poniedziałek, 20 stycznia 2014

1

Obudziło mnie znajome szczypanie. Całkowity powrót do świadomości zajął mi chwilkę. Gdy otworzyłem oczy, pierwszym widokiem, jaki miałem szczęście mieć dziś przed sobą był pawi łeb, miarowo wystukujący dziobem na moim nosie tylko sobie znaną melodię. Odsunąłem się od twarzy ptaka i podciągnąłem na rękach, by przyjąć pozycję choć trochę przypominającą siad.
- Już nie śpię, Ku - wymamrotałem z mocnym wiejskim akcentem. Nie doszedłem do siebie jeszcze na tyle, bym panował w pełni nad sposobem komunikacji werbalnej. Ptak też najwyraźniej doszedł do wniosku, że coś jest nie tak z moją mową, bo przechylił łeb w prawo i wydawał się mówić całym sobą "za dużo wczoraj piłeś". Jak gdybym sam tego nie wiedział.
Jeśli ktoś kazałby mi powiedzieć, dlaczego sięgnąłem do kieliszka tak głęboko, pomimo że zaburzał on mój pion w sposób dość znaczący - nie mam zielonego pojęcia. Czasami nachodziły mnie tak zwane "chcice" i musiałem coś zrobić, bez względu na ogrom bezsensowności danej akcji. I wczoraj właśnie jedna z takich chcic wyłoniła się z mojej świadomości, pchając mnie do podrzędnej tawerny.
- Która w ogóle jest godzina? - spytałem, a ptak posłusznie podsunął mi dziobkiem pod rękę zegarek napędzany światłem. Przetarłem ze zdziwienia oczy. Tarcza wskazywała prawie południe. Zamrugałem i popatrzyłem po cieniach. Było wielce prawdopodobne, że zaszwankował zegar biologiczny, a nie mechaniczny.
Dojście do ładu zajęło mi chwilkę, jednak w końcu wstałem na dwie nogi  z wygładzonymi i związanymi w koński ogon włosami oraz czystym ubraniem. Stare złożyłem w jak najmniejszy gałganek i włożyłem do plecaka. Wypierze się, gdy tylko znajdę na postoju jakiś strumień.
Paw skakał niecierpliwie z nogi na nogę cały czas potrzebny mi na przygotowania. Nic więc dziwnego, że gdy tylko wyruszyliśmy w drogę, rozłożył ogon, krocząc i podskakując, zamiast iść obok mnie normalnym tempem.
- Przestań się wygłupiać, bo nie dojdziemy do miasta nigdy - fuknąłem na niego i przyspieszyłem kroku, zmuszając go do większego tempa. - Oj, nie marudź już tak - westchnąłem, gdy zobaczyłem obrażoną minę ptaka. - Tym razem to będzie coś dużego, mówię ci. Moja intuicja do tej pory nigdy mnie nie zawiodła, to i teraz nie będzie problemu - uśmiechnąłem się zachęcająco. Demoniczna krew podniosła nieco ciśnienie w Ku, bo podskoczył i zatrzepotał kilka razy, by znaleźć się na moim ramieniu. Pomimo dużych rozmiarów, był bardzo lekki i nie przeszkadzał mi.
Ach, zapomniałem powiedzieć: Ku nie był zwykłym pawiem. Nieco ponad miesiąc temu, a konkretniej mówiąc w dniu swoich piętnastych urodzin, po raz pierwszy go spotkałem. Terroryzował wioskę o nazwie, której już nie pamiętam, płosząc zwierzynę, niszcząc plony, a od czasu do czasu sprowadzając chorobę na którąś z krów. Nic poważnego, demon niskiej klasy. Nie wahałem się wiec długo i za namowami ludzi poszedłem go zabić lub oswoić, jak miałem w zwyczaju robić już od trzech miesięcy, odkąd tylko uciekłem od Mistrza. Wziąłem ze sobą kilka kulek napchanych proszkiem ziołowym i bransoletkę - talizman, po czym zaczaiłem się na pawia, czekając, aż pojawi się w swoim ulubionym miejscu. Nie musiałem długo czekać, a ptak przyleciał, częściowo posiłkując się magią. Wyszeptałem proste zaklęcie atakujące i... było właściwie po sprawie. Paw poddał się bez jakiejkolwiek walki. Chciałem go zostawić u wieśniaków jako zwierzę hodowlane, ale on miał inne plany, więc zabrałem go ze sobą. Bo, jak się okazało, wcale nie był taki bezbronny, jak początkowo sądziłem. Ale to już inna historia. Fakt faktem, że Ku szukał sobie pana, a ja okazałem się na tyle odpowiednią partią, że postanowił się do mnie przyłączyć. Mogłem tylko podejrzewać, dlaczego nie chciał żyć sam, a przyłączyć się do maga.
Droga była przyjemna, ale raczej monotonna, więc nie ma co się nad nią rozwodzić. Ot, udeptana setkami nóg, kopyt, łap i kół ziemia, prosta, szeroka na jakieś trzy metry, a dookoła pola zbóż. Nic, co mogłoby przykuć uwagę kogoś wychowanego na wsi. Podświadomie zacząłem sobie nucić w języku magii i po jakimś czasie przyciągałem już wszystkie okoliczne gryzonie, tworząc dość groteskowy obrazek. Musiało to być na tyle widowiskowe, że w pewnym momencie zaczęli się zbiegać właściciele pól, żądni jakiejkolwiek odmiany od ich monotonnego życia. A ja byłem aż za idealny. 
Wśród gapiów ze stanu chłopskiego znalazł się również i służący pobliskiego dworku. Ale o tym już innym razem.

2 komentarze:

  1. Dziękuję za głos w ankiecie.

    Cóż, po przeczytaniu tego rozdziału mogę stwierdzić, że Twoje umiejętności w pisaniu są wysokie. Dobre opisy, dobór słów, zastępowanie poszczególnych wyrazów bliskoznacznymi. Ogółem, rozdział napisany na wysokim poziomie.
    Sama fabuła już może zachęcić (mag x demon).
    Przeczytałam jeszcze kawałek rozdziału "III Prolog" i było tam napisane coś w stylu "pocałował go w policzek". Mój umysł już wyciąga myśli pokroju "yaoi, yaoi, yaoi". :D
    No nic, to jest naprawdę ciekawe, więc chyba sobie poczytam. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podoba :3. Cieszę się, że wreszcie znalazłam bloga, na którym w opowiadaniach występują opisy ( i to świetne). Ludzie zazwyczaj kierują się logiką - im więcej napaćkane ty lepiej. Nie da się odnaleźć harmonii i spójności. U ciebie na szczęście tak xD
    W najbliższym czasie mam zamiar kontynuować czytanie! :D

    OdpowiedzUsuń