczułem kolejną falę gorąca, poprzedzającą huk wybuchu i smród palonej skóry. - Przepraszam, że zajęło mi to tak dużo czasu - jedyne, co potrafiłem zrobić, to uśmiechnąć się lekko, ale najwyraźniej nie wyszło mi to za dobrze.
Ku pocałował mnie w czoło, po czym podłożył wolną rękę pod kolana i uniósł. Skrzywiłem się, gdy ból w udzie wzmocnił się. Jeszcze chwilę temu nie wierzyłem, że było to możliwe. 
- Spokojnie, kotku, za chwilę się tym zajmę - miękkie vibrato tonu mężczyzny uspokajało, namawiało wręcz do snu. Ale wiedziałem, że nie mogę sobie na to jeszcze pozwolić. Paw jak gdyby czytał w moich myślach. - Nie bój się, teraz już cię nie stracę, możesz się rozluźnić - oczy same mi się zamykały, ostatki energii powoli uciekały, jak z nakłutego balonika. Ku poniósł mnie w stronę lasu, stając się jak najmniej trząść mną.
- Ale... ogień - wychrypiałem cicho, zerkając przez ramię demona na wielki słup płomieni, pożerający ostatki roślinności w okolicach byłego już jeziora.
- Nie martw się, dojdą tylko na bezpieczną odległość. Oczyszczenie wyjdzie temu miejscu na zdrowie. Ale nie myśl już o tym, śpij - sam nie wiem dokładnie, w którym momencie odpłynąłem w krainę wiecznej szczęśliwości, gdzie ból i śmierć nie mają racji bytu.

Pierwszym, co zobaczyłem po obudzeniu się, była zieleń. Wszechobecna zieleń, delikatnie poruszająca się niczym fale na spokojnym morzu. Podciągnąłem się na rękach i chciałem wstać, ale ostry ból poniżej pasa uniemożliwił mi to. Syknąłem, zaciskając pięści. Spojrzałem w dół. Miałem na sobie jedynie koszulę, a lewe udo niemal całe pokryte było szarawym bandażem o ścisłej budowie. Dopiero teraz przypomniała mi się wczorajsza (?) walka z demonem i Ku podpalający całą okolicę wraz z potworem. Poza udem, zabandażowany miałem również prawy nadgarstek, a na twarzy i ramieniu wyczuwałem lepką maść wspomagającą gojenie. Rozejrzałem się dookoła. Siedziałem na szerokiej skale wyłożonej dużymi liśćmi. Nade mną szumiały drzewa, byli właściciele posłania. Gdzieniegdzie przelatywały małe leśne ptaki.
- Obudziłeś się już - usłyszałem za sobą wesoły głos. Obróciłem się szybko i w równie prędkim tempie pożałowałem tej decyzji. - Spokojnie, kotku, nie doszedłeś jeszcze do siebie - Ku przystawił się do mnie od tyłu i położył sobie delikatnie na klatce piersiowej, zgarniając włosy z czoła.
- Ile czasu byłem nieprzytomny? - spytałem dość rzeczowo.
- Dwa dni. Ale tym się nie martw, dopilnowałem twoich interesów. Wieśniacy są bardzo wdzięczni i dali tyle pieniędzy, ile mieli. Jak na moje oko, możesz się zacząć budować w jakiejś spokojnej okolicy. Poza tym, wieść o pokonaniu smoka doszła przez koniarza do dworu, a stamtąd ponoć do samego rządcy tego regionu. Chce cię spotkać.
- To nie ja zabiłem - odpowiedziałem drętwo.
- Ale ty jesteś moim panem. Jeśli nie chcesz, nie musisz iść, decyzja jest twoja - Ku pocałował mnie w szyję. A ja nie protestowałem, czułem się wreszcie bezpieczny i spokojny.

