niedziela, 26 stycznia 2014

4.33

Spiąłem boki tymczasowo swojego konia - Awiona i przejechałem jeszcze kawałek. Ogier ze swoim umaszczeniem należał to rodzaju tych, co to "całe czarne są panie" i tylko połowa nich jest biała. Gdy koniarz pokazał mi go w boksie, był niespokojny i zarzucał cały czas łbem. Szybko się zorientowałem, że cierpi na nerwicę, nie aż tak rzadką wśród koni mocnego temperamentu trzymanych na małej przestrzeni. Dziwiłem się, jak można było nie zauważyć tego. W końcu, ja z końmi przeżyłem nawet nie dziesięć lat, a Baciak z pewnością miał zdecydowanie większy staż.
W pewnym momencie koń zatrzymał się, wietrząc głośno powietrze i strzygąc nerwowo uszami. Wiedziałem, że hybryda była już niedaleko. Poklepałem nerwowe zwierzę po łopatce.
- Spokojnie, długoszyi - wyszeptałem przy uchu konia. Ten w odpowiedzi tylko parsknął. Przez chwilę myślałem o owinięciu kopyt ogiera szmatą, ale w końcu stwierdziłem, że i tak prędzej doleci zapach konia niż stukot jego kopyt. A poza tym, trudno wymagać od tak dużego zwierzęcia, by poruszało się po lesie nie łamiąc gałązek, czy stąpając po suchych liściach. 
Martwiła mnie nieobecność Ku, paw rozpłynął się w powietrzu gdy tylko dowiedział się, ze mam zamiar pomóc w eksterminacji. Zostawił jedynie kilka mniejszych piór z ogona, o pomarańczowo złotych oczkach na szczycie. Nie do końca byłem pewny, czy miało to jakiekolwiek znaczenie, ale schowałem je do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Awion zaprotestował przeciwko dalszej jeździe. Musiałem więc zejść z siodła i dalej iść na pieszo. Nie przywiązywałem go, żeby w razie czego mógł uciec. Gdy tylko puściłem wodze, odbiegł, ale zatrzymał się jakiś kawałek dalej. Widziałem pomiędzy drzewami czarno-białą sylwetkę, jej tupiące nerwowo kopyto prawej przedniej nogi. Ogier chciał, żebym za nim poszedł, jak najdalej od niebezpiecznego zapachu. Krótkim sztyletem naciąłem korę drzewa rosnącego najbliżej mnie i odszedłem.
Hybrydę znalazłem jakieś pięć minut później, w jaskini pod wodospadem. A właściwie to, co miało być hybrydą. Potwór miał łeb podobny do niedźwiedziego, z tym że otulony grzywą. Brunatna, długa sierść tworzyła niemal doskonałą ochronę karku, zapewne grubego i silnego. Dalszy tułów był czymś, czego nie przewidziałem. Długi na kilka, jeśli nie kilkanaście metrów, owalny i pociągły jak u węża. Pokrywę tworzyło krótkie, szorstkie futro, jaśniejsze niż to na łbie. Spomiędzy grzywy i gdzieś w połowie długości cielska wystawały łapy, jednak wątpiłem, by były w stanie utrzymać cały ciężar demona. Ogon zakończony był kępą ciemnej sierści, prawdopodobnie ukrywających jakiś kolec.
Demon zauważył mnie niemal od razu, pomimo wody ściekającej ze mnie i maskującej w większości mój zapach. Przekląłem pod nosem. Nie tak planowałem załatwić sprawę, musiałem najpierw wywabić demona na wolną przestrzeń, gdzie mogłem w pełni korzystać z pomocy wiatru i miałem zdecydowanie większe pole do manewru. Puściłem się biegiem po mokrej skale w kierunku wyjścia. Cudem udało mi się uniknął uderzenia ogona i wyleciałem na zewnątrz, wlatując z impetem do jeziorka pod wodospadem. Syknąłem z bólu. Jakaś gałąź leżąca na dnie rozcięła mi udo, powodując dość głęboką ranę długości kilkunastu centymetrów. Spróbowałem wstać, ale moje ciało zaprotestowało, a z uda popłynęła do rzeki ciemnoczerwona krew, nieznacznie zamącona nitkami z materiału spodni. Demon zdążył się już wygramolić z jaskini. Na pełnej przestrzeni wyglądał na jeszcze większego niż wewnątrz. Sięgnąłem do kieszeni po kamyczki, ale mokre zupełnie straciły swoją przydatność.
- Sambrel! - krzyknąłem, przesłaniając rękami twarz, gdy w moją stronę poleciał znowu kilkumetrowy ogon. Para wodna w powietrzu zmroziła się, na chwilę unieruchamiając demona. Wystarczyło mi to na tyle, żeby, wspierając się na rękach, wygramolić się z wody i schować. ściągnąłem z siebie kurtkę, zębami rozszarpałem szew rękawa, próbując go oderwać. Po jakimś czasie nitka wreszcie puściła z głośnym trzaskiem prutego materiału. Wywróciłem oderwany rękaw na lewą stronę i zawiązałem sobie a ranie, tłumiąc krzyk. Dla pewności przewiązałem jeszcze kilka razy sznurkiem, który znalazłem w kieszeni i powoli przysunąłem się do krawędzi skały, wychylając.
Demon kręcił się w kółko, szukając mnie. Zauważyłem, że co jakiś czas jego pysk się otwiera, jak gdyby chciał z siebie wydać jakiś głos, ale panowała cisza, przerywana jedynie szuraniem cielska o podłoże. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się, po co to robi. Dopiero, gdy wykonał taki zabieg w kierunku, gdzie siedziałem, zrozumiałem - echolokacja. Na małej przestrzeni jaskini działała idealnie i szybko, tutaj, na dużym obszarze, miałem szansę być niezauważony, jeśli tylko odpowiednio wykorzystam teren. Podciągnąłem się na nogi, starając się jak najbardziej odciążyć ranną kończynę.  Z leżącej na ziemi kurtki coś wystawało. Schyliłem się i zobaczyłem trzy pióra Ku, wcześniej schowane. Były suche, pomimo moich wszystkich wpadek i kontaktów z wodą. I wtedy zaświtała mi w głowie myśl. Skumulowałem ostry, gwałtowny podmuch na dłoni, przekazałem go w pióro i rzuciłem w demona. Wspomagana magią stosina wbiła się w ciało, a pióro zapaliło się ciemnym ogniem. Potwór zawył przeraźliwie, po czym rzucił się w moim kierunku, już odkryty. Szybko sięgnąłem po dwa kolejne pióra.

2 komentarze:

  1. Zgubiłam się w połowie... Pewnie to moja wina, ale nie mogłam się. Nie umiałam się odnaleźć w tym opowiadaniu. Przepraszam, naprawdę chciałam to jakoś ładnie skomentować, po tym jak ładnie napisałaś na czym muszę popracować, ale totalnie nie wiedziałam o co chodzi.


    kazenoshin.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna, ale z tego, co zrozumiałam, to przeczytałaś tylko ten post. Nie dziwię się, że nie wiesz, o co chodzi, bo sens opowiadania wynika z całości. To mniej więcej tak, jakbyś czytała książkę od środka i chciała coś w niej zrozumieć.

      Usuń