Jak już pewnie zauważyliście, dzisiejszy post i poprzedni mają numerację co najmniej interesującą. Skąd ona się wzięła? Otóż jest to kontynuacja posta 4, a więc jeden ciąg fabularny. Post podzielił mi się na 3 części, stąd też 4, 4 i 1/3 (czyli 4.33333333...) oraz 4 i 2/3 ( 4.666666666...). To takie drobne uściślenie, bo nie wszyscy byli pewni, o co chodzi. Cieszę się, że zaczynają pojawiać się komentarze, oby ich było coraz więcej i niech bogowie świecą nad id istnieniem w ogóle. Bardzo bym prosiła, o wrzucanie mojego skromnego dziełka w swoje linki, jakaś promocja zawsze się przyda. Co jeszcze... okładka się produkuje, możliwe, że dziś się już do końca dokoloruje. No, a teraz, jak to w pewnej książce kiedyś przeczytałam, "każda strona zbliża cię do końca" tak i my zbliżajmy się do końca rozdziału i sezonu, przedstawienie czas zacząć!... A właściwie skończyć.
[...] Potwór zawył przeraźliwie, po czym rzucił się w moim kierunku, już odkryty. Szybko sięgnąłem po dwa kolejne pióra. Gdy tylko znalazł się na tyle blisko, bym mógł trafnie rzucić w jego pysk, dwie lotki poszybowały w akompaniamencie wysokiego szumu i wbiły się ostatecznie w pysk, jedna w górną wargę przy nosie, druga poniżej w okolicach podgardla. Demon znał już sztuczkę leżącą za nimi i wstrząsnął się, zrzucając niżej leżącą lotkę. Drugą chwilę potem strącił łapą, zanim ta zdążyła rozpalić się na dobre.
Przekląłem z przerażającą świadomością, że była to moje ostatnia deska ratunku. W dodatku materiał zaczął już ociekać szkarłatną posoką, a ja traciłem powoli świadomość. Zacisnąłem pięści. Jeśli gadzina ma mnie zabić, to chociaż niech się napracuje. Zbierając wszystkie pokłady sił, jakie mi zostały, wyskoczyłem zza kryjówki.
- Esterum nichramen! - krzyknąłem z szeroko rozłożonymi rękoma. Była to jedna z najniebezpieczniejsza z form magii, przez mojego Mistrza nazywana zakazaną, magia natury. Niebo zachmurzyło się i zaczęło błyskać. Demon rozejrzał się dookoła, poddenerwowany i zdziwiony nagłą zmianą pogody. Czułem, że ledwo się trzymam na nogach, ale nie mogłem teraz dać za wygraną, gdy miałem pod swoją kontrolą cząstkę wszechwładnej siły niebios, najpotężniejszej z sił natury. - Eremin vesrundalim nocti - zaintonowałem. Nigdy nie wykonywałem tak potężnego zaklęcia. Do niedawna leżało sobie jeszcze zakurzone w bibliotece Mistrza, czekając na zupełne zapomnienie i zniszczenie przez nad wyraz pracowite i skrupulatne mole. Magia pochłonęła moją energię niemal doszczętnie, zabierając jakąkolwiek siłę w nogach. Poleciałem na twarz, kątem oka dostrzegając błyskawicę, lecącą w dół kilka metrów ode mnie.
Niebo rozdarł ryk, nie dający się porównać nawet z tysiącem byków, a w powietrzu dało się czuć zapał spalenizny. Spróbowałem się podciągnąć na rękach, ale moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Czułem na skórze promyki ciepła. Więc chmury zaczęły się rozpraszać, pozbawione mojej kontroli, i na nowo pojawiło się słońce. Uśmiechnąłem się. Nigdy nie chciałem umierać w deszczu i ta irracjonalna myśl dziwnie mnie rozweseliła. Bo że umrę, nie miałem wątpliwości, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką demon wykona. Jeśli coś mogłem powiedzieć o istotach zwierzęcego pochodzenia, to fakt, że były mściwe. Zamknąłem oczy, dziwnie spokojny.
Nade mną pojawiło się coś wielkiego, rzucając czarny cień na moje ciało i trawę dookoła. Podejrzewałem, że była to łapa lub pysk demona. I gdy to coś miało już na mnie spaść, miażdżąc bez prawie żadnego oporu ciało wraz z duszą, koło mojego ucha coś świsnęło. A potem jeszcze dwa razy. Znowu rozległ się ryk, teraz cichszy, ale dłuższy i bardziej bezosobowy. Demon nie wiedział, kto go zaatakował. Mnie też nie dane było posiadać tą wiedzę na razie.
Poczułem falę gorąca. Dookoła mnie wszystko płonęło. Trawa trzaskała w ogniu, a jeziorko i poprzedzający je wodospad z rzeką nie dawały sobie rady z płomieniami, bezsilnie walcząc z żywiołem kosztem własnego istnienia.
Ktoś przeczesał moje włosy palcami. Drgnąłem, zaskoczony tym. Przybysz najwyraźniej dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jeszcze żyję. Ledwo i niekoniecznie na długo, ale żyję. Zobaczyłem twarz Ku w swojej ludzkiej postaci. W jego oczach odbijał się szkarłat ognia. A może to ogień odbijał szkarłat jego oczu... Nie wiem tego do dzisiaj.