niedziela, 26 stycznia 2014

4.33

Spiąłem boki tymczasowo swojego konia - Awiona i przejechałem jeszcze kawałek. Ogier ze swoim umaszczeniem należał to rodzaju tych, co to "całe czarne są panie" i tylko połowa nich jest biała. Gdy koniarz pokazał mi go w boksie, był niespokojny i zarzucał cały czas łbem. Szybko się zorientowałem, że cierpi na nerwicę, nie aż tak rzadką wśród koni mocnego temperamentu trzymanych na małej przestrzeni. Dziwiłem się, jak można było nie zauważyć tego. W końcu, ja z końmi przeżyłem nawet nie dziesięć lat, a Baciak z pewnością miał zdecydowanie większy staż.
W pewnym momencie koń zatrzymał się, wietrząc głośno powietrze i strzygąc nerwowo uszami. Wiedziałem, że hybryda była już niedaleko. Poklepałem nerwowe zwierzę po łopatce.
- Spokojnie, długoszyi - wyszeptałem przy uchu konia. Ten w odpowiedzi tylko parsknął. Przez chwilę myślałem o owinięciu kopyt ogiera szmatą, ale w końcu stwierdziłem, że i tak prędzej doleci zapach konia niż stukot jego kopyt. A poza tym, trudno wymagać od tak dużego zwierzęcia, by poruszało się po lesie nie łamiąc gałązek, czy stąpając po suchych liściach. 
Martwiła mnie nieobecność Ku, paw rozpłynął się w powietrzu gdy tylko dowiedział się, ze mam zamiar pomóc w eksterminacji. Zostawił jedynie kilka mniejszych piór z ogona, o pomarańczowo złotych oczkach na szczycie. Nie do końca byłem pewny, czy miało to jakiekolwiek znaczenie, ale schowałem je do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Awion zaprotestował przeciwko dalszej jeździe. Musiałem więc zejść z siodła i dalej iść na pieszo. Nie przywiązywałem go, żeby w razie czego mógł uciec. Gdy tylko puściłem wodze, odbiegł, ale zatrzymał się jakiś kawałek dalej. Widziałem pomiędzy drzewami czarno-białą sylwetkę, jej tupiące nerwowo kopyto prawej przedniej nogi. Ogier chciał, żebym za nim poszedł, jak najdalej od niebezpiecznego zapachu. Krótkim sztyletem naciąłem korę drzewa rosnącego najbliżej mnie i odszedłem.
Hybrydę znalazłem jakieś pięć minut później, w jaskini pod wodospadem. A właściwie to, co miało być hybrydą. Potwór miał łeb podobny do niedźwiedziego, z tym że otulony grzywą. Brunatna, długa sierść tworzyła niemal doskonałą ochronę karku, zapewne grubego i silnego. Dalszy tułów był czymś, czego nie przewidziałem. Długi na kilka, jeśli nie kilkanaście metrów, owalny i pociągły jak u węża. Pokrywę tworzyło krótkie, szorstkie futro, jaśniejsze niż to na łbie. Spomiędzy grzywy i gdzieś w połowie długości cielska wystawały łapy, jednak wątpiłem, by były w stanie utrzymać cały ciężar demona. Ogon zakończony był kępą ciemnej sierści, prawdopodobnie ukrywających jakiś kolec.
Demon zauważył mnie niemal od razu, pomimo wody ściekającej ze mnie i maskującej w większości mój zapach. Przekląłem pod nosem. Nie tak planowałem załatwić sprawę, musiałem najpierw wywabić demona na wolną przestrzeń, gdzie mogłem w pełni korzystać z pomocy wiatru i miałem zdecydowanie większe pole do manewru. Puściłem się biegiem po mokrej skale w kierunku wyjścia. Cudem udało mi się uniknął uderzenia ogona i wyleciałem na zewnątrz, wlatując z impetem do jeziorka pod wodospadem. Syknąłem z bólu. Jakaś gałąź leżąca na dnie rozcięła mi udo, powodując dość głęboką ranę długości kilkunastu centymetrów. Spróbowałem wstać, ale moje ciało zaprotestowało, a z uda popłynęła do rzeki ciemnoczerwona krew, nieznacznie zamącona nitkami z materiału spodni. Demon zdążył się już wygramolić z jaskini. Na pełnej przestrzeni wyglądał na jeszcze większego niż wewnątrz. Sięgnąłem do kieszeni po kamyczki, ale mokre zupełnie straciły swoją przydatność.
- Sambrel! - krzyknąłem, przesłaniając rękami twarz, gdy w moją stronę poleciał znowu kilkumetrowy ogon. Para wodna w powietrzu zmroziła się, na chwilę unieruchamiając demona. Wystarczyło mi to na tyle, żeby, wspierając się na rękach, wygramolić się z wody i schować. ściągnąłem z siebie kurtkę, zębami rozszarpałem szew rękawa, próbując go oderwać. Po jakimś czasie nitka wreszcie puściła z głośnym trzaskiem prutego materiału. Wywróciłem oderwany rękaw na lewą stronę i zawiązałem sobie a ranie, tłumiąc krzyk. Dla pewności przewiązałem jeszcze kilka razy sznurkiem, który znalazłem w kieszeni i powoli przysunąłem się do krawędzi skały, wychylając.
Demon kręcił się w kółko, szukając mnie. Zauważyłem, że co jakiś czas jego pysk się otwiera, jak gdyby chciał z siebie wydać jakiś głos, ale panowała cisza, przerywana jedynie szuraniem cielska o podłoże. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się, po co to robi. Dopiero, gdy wykonał taki zabieg w kierunku, gdzie siedziałem, zrozumiałem - echolokacja. Na małej przestrzeni jaskini działała idealnie i szybko, tutaj, na dużym obszarze, miałem szansę być niezauważony, jeśli tylko odpowiednio wykorzystam teren. Podciągnąłem się na nogi, starając się jak najbardziej odciążyć ranną kończynę.  Z leżącej na ziemi kurtki coś wystawało. Schyliłem się i zobaczyłem trzy pióra Ku, wcześniej schowane. Były suche, pomimo moich wszystkich wpadek i kontaktów z wodą. I wtedy zaświtała mi w głowie myśl. Skumulowałem ostry, gwałtowny podmuch na dłoni, przekazałem go w pióro i rzuciłem w demona. Wspomagana magią stosina wbiła się w ciało, a pióro zapaliło się ciemnym ogniem. Potwór zawył przeraźliwie, po czym rzucił się w moim kierunku, już odkryty. Szybko sięgnąłem po dwa kolejne pióra.

piątek, 24 stycznia 2014

manga 1

Z ostatniej chwili! Właśnie powstał ogólny projekt okładki. Wrzucam go tu i czekam na opinie. Przy okazji kilka planów na przyszłość ujrzało światło dzienne. Muszę lecieć, cześć!

4

Powstał właśnie plan kolejnych odcinków. Mamy przed sobą jeszcze 3 rozdziały aż do 6, po czym kończy się seria 1 i nastąpi drobna przerwa. Seria druga nie będzie już retrospekcyjna, ale pociągnie jedną fabułę obecnego Kazekiri (szczegóły w "O mnie"). Co do komiksu, to właśnie postały projekty wyglądu Ku w ludzkiej postaci i Kazekiri'ego. Do końca tygodnia powinnam podesłać Wam projekt okładki. Ale koniec gadania, piszemy.

- Panie! Ten demon, to straszny jest. Jakie dwa tydnie tymu był tu taki jeden mnich, co to mówił, że zabije potworę. Ale ni, poszął i ni ma go od tego casu. Baby mówią, że go zeżarło - wieśniak rozemocjonowany relacjonował, wymachując rękoma w obfitej gestykulacji. Rozejrzałem się ukradkiem, szukając wzrokiem Ku, od jakiegoś czasu przebywającego w swojej ptasiej postaci. Nawet mówił rzadko i wydawać by się mogło, że wszystko wróciło do stanu sprzed roku. Może jedynie czasami był nieco bardziej uległy, bardziej po służalczu niż partnersku. Ale zrzucałem to na karb nastroju i być może dojrzałości.
Miesiąc temu przekroczyłem magiczny próg dorosłości szesnastu lat życia i od tego czasu nawet kupcy, z rzadka spotykani na traktach, traktowali mnie jakoś tak poważniej.
- Ale ciała nikt nie znalazł, tak? - spytałem się dla pewności, choć znałem odpowiedź. Według niejasnych relacji, którym wierzyć można było jak hazardziście, wynikało, że "demon" był jedną z leśnych hybryd, prawdopodobnie coś z niedźwiedzia. Nie był niebezpieczny, jedynie uciążliwy dla kogoś z odpowiednimi umiejętnościami.
- A gdzie, odkąd zniknął, to nawet babka nie chodzi do lasu i musimy kupować leki od jakiś miejskich szachrajów. Te cholery to ostatni grosz z nas by ściągły za byle gówno, gdyby nie Mścichu, nasz grabarz. Ten, to ma gadane, tera, to sie bojom nawyt przyjechać do nas - chłop wydawał się być dumny jak paw... bardzo dumny ze swojego grabarza. Jakaś chora fascynacja naciągała mnie do poznania owego Mścisława, ale instynkt zachowawczy wręcz krzyczał, że to głupi pomysł. Podejrzewałem jednak, że i tak się na niego prędzej czy później natknę, więc nie ma co robić wielkich planów na przyszłość.
- Zobaczę, co da się zrobić. Potrzebowałbym jakiegoś konia, nie musi być silny. Najlepiej, gdyby był ciemny, łatwiej będzie się z nim ukryć. Wszystko inne mam - oświadczyłem.
Widziałem, że, mimo wiejskiej chytrości, łatwo mi będzie dostać jakąś zapłatę, jeśli nie w srebrze, to przynajmniej prowiancie i może koniu. Poza tym, każdy okaz demonopodobnego przyda mi się do uściślenia informacji w Notatniku. To zadziwiające, jak wiele już się w nim znalazło przez ubiegły rok.
- A pójdzie do starego Baciaka, on to trenuje kunie pod wierch dla panostwa tam zza lasa. Ostatnio młodego ogiera próbował przypasować ale się narowista gadzina urodziła i stoi. Jak jeszcze go nie ubił, to da, jak se go ułożysz - skinąłem tylko głową i odszedłem, zanim wieśniak rozpoczął swoją opowieść o Baciaku i czego to oni nie zrobili przy butelce bimbru własnego wyrobu o poetyckim przydomku Myszylla.
Chata Baciaka była jedną z największych, a o wysokiej pozycji właściciela świadczyła biaława farba na drewnianych ścianach, nawet jeśli odpadała od wilgotnych desek. Przy chałupie rosły wysokie kwiaty o różnych barwach i kształtach. Nie wszystkie potrafiłem nazwać, a jeszcze mniej określić pod kątem właściwości. Moją uwagę przykuła pojedyncza roślinka o biało-zielonych liściach w kształcie rombu - selenica, jedna z najbardziej trujących roślin występujących w przyrodzie bez pomocy ludzi.
- Przepraszam! Jest tu ktoś? - wszedłem na nieco ugiętych nogach, szykując się instynktownie do ewentualnego  ataku.
- Czego? - zza chaty wyłowił się mężczyzna o śniadej w starej, wyniszczonej koszuli do kolan i skórzanych spodniach. Był boso i widać było wyraźnie brak dwóch palców u nogi. - O co chodzi? - znacznie mniej zaciągał, a jego sposób mówienia bardziej przypominał miejski niż wiejski.
- Jestem tu w związku ze zleceniem pozbycia się demona. Podobno mógłbym tu dostać jakiegoś konia. Pan Chciworek tak twierdził - oświadczyłem, prostując się. Mężczyzna wyglądał zbyt prawdomównie i otwarcie, by mógł mieć jakieś nieczyste zamiary.
- A, tak. Pójdzie za mną, w boksie stoi. Ja tam nie wiem, strasznie narowisty jest. Ale może mag coś pomoże.
- Skąd wiesz, że jestem magiem? - spytałem bardziej z ciekawości jak podejrzliwości. Nie ukrywałem faktu znajomości magii i nie była to żadna informacja zagrażająca mi.
- Dzieciaki widziały wczoraj, jak z tym pawiem rozmawiałeś. Babka zawsze mówi, że tylko demony i magowie znają język zwierząt, a trzeciego oka u ciebie nie widzę - uśmiechnąłem się na tą odpowiedź. Przekonanie wśród ludzi, że demon nie może wyglądać jak człowiek bawiło mnie. Nie miałem jednak zamiaru wyprowadzać nikogo z tego przekonania, było to czasem przydatne.

czwartek, 23 stycznia 2014

3

Zanim cokolwiek napiszę, muszę się pochwalić swoim nowym pomysłem. Otóż, korzystając z faktu, że mam stanowczo za dużo wolnego czasu, by go przesiedzieć i nie wykorzystać w sposób kreatywny, postanowiłam Duszę Wiatru tworzyć równolegle w wersji komiksowej. Oczywiście, będzie on prowadzony z opóźnieniem, ale trzymajcie za mnie kciuki, by jak najmniejszym. Jak będę miała coś konkretnego, to na pewno tu wrzucę przynajmniej próbki. Jeśli ktoś ma pomysły na stronę techniczną czy konkretny wygląd postaci, komentarze są do waszej dyspozycji. Jeśli nie macie pomysłów, też piszcie, czy wam się podoba pomysł. A może chcielibyście przeczytać opowiadanie z jakąś sytuacją. Czekam.

Polna droga prowadząca do rodzinnej okolicy wydawała się teraz zdecydowanie bardziej przygnębiająca niż gdy przechodziłem przez nią ostatnim razem. Z rzadka pojawiające się na łąkach i półdzikich polach drzewa sięgały swoimi gałęziami w moją stronę, jak gdyby chcąc uniemożliwić mi wstęp w dalsze tereny. Muszę przyznać, że byłem przestraszony i moje myśli ciągle próbowały przygotować umysł na reprymendę Mistrza oraz spotkanie z wieśniakami. Czy się ucieszą, poczują ulgę? Rozzłoszczą, że wróciłem? A może będzie im to po prostu obojętne, czy jestem, czy mnie nie ma. Nie do końca bylem pewien, czego oczekiwać. Czego chciałem oczekiwać.
Byłem tak pochłonięty w rozmyślaniach, że nie dziwi fakt, iż nie zaważyłem obserwatora podążającego w ślad za mną. Nawet, gdy się pokazał stając przede mną, o mało na niego nie wpadłem, pomimo niezaprzeczalnej widoczności na tle pastelowych barw. Stałem przez chwilę, przyglądając się w osłupieniu młodzieńcowi przede mną. Jego miedziana skóra lśniła nielicznymi kropelkami potu wywołanego temperaturą, a strój w odcieniach turkusu i złota mienił się w promieniach południowego słońca.
- Co ty tu robisz? - spytałem w końcu szorstko i zrobiłem krok przed siebie, chcąc wyminąć przybysza. - Możesz już sobie iść, w końcu babka się odczepiła - nie kryłem goryczy i żalu.
- Nie mogę. Mamy kontrakt, pamiętasz? - uścisk dłoni na przedramieniu w okolicach łokcia uniemożliwił mi ruch. Pomimo wręcz kobiecej aparycji, był bardzo silny. Może nawet za silny jak na człowieka. - Poza tym nie zostawię cię samego. Nigdy - poczułem dłonie przyciągające mnie za brzuch do torsu za mną. Mężczyzna położył podbródek na moim ramieniu, tuż przy twarzy. Nie wiedziałem, jak się zachować.
- Zostaw mnie. Nie wystarczy ci, że już raz mnie ośmieszyłeś? - starałem się za wszelką cenę ukryć strach w swoim głosie. Najwyraźniej mi się udało.
- Rozumiem. Dam ci czas na przemyślenie wszystkiego - uścisk się zwolnił, a Ku zrobił krok w tył. - Ale i tak cię nie opuszczę. Jeśli nie chcesz mnie widzieć, mogę stać w cieniu, ale nie odejdę - jego głos wydawał się przekazywać prawdę, ale nie chciałem w nią wierzyć. Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. Powietrze pachniało plonami prawie gotowymi do zbioru, było czyste i orzeźwiające mimo panującego wokół gorąca.
- Rób co chcesz, i tak nie zmienię zdania - oświadczyłem, a wiatr zawtórował mi szumem w wysokich trawach.
- Na prawdę chcesz wrócić i stać się maskotką saloniku? Znasz melodię wiatru na otwartej przestrzeni, nigdy nie zapomnisz o wolności - w głosie Ku wyczułem lekki zarzut.
- Wolnością się nie wyżyje. A w korytarzach dworu wiatr też wpada przez okno. Możesz sobie iść, zwalniam cię z twoich obowiązków - bałem się obrócić w jego stronę, by nie zobaczył moich oczu, wilgotnych i niemal przesłoniętych już łzami. Nauczyłem się kontrolować głos, ale moje ciało w dalszym stopniu pozostawało wierne sercu, bez względu na ilość treningu.
Nagle kilka centymetrów od mojego policzka przeleciało płonące pióro. Zanim zdążyłem zapanować nad instynktem, odwróciłem się, sięgając po ostrzone na rzecznych skałach kamyczkach o lekkiej strukturze, łatwych do kontrolowania podmuchami magicznego wiatru. Kolejne pióro zostało już sparowane jednym z nich.
- Albo przyznasz się błędu, albo nie przestanę. A nie mogę obiecać, że jakiś płomyk się nie zbłąka i nie zapali traw. Jest gorąco, pożar jest kwestią minut, jeśli nie sekund - Ku szybkim ruchem nadgarstka przygotował kolejne trzy piórka i zapalił je.
- Przestań! W okolicy nie ma rzeki, zabijesz ich.
- Jestem demonem, nie zależy mi na obcych ludziach - uśmiech na twarzy mężczyzny był straszny.
- Nie zrobisz tego. Zakazuję ci jakichkolwiek działań narażających wieśniaków na szkody, słyszysz? Odłóż broń, to rozkaz! - krzyknąłem, a mój głos został wzmocniony mocnym podmuchem, który przetoczył się przez łąkę i zatrząsnął nielicznymi drzewami, które wcześniej nie chciały mnie wpuścić na tereny dzieciństwa.
- Tak jest, mój panie - Ku uklęknął na jedno kolano, pochylając głowę. Zanim jego twarz zniknęła przykryta włosami, dostrzegłem na jego ustach wyraz satysfakcji. Wiedział równie dobrze, co ja, że moje oświadczyny nie były jedynie chwilową troską o wieśniaków. Było to podjęcie dalszej wędrówki, nawet, gdybym miał już nigdy nie obejrzeć rodzinnych stron.
Tego wieczora powstała kolejna strona Notatnika Demonów, znana jako Krój Pik.