- Kaze... - szepnął, a jego spojrzenie stało się miękkie niczym nowo zakochanej kobiety. Podłożył ręce pod moje plecy i przyciągnął mnie do siebie. Nawet, gdybym chciał zaprotestować, i tak nie miałem na to siły. Przytrzymał mnie jedną ręką, a drugą wciągnął przed siebie. Nie widziałem dokładnie, co robi, ale poczułem kolejną falę gorąca, poprzedzającą huk wybuchu i smród palonej skóry. - Przepraszam, że zajęło mi to tak dużo czasu - jedyne, co potrafiłem zrobić, to uśmiechnąć się lekko, ale najwyraźniej nie wyszło mi to za dobrze.
Ku pocałował mnie w czoło, po czym podłożył wolną rękę pod kolana i uniósł. Skrzywiłem się, gdy ból w udzie wzmocnił się. Jeszcze chwilę temu nie wierzyłem, że było to możliwe.
- Spokojnie, kotku, za chwilę się tym zajmę - miękkie vibrato tonu mężczyzny uspokajało, namawiało wręcz do snu. Ale wiedziałem, że nie mogę sobie na to jeszcze pozwolić. Paw jak gdyby czytał w moich myślach. - Nie bój się, teraz już cię nie stracę, możesz się rozluźnić - oczy same mi się zamykały, ostatki energii powoli uciekały, jak z nakłutego balonika. Ku poniósł mnie w stronę lasu, stając się jak najmniej trząść mną.
- Ale... ogień - wychrypiałem cicho, zerkając przez ramię demona na wielki słup płomieni, pożerający ostatki roślinności w okolicach byłego już jeziora.
- Nie martw się, dojdą tylko na bezpieczną odległość. Oczyszczenie wyjdzie temu miejscu na zdrowie. Ale nie myśl już o tym, śpij - sam nie wiem dokładnie, w którym momencie odpłynąłem w krainę wiecznej szczęśliwości, gdzie ból i śmierć nie mają racji bytu.
Pierwszym, co zobaczyłem po obudzeniu się, była zieleń. Wszechobecna zieleń, delikatnie poruszająca się niczym fale na spokojnym morzu. Podciągnąłem się na rękach i chciałem wstać, ale ostry ból poniżej pasa uniemożliwił mi to. Syknąłem, zaciskając pięści. Spojrzałem w dół. Miałem na sobie jedynie koszulę, a lewe udo niemal całe pokryte było szarawym bandażem o ścisłej budowie. Dopiero teraz przypomniała mi się wczorajsza (?) walka z demonem i Ku podpalający całą okolicę wraz z potworem. Poza udem, zabandażowany miałem również prawy nadgarstek, a na twarzy i ramieniu wyczuwałem lepką maść wspomagającą gojenie. Rozejrzałem się dookoła. Siedziałem na szerokiej skale wyłożonej dużymi liśćmi. Nade mną szumiały drzewa, byli właściciele posłania. Gdzieniegdzie przelatywały małe leśne ptaki.
- Obudziłeś się już - usłyszałem za sobą wesoły głos. Obróciłem się szybko i w równie prędkim tempie pożałowałem tej decyzji. - Spokojnie, kotku, nie doszedłeś jeszcze do siebie - Ku przystawił się do mnie od tyłu i położył sobie delikatnie na klatce piersiowej, zgarniając włosy z czoła.
- Ile czasu byłem nieprzytomny? - spytałem dość rzeczowo.
- Dwa dni. Ale tym się nie martw, dopilnowałem twoich interesów. Wieśniacy są bardzo wdzięczni i dali tyle pieniędzy, ile mieli. Jak na moje oko, możesz się zacząć budować w jakiejś spokojnej okolicy. Poza tym, wieść o pokonaniu smoka doszła przez koniarza do dworu, a stamtąd ponoć do samego rządcy tego regionu. Chce cię spotkać.
- To nie ja zabiłem - odpowiedziałem drętwo.
- Ale ty jesteś moim panem. Jeśli nie chcesz, nie musisz iść, decyzja jest twoja - Ku pocałował mnie w szyję. A ja nie protestowałem, czułem się wreszcie bezpieczny i spokojny.
Oh, Kuuuu~ Jesteś słodki~
OdpowiedzUsuńRozdział czytałam z... nieco głupkowatym wyszczerzem na ustach. Tak dużo słodkości... huahuah
Ale pokomplikujesz coś dalej, prawda? *u*
Rozdział jak najbardziej w porządku, ale brakuje mi teraz, zwłaszcza po tym co dzisiaj przeczytałam ( <3 ) jakiegoś nieprzewidywalnego rozwoju akcji. W swerze uczuciowej jak i całej historii. W końcu nasz Kazekiri się nie określił... a czasem nie może być tak cukierkowo UwU
Czekam na ciąg dalszy ^ ^
Oni są razem tacy uroczy.. Aż się rozpływam, jak to czytam. :D
OdpowiedzUsuń