środa, 22 stycznia 2014

2.5

Zarówno paw, jak i kobieta popatrzyli na mnie jak na intruza. Zacząłem już żałować swojej zrywności, ale kto zaczyna, musi i kończyć.
- Nie chciałbym przeszkadzać w planach rodzinnych, ani nic takiego, żeby mnie pani nie zrozumiała źle, ale – widziałem po ruchu piór, że Ku spina mięśnie do walki. Miałem tylko nadzieję, że nie do ataku na mnie. – wraz z Ku, pani wnuczkiem, mamy zawiązany kontrakt i obawiam się, że niełatwo będzie go rozwiązać bez problemów dla obu stron – czułem, jak kurczę się mentalnie i fizycznie. – Więc, gdyby łaskawa pani… - nie dokończyłem.
- Ależ kochaniutki, ja nie widzę najmniejszego problemu. Wasz kontrakt kończy się w momencie śmierci – chytry uśmiech mordercy pojawił się na ustach kobiety na ułamek sekundy, opanowany szybko etykietą kogoś z wysokich sfer.
W następnej sekundzie zdarzyło się tyle, że nawet szkolone oko maga nie było w stanie zarejestrować niczego poza barwną plamą. Gdy wreszcie odzyskałem możliwość widzenia konkretów, przed moim nosem stał młody mężczyzna, wręcz młodzieniec, trzymając w ręku sztylet o nadzwyczaj ciekawym ostrzu, blokując podobny lecz jaśniejszy, należący do babki Ku. Kobieta miała furię w oczach i bezwzględną chęć mordu.
- Odsuń się, szczeniaku! Wystarczająco dużo namieszałeś już w rodzinie, muszę sprzątać po tobie – kobieta była wściekła.
- Nie mam najmniejszego zamiaru – sztylet Ku zapłonął szkarłatnym ogniem, a sam chłopak odepchnął babkę, jak gdyby była zupełnie pozbawiona siły czy masy. - Już raz powiedziałem matce i mogę teraz powtórzyć: nie chcę mieć nic wspólnego z tą porytą rodzinką hipokrytów. Dulszczyzna to przy tym ideał cnót. I wiesz co? Możecie sobie tą cudowną panienkę wepchnąć Serdeshlu, jak jest taki chętny - uśmiech zwycięstwa i drapieżnej satysfakcji wykrzywił jego twarz w grymasie dominacji.
- Przestań! - wrzasnęła kobieta. - Rozkazuję ci skończyć tą dyskusję.
- Bo co? Boisz się, że ktoś z zewnątrz zobaczy hipokryzję? Że jednak prawda ujrzy światło dzienne, zamiast być wpychana butem pod dywan? Już dawno ten kawałek szmaty przestał być wystarczająco duży.
- Powinieneś być wdzięczny rodzinie! To dzięki niej miałeś zapewnione wszystko, co chciałeś. Myślisz, że jacyś podrzędni kupcy mogliby ci tyle kupić?
- Właśnie. Kupiony przez własną rodzinę. Pięknie, nieprawdaż? Szkoda tylko, że zapomnieliście wyrzucić klucz od złotej klateczki salonów i pustych słówek. Raz już prawie się sprzedałem, drugi raz nie popełnię tego samego błędu - to mówiąc, obrócił się na pięcie, chwycił mnie za podbródek i nasze usta się złączyły.

-=^=-=^=-=^=-=^=-=^=-=^=-=^=-

Byłem, lekko mówiąc, w szoku. Nie mogłem zrozumieć, kiedy sprawy zaczęły przybierać obecną postać. Siedziałem skulony w półmroku, wsłuchując się w głuche bębnienie deszczu za szybami. Wykorzystany przez ptaka do celów porachunków rodzinnych. Nie do końca byłem pewny, co było gorsze - fakt, że zostałem pocałowany przez mężczyznę, że zostawił mnie pięć minut potem, czy że zaufałem komuś, kto od początku miał zamiar zrobić ze mnie kartę przetargową swoich machinacji. Mistrz jednak chyba miał rację - takie piętnastoletnie szczenię jak ja nie ma racji bytu w świecie bez właściciela. W końcu zrozumiałem, że czas wracać tam, gdzie było moje miejsce - do dworu Mistrza, jako jego zwierzątko pokazowe z ładną twarzą i znajomością kilku sztuczek. Pogrzebałem w torbie podróżnej leżącej obok mnie na łóżku. W sakwie niemal nie było już pieniędzy, zaledwie kilka drobniaków na jutrzejsze śniadanie i może coś na drogę. Ostatnia srebrna moneta zniknęła w rękach grubego właściciela schroniska, w którego pokoju właśnie siedziałem, chroniąc się przed pogodą. Poza sakiewką posiadałem jedynie gruby notatnik z nadżółkniętymi kartkami, oprawiony w zszarganą skórę oraz ołówek. Wyciągnąłem je, otworzyłem zeszyt na pierwszej wolnej stronie i zacząłem rysować z pamięci spotkaną dziś demonicę. Sam nie wiedziałem, dlaczego to robię, pogłębiając ranę w psychice, którą otrzymałem kilka godzin temu. Po prostu coś mi mówiło, że mam tak zrobić, pomimo odczuwanej goryczy. Gdy w końcu pierwsza strona została wypełniona rysunkiem, deszcz już dawno przestał padać, a noc w pełni królowała nad światem.
W obskurnej, śmierdzącej izbie schroniska Pod Brzuchatym Bykiem zaczęła się historia Notatnika Demonów, będącego w przyszłości najbardziej pożądanym zapisem świata magii.

wtorek, 21 stycznia 2014

2

Ku od rana był dziwnie nerwowy. Gdy pytałem go, co się dzieje, tylko obracał się ogonem w moją stronę i z nonszalancją zarzucał piórami na łbie, jak gdyby czuł się urażony. W końcu dałem za wygraną i nie pytałem już więcej. Jednak podglądanie go kątem oka nie dawało mi cienia wątpliwości - coś mu chodzi po głowie, i to dość mocno. Nie widząc innego sensownego planu, zarządziłem postój. Okolica była nader przyjemna. Buczyna dookoła drogi wręcz zachęcała do lenistwa w cieniu. Toteż, gdy tylko odnaleźliśmy strumyk, by napełnić manierki, nie zastanawiałem się długo i położyłem na trawie. 
I wtedy się zaczęło. Ku zaczął krzyczeć swoim najbardziej przeraźliwym wysokim tonem, stroszyć pióra, aż w końcu rozłożył cały ogon i zajął się ogniem. Ogon miał tą właściwość, że służył jako medium demona, płonąc, gdy tylko rozluźniał się pewien szczególny mięsień w ciele pawia.
- Do cholery, co ty odwalasz?! - byłem może nie tyle wściekły, co poirytowany jego tajemniczością.
Nagle coś buchnęło niespełna dwa metry za moimi plecami, a w asyście oblała mnie fala gorąca. Odwróciłem się niepewnie na pięcie i zobaczyłem coś, czego bym się nie spodziewał. Przede mną stała pawia indyczka. A właściwie, byłaby nią, gdyby nie wielki pióropusz białego ogona, oblanego teraz błękitną poświatą ognia demonów. Pomimo to, bylem pewien, że to samica. Zrobiłem krok do tyłu, niezbyt pewny tego, jakie przybysz ma zamiary, nie wspominając już o fakcie jego istnienia w tym miejscu jako takim.
Indyczka wstrząsnęła ogonem i zarzuciła głowę do góry, po czym oblał ją strumień jasnego ognia. Gdy płomienie się zmniejszyły, moim oczom ukazała się dość młoda kobieta w białej sukience z piór, zakrywającą jedynie to, co konieczne do pokazania się mężczyźnie. Zamrugałem, częściowo przez szok spowodowany zjawiskiem, częściowo w ochronie oczu przed wciąż ciężkim powietrzem.
- Przepraszam, kim pani jest? - spytałem, ale mój ton nie spodobał się ani mnie, ani jej. Popatrzyła na mnie krótko mrożącym krew w żyłach wzrokiem, po czym zignorowała.
- Seleminurshinie, co to ma znaczyć! Uciekasz w momencie, gdy twoje omiai zostało ustalone, nie mówisz nikomu ani słowa i jeszcze grozisz służbie. Żądam wyjaśnień! - kobieta podeszła do Ku z furią w oczach. Nie byłem pewien, czy powinem się usunąć, czy chronić przyjaciela, ale wreszcie instynkt samozachowawczy wziął górę.
- Oba-sama, ja... - pierwszy raz słyszałem, żeby paw mówił. Nie, żeby sam fakt posiadania przez demona głosu ludzkiego był czymś niezwykłym, ale nie podejrzewałem nigdy tej zdolności u Ku.
- Milcz! Czy ja ci pozwoliłam mówić? Taki wstyd! Gdybyś ty tylko wiedział, ile się twoi rodzice namęczyli, żeby jakoś zachować twarz. Ale wreszcie cię znalazłam, tylko tyś się cały czas ruszał, jakby cię coś pogryzło i nie mogłam przylecieć. Ale teraz to my sobie pogadamy. Marsz za mną do domu ojca! - kobieta wykonała energiczny ruch ręką w niezbyt szczególnym dla mnie kierunku.
- Przepraszam - powiedziałem nieśmiało, machinalnie kuląc się. - Nie chciałbym śię wtrącać, ale jeśli szanowna pani pozwoli, mam słówko do powiedzenia...

poniedziałek, 20 stycznia 2014

1

Obudziło mnie znajome szczypanie. Całkowity powrót do świadomości zajął mi chwilkę. Gdy otworzyłem oczy, pierwszym widokiem, jaki miałem szczęście mieć dziś przed sobą był pawi łeb, miarowo wystukujący dziobem na moim nosie tylko sobie znaną melodię. Odsunąłem się od twarzy ptaka i podciągnąłem na rękach, by przyjąć pozycję choć trochę przypominającą siad.
- Już nie śpię, Ku - wymamrotałem z mocnym wiejskim akcentem. Nie doszedłem do siebie jeszcze na tyle, bym panował w pełni nad sposobem komunikacji werbalnej. Ptak też najwyraźniej doszedł do wniosku, że coś jest nie tak z moją mową, bo przechylił łeb w prawo i wydawał się mówić całym sobą "za dużo wczoraj piłeś". Jak gdybym sam tego nie wiedział.
Jeśli ktoś kazałby mi powiedzieć, dlaczego sięgnąłem do kieliszka tak głęboko, pomimo że zaburzał on mój pion w sposób dość znaczący - nie mam zielonego pojęcia. Czasami nachodziły mnie tak zwane "chcice" i musiałem coś zrobić, bez względu na ogrom bezsensowności danej akcji. I wczoraj właśnie jedna z takich chcic wyłoniła się z mojej świadomości, pchając mnie do podrzędnej tawerny.
- Która w ogóle jest godzina? - spytałem, a ptak posłusznie podsunął mi dziobkiem pod rękę zegarek napędzany światłem. Przetarłem ze zdziwienia oczy. Tarcza wskazywała prawie południe. Zamrugałem i popatrzyłem po cieniach. Było wielce prawdopodobne, że zaszwankował zegar biologiczny, a nie mechaniczny.
Dojście do ładu zajęło mi chwilkę, jednak w końcu wstałem na dwie nogi  z wygładzonymi i związanymi w koński ogon włosami oraz czystym ubraniem. Stare złożyłem w jak najmniejszy gałganek i włożyłem do plecaka. Wypierze się, gdy tylko znajdę na postoju jakiś strumień.
Paw skakał niecierpliwie z nogi na nogę cały czas potrzebny mi na przygotowania. Nic więc dziwnego, że gdy tylko wyruszyliśmy w drogę, rozłożył ogon, krocząc i podskakując, zamiast iść obok mnie normalnym tempem.
- Przestań się wygłupiać, bo nie dojdziemy do miasta nigdy - fuknąłem na niego i przyspieszyłem kroku, zmuszając go do większego tempa. - Oj, nie marudź już tak - westchnąłem, gdy zobaczyłem obrażoną minę ptaka. - Tym razem to będzie coś dużego, mówię ci. Moja intuicja do tej pory nigdy mnie nie zawiodła, to i teraz nie będzie problemu - uśmiechnąłem się zachęcająco. Demoniczna krew podniosła nieco ciśnienie w Ku, bo podskoczył i zatrzepotał kilka razy, by znaleźć się na moim ramieniu. Pomimo dużych rozmiarów, był bardzo lekki i nie przeszkadzał mi.
Ach, zapomniałem powiedzieć: Ku nie był zwykłym pawiem. Nieco ponad miesiąc temu, a konkretniej mówiąc w dniu swoich piętnastych urodzin, po raz pierwszy go spotkałem. Terroryzował wioskę o nazwie, której już nie pamiętam, płosząc zwierzynę, niszcząc plony, a od czasu do czasu sprowadzając chorobę na którąś z krów. Nic poważnego, demon niskiej klasy. Nie wahałem się wiec długo i za namowami ludzi poszedłem go zabić lub oswoić, jak miałem w zwyczaju robić już od trzech miesięcy, odkąd tylko uciekłem od Mistrza. Wziąłem ze sobą kilka kulek napchanych proszkiem ziołowym i bransoletkę - talizman, po czym zaczaiłem się na pawia, czekając, aż pojawi się w swoim ulubionym miejscu. Nie musiałem długo czekać, a ptak przyleciał, częściowo posiłkując się magią. Wyszeptałem proste zaklęcie atakujące i... było właściwie po sprawie. Paw poddał się bez jakiejkolwiek walki. Chciałem go zostawić u wieśniaków jako zwierzę hodowlane, ale on miał inne plany, więc zabrałem go ze sobą. Bo, jak się okazało, wcale nie był taki bezbronny, jak początkowo sądziłem. Ale to już inna historia. Fakt faktem, że Ku szukał sobie pana, a ja okazałem się na tyle odpowiednią partią, że postanowił się do mnie przyłączyć. Mogłem tylko podejrzewać, dlaczego nie chciał żyć sam, a przyłączyć się do maga.
Droga była przyjemna, ale raczej monotonna, więc nie ma co się nad nią rozwodzić. Ot, udeptana setkami nóg, kopyt, łap i kół ziemia, prosta, szeroka na jakieś trzy metry, a dookoła pola zbóż. Nic, co mogłoby przykuć uwagę kogoś wychowanego na wsi. Podświadomie zacząłem sobie nucić w języku magii i po jakimś czasie przyciągałem już wszystkie okoliczne gryzonie, tworząc dość groteskowy obrazek. Musiało to być na tyle widowiskowe, że w pewnym momencie zaczęli się zbiegać właściciele pól, żądni jakiejkolwiek odmiany od ich monotonnego życia. A ja byłem aż za idealny. 
Wśród gapiów ze stanu chłopskiego znalazł się również i służący pobliskiego dworku. Ale o tym już innym razem